Noc była ciemna, jednak niebo gwieździste. Idealny wieczór, by dowiedzieć się czegoś o moim celu. Zdrowym krokiem przemierzałam ulice miasta, czując ból naciągniętych mięśni łydek. Cholera, mogłam trochę się rozgrzać przed tak długim marszem.
Skręciłam w wąską alejkę, spodziewając się dotarcia do gabinetu medyka. Przyspieszyłam kroku i odwróciłam głowę, sprawdzając, czy na horyzoncie nie pojawił się nikt inny. Zanim zdążyłam spojrzeć w przód, poczułam, że na kogoś wpadam.
Spojrzałam na obcego mężczyznę. Cóż, wiele mi to nie pomogło, gdyż całą jego twarz spowijał czarny kaptur. Ze spuszczoną głową opierał się o gmach siedziby lekarza. Szkoda tylko, że raczej nie zazna tutaj pomocy. Od dawna miałam na celu tego jegomościa, który w większości przypadków ściągał na ludzi śmierć- a nie zdrowie.
-Nic się nie stało, panienko- wycharczał mężczyzna. Ukradkiem udało mi się zobaczyć jego oczy. Ciemne, błyszczące i bez wątpienia nie należące do starca.
Mimowolnie poczułam lekkie zdenerwowanie. Postanowiłam trochę zaimprowizować.
-Czeka pan na lekarza?- zapytałam ze współczuciem.- Przykro mi, ale teraz jest zajęty. Jednak ja mogę panu pomóc- uśmiechnęłam się promiennie. Miałam nadzieję, że nie wyglądało to aż tak sztucznie.
Zastanawiałam się, czy się ujawni, czy też może będziemy brnąć w kłamstwie dalej.
<Castiel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz