Esalien stał przede mną i patrzył się na mnie. Jak łatwo było odczytać z jego oczu, że jest przerażony tym co powiedziałem. Odwrócił się nerwowo w stronę, gdzie powinno znajdować się Akumel, ale choćby szedł całymi godzinami znalazłby tylko pogorzelisko, ruiny dawnej cywilizacji, która ostatecznie umarła po tylu latach. Spalone drzewa, zniszczone dawne domy, ogrody, wszelkie osiągnięcia naszego ludu. Jak mógł nie ogarnąć mnie gniew, nie znana była mi nawet przyczyna wybuchu pożaru, a jednak nie byli nią ludzie. Wiedziałem, że nie będzie chciał mi uwierzyć. Spodziewałem się jednak innej reakcji, aniżeli otrzymałem. Stał całkiem sztywno, nie poruszał się i był przygnębiony. W końcu osunął się na ziemię i zaczął gładzić ręką wyrastające z niej źdźbła trawy.
-Dokąd teraz pójdziemy?
-Gdyby nie ty, udalibyśmy się za góry, teraz nie ma to już sensu –odparłem. –Musimy iść do ludzi, czy mi się to podoba, czy też nie.
Wtedy zwróciłem znów uwagę na dziewczynę, która odchrząknęła najpewniej mając w zamiarze coś powiedzieć.
<Rin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz