Ach, ta udertwoodowska jesień! Te nagie, brunatne gałęzie i sterty przegniłych liści pokrywające drogi. Ten unoszący się wszędzie zapach zgnilizny i błota. Ta ciągła, irytująca mżawka. Te podmuchy zimnego wiatru.
I jak tu nie uwielbiać jesieni?
Najlepiej jest, gdy irytująca mżawka zmienia się w ulewę. Och, jesień i jej niezliczone uroki!
Siwy dzielnie kroczył przez błota i przeskakiwał kałuże. Niestety, jego nieskazitelnie biała sierść mocno na tym ucierpiała. Zaś ciągłe stąpanie po rozmiękłej ziemi nie służy kopytom... Trzeba mu znaleźć jakąś stajnię czy szopę i go wysuszyć.
Teren, jak na złość, niezabudowany.
– Podobno konie są w pewnych kwestiach inteligentniejsze od ludzi – mruknąłem, popuszczając wodze. – Prowadź, Siwulcu. Musimy się gdzieś wysuszyć.
Siwy zastrzygł uszami i poczłapał w kierunku drzew. Oczywiście drogę wybrał tak, abym zarobił w głowę gałęzią. Zaraza jedna.
Wlekliśmy się już kwadrans. Zwątpiłem w inteligencję koni.
– Siwy, zlituj się. Czy nie mógłbyś iść trochę szybciej?
Koń prychnął i stanął. Klnąc pod nosem, usiłowałem go zmusić do ruszenia, ale ten uparcie stał. W końcu zsiadłem i przywiązałem go do drzewa. Znajdowaliśmy się na mikroskopijnej polance. Cóż, nie najlepsze miejsce do postoju, jednak na upór Siwego nie ma lekarstwa. Szlag mnie trafia z tym koniem.
Próba rozpalenia ogniska spełzła na niczym. Kulbakę położyłem na kocu, a Siwego zacząłem czyścić zgrzebłem. Nie wiele to dało; mokre błoto tylko ubrudziło szczotkę. Przykryłem Siwego derką, żeby nie zmókł jeszcze bardziej. Koń swoim zwyczajem kręcił się trochę i próbował gryźć, jednak nie zwracałem na to uwagi. Przyzwyczaiłem się.
Nagle Siwy zarżał. Niby nic szczególnego, jednak w pobliżu nie powinno być żadnych koni...
Odpowiedziało mu rżenie. Pojedyncze, czyli jeden jeździec. Albo wóz... Na wypadek wyjąłem miecz i schowałem się w cieniu wielkiego dębu.
Siwy znowu zarżał i zaczął się szarpać. Już było słychać kroki tamtego konia, błoto pluskało pod jego nogami. Po chwili do odgłosu kroków dołączyło się gwizdanie.
Na polanę wjechał brązowowłosy facet, średniego wzrostu i raczej młody. Koń, na którym jechał... Moment, czy to nie ta klacz, z którą Siwy stał na targu?
Siwy rżał i wyrywał się do klaczy. Jakby zapomniał, że jest wałachem. Ta także wyciągała pysk ku Siwemu, cienko rżąc. Jak słodko.
– Cicho, Płoszka, co ci jest? Znasz tego konika? Twój narzeczony? – Mężczyzna roześmiał się i zsiadł, po czym podszedł do Siwego.
– A ty, biedaczku, co tu robisz? Zupełnie sam? Ojej, jaki mokry, jaki biedniutki! Właściciel cię zostawił, maluszku? Tak?
Wyciągnął rękę, chcąc go pogłaskać, ale Siwy kłapnął zębami.
– Masz charakterek, mały! To się nie dziwię, że cię zostawił... O, a tu co mamy? Siodełko? Twoje? O, a może twój właściciel poszedł tylko na chwilę? Chodź, mały, poszukamy go!
– Nie musisz daleko szukać – odezwałem się, wychodząc z ukrycia. Miecz schowałem, mężczyzna wydawał się niegroźny.
Ten roześmiał się perliście i odpowiedział...
<Nicolas? Nie upili się jednak ;D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz