środa, 29 stycznia 2014

Od Esaliena

Poranek choć mroźny zapowiadał miły, zimowy dzień. Las nawet ogołocony z liści wyglądał pięknie, a nawet miał swój specyficzny urok. Zakapturzona postać szła równym krokiem w stronę starego dębu nad strumieniem. Gromadziło się tam mnóstwo różnych zwierząt i na śniegu widniała plątanina różnych tropów. Nie dało się jednak rozszyfrować, gdzie kto szedł. Postać przykucnęła nad strumieniem i zanurzyła swoje dłonie w lodowatej wodzie. Zanurzyła przy ty fragment brunatnego płaszcza, nie zdawała się jednak tym specjalnie przejęta. Ruszyła następnie w stronę dębu. Zacząłem się poważniej zastanawiać nad możliwością odwiedzin. Byłem wówczas wewnątrz dębu w mojej kryjówce, a także czymś na kształt pracowni malarskiej. Stało tu więc całe mnóstwo sztalug, jednak na ich wykonanie nie ucierpiało żadne z drzew. Wystarczyła odrobina magii i pomoc jednego przyjaciela. Mimo przebywania wewnątrz drzewa nie doskwierał mi tam nigdy brak światła. Główne jego źródło znajdowało się ponad mną. Był to średniej wielkości otwór. Wpadające światło wystarczało jednak w zupełności. Drzwi jako takich nie było. Zamiast nich znajdowała się szpara w korze drzewa. Nawet jeśli była ciasna nie przeszkadzało mi to, zawsze można było spróbować wejść przez sufit. Przybysz nie miał jednak najwyraźniej na to zamiaru biorąc pod uwagę fakt, że niedługo potem ujrzałem rękę, która starała się pomóc reszcie ciała wejść do środka. Nie trwało to rzecz jasna długo, a ujrzałem kto mnie zaszczycił. Domyśliłem się już zresztą tego wcześniej. I nie było to rzeczą specjalnie trudną. Zaraz też postać zdjęła ośnieżony kaptur i odkryła swoje ognisto rude włosy.
-Nie spodziewałem się gości, Saisa –powiedziałem jej na przywitanie. –Zaczynam się bać co cię tutaj może sprowadzać.
-A jak myślisz Esan –odrzekła. –A jak myślisz.
-Skąd mam wiedzieć, najprawdopodobniej przysłała Cię rada, albo mój ojciec, co i tak na jedno wychodzi. Byś uświadomiła mi, że znów robię coś nie tak, lub druga opcja, mają zamiar sami mi to przekazać i mam się tam stawić.
-Ani tu, ani tu nie masz racji. Chodzi wyłącznie o to, by dowiedzieć się co tutaj robisz w środku zimy i to jeszcze w nocy, zamiast wrócić do wioski?
-Powiedzmy, ze nie mam ochoty słuchać kazań na temat tego jaki powinienem być –odrzekłem i postanowiłem chwilowo przerwać rozmowę, by dokładnie przypatrzyć się sarnom po drugiej stronie strumienia i naszkicować je w moim szkicowniku. Zakończyło się jednak na tym, że moja przyjaciółka odciągnęła mnie od tego dużo bardziej interesującego zajęcia, wałkując tę rozmowę.
-O ile mnie pamięć nie myli powinieneś dawać przykład. Jesteś w końcu potomkiem Unodiasa. To nie daje Ci do myślenia?
-Nie za bardzo rozumiem o co Ci chodzi.
Podniosłem swoją torbę z ziemi i wrzuciłem do nie szkicownik oraz kilka kawałków węgla. Podniosłem z ziemi ubrudzony zieloną farbą płaszcz i zarzuciłem go sobie na ramię. Ruszyłem następnie w strone wyjścia nie zdążyłem jednak zrobić nawet dwóch kroków kiedy utworzył się wokół mnie płomienny krąg.
-Nie skończyłam.
-Tyle że ja się spieszę.
Zatoczyła wokół mnie krąg, by następnie powrócić na miejsce w gdzie wcześniej stała. Szykowało się długie kazanie, którego miałem zamiar jednak uniknąć. Tak więc kiedy skupiła się na mówieniu, ja zalałem wodą ognisty krąg i jej przerwałem.
-Słyszałaś, że królestwo atakują smoki?
-Co to ma do rzeczy?
-Możemy im pomóc –powiedziałem jak zwykle nie kryjąc, być może nadmiernego, entuzjazmu. –Gdyby wiedzieli o smokach choć ułamek tego co my, mogliby się z nimi dogadać. Przecież pojawili się naznaczeni ogniem. Wystarczyłoby pokazać im jak zakończyć ten spór.
-Po jej spojrzeniu poznałem, ze moja wypowiedz nie spotkała się raczej z aprobatą. I mogę się spodziewać ataku gniewu. Przeszyła mnie swoim spojrzeniem i krzyknęła:
-Postradałeś do końca zmysły!?
-Nie!-odrzekłem również podnosząc głos, po prostu uważam, że nie możemy tak po prostu zostawić ludzi z tym problemem!
-Zaczęli wojny, niech radzą sobie sami.
Na chwilę zapanowała cisza. Nie za bardzo wiedziałem co na to odpowiedzieć. To co mówiła było racją. Sami nagrabili sobie u smoków, ale to nie znaczy, że mieliśmy ich opuścić. Nie poradziliby sobie bez nas, to było aż zbyt pewne. Smoki nie należały przecież do stworzeń prostych i miały swój specyficzny charakter. Ludzie nie potrafiliby sami naprawić swych błędów z przeszłości, ktoś musiał im pomóc. Byli przecież częścią nas jak my częścią ich i wszystkiego co istnieje. Tej prawdy nie mgła zaprzeczyć.
-Nie uda Ci się mnie przed tym powstrzymać. Daj mi jeden dzień na znalezienie naznaczonych.
-Jak mam to wytłumaczyć radzie? –zapytała. Uśmiechnąłem się. Znowu udało mi się ą przekonać.
-Powiedz, że maluje i nie będzie mnie do wieczora –odrzekłem pędząc już do lasu. Nie dałem jej czasu na odpowiedź. Zresztą nie była potrzebna. Saisa potraf sobie poradzić jak nikt inny.

< CD nastąpi >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz