I chłopi co w znoju pracują wśród pól,
Posłuchajcie tej pieśni którą śpiewano tu!
Dawien dawna nad Undertwood,
Jaśniało słońce na niebie wśród chmur!
Mieszkańcy żyli w pokoju szczęśliwi bo tu,
Ich dom i ostoją wśród lasów i gór,
Znienacka zmartwienie przyniósł im los okrutny,
Był to los nader niesprawiedliwy i smutny,
Nie była to armia liczna i wroga,
Ani wichrowa i sucha pogoda,
Był to gad wielki co ze skrzydeł łopotem,
Przeleciał nad miastem i słonce zasłonił,
Okrutny strach serca przesłonił,
Lecz oto zdążył się nad cudami cud!
Zjawił się Ogniem Naznaczony lud!
Lecz smoki okrutne wybiły ten lud,
Co zniknął na lata, nie zdarzył się cud"- tu przerwałem, bo zza głów tłumy zobaczyłem straże.
-To on! To ten złodziej! Łapać złodzieja! -wrzeszczał.
- "Zacni książęta i drodzy dworzanie,
Wielmożni panowie oraz skromni mieszczanie,
I chłopi co w znoju pracują wśród pól,
Słuchajcie legendy którą śpiewam tu!
Gdzie jest, och gdzie Naznaczony lud?
Co smoki zwycięży dla ludu Undertwood!"-powiedziałem i mrugnąłem do Eda, który pobiegł w wąską uliczkę, a sam rzuciłem "magiczną" kule dymną kupioną niedawno za pewną przysługę od Mike`a. W chwilowym zamieszaniu pobiegłem niezauważony w tym samym kierunku co Eddie. Kiedy wróciliśmy do naszego "mieszkania" od razu zaczęliśmy zliczać monety które dał nam tłum.
-Tyle tego co na kot napłakał, albo mniej!-narzekałem.
-Jak by sie ten strażnik nie wtrącił to byłoby więcej! Po co ukradłeś!?-wściekał sie Eda.
-Nie twoja sprawa!-fuknąłem.
*Wieczór*
Poszedłem do karczmy. Rzuciłem pieniądze karcznarzowi i rzuciłem:
-To co zwykle. -usiadłem do piwa. Pociągnąłem zdrowy łyk i rozejrzałem się. Niespodziewanie moje spojrzenie padło na nieznajomego. Miał kaptur i chustę przesłaniającą twarz. Spojrzał mi w oczy, po chwili przysiado się do mnie.
-Chciałbyś zarobić? -zapytał tajemniczo, po czym wyszeptał mi na prawdę zaczną sumę
-Zgoda! -powiedziałem- A co to za robota!?- zapytałem. Facet odciągnął mnie z ciemny kąt i wyszeptał:
-Masz zabić Aleyllan'a.-dreszcz mnie przeszedł. Kto to był? Nie wiem i nie wiedziałem, ale wracając..
-J..ja chyba już pójdę co?- powiedziałem, a moją wypowiedź zakończył nerwowy śmiech. Chciałpem gdzieś uciec. Gdziekolwiek! Ale nieznajomy złapał mnie za ramie i przyłożył nóż do gardła. Wiedziałem co to oznacza.
Musze to zrobić.
Przedarłem się przez mur. Przemykałem sie niezauważony między komnatami zamku. W końcu dotarłem do pokoju nieszczęsnego króla. Otworzyłem drzwi. Skrzypnęły. Strach unieruchomił mnie na chwile, bowiem król poruszył się niespokojnie na swoim łożu. Wszedłem powoli i bezgłośnie do pokoju. Zbliżyłem się do łóżka władcy. Spojrzałem na jego młode oblicze. Łza spłynęła mi po policzku. Zdrada wobec narodu.. Wobec króla.. Wobec samego siebie. Zamknąłem oczy. Ścisnąłem sztylet. Nagle poczułem stal na swoim gardle. Otworzyłem oczy. To monarcha przykładał mi miecz do tętnicy.
-Jesteś aresztowany za zdradę. -rzekł surowo. Rzuciłem broń czym wywołałem zdziwienie mężczyzny.
-Wybacz królu. Wybacz.. -powiedziałem pokornie. Po chwili osunąłem się na kolana, a po ten pamiętam tylko ciemność i ból głowy bowiem zbudzone straże przybiegły, a jeden z nich uderzył mnie czymś w głowę. Obudziłem się w lochu. Czekałem. Czekałem. Aż przyszedł jakiś strażnik i powiedział:
-No, przyjemniaczku, król chce cię widzieć. -i zaprowadził mnie przed jego oblicze. Monarcha przyglądał mi się z zaciekawieniem.
-Wiesz że mogłem kazać Cię zabić?-zapytał.
-Wiem. -odparłem bez emocji.
-Dla czego to zrobiłeś? Masz w tym jakiś interes?- zapytał. Milczałem. Powtórzył pytanie.
-Uważaj drogi władco, ktoś bardzo pragnie widzieć Cię martwym. -wyszeptałem ledwo dosłyszalnym głosem po czym dodałem weselej- A teraz muszę was opuścić. -uśmiechnąłem się. Rzuciłem ostatnią "magiczną" kule i wybiegłem długim zamkowym korytarzem. Straże chciały mnie gonić, ale Aleyllan powstrzymał ich ruchem ręki.
-Puśćcie go. To dobry człowiek.-.po czym dodał z uśmiechem- A poza tym czyje że jeszcze sie spotkamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz