Noc była cicha i spokojna. Kropił lekki,
wiosenny, ciepły deszcz, a powietrze pachniało nienaturalną wręcz dla
tego miejsca świeżością. Wbiegłem w jeden z zaułków i wspiąłem się na
dach małego domu. Dachówki były śliskie od wody i porośnięte mchem, ale
mimo to jakoś udało mi się po nim biec. Niezauważony przeskakiwałem
zwinnie z dachu na dach. W końcu dotarłem do wyznaczonego przez siebie
miejsca. Budynek był płaski i połączony ze sklepem, którego góra
zakończona była konkretnym spadem. Między dachówkami dostrzegłem
drewnianą klapę, która zasłaniała nieduże okno dachowe. Zbliżyłem się do
celu i obejrzałem kłódkę, która odgradzała mnie od bogatego wnętrza
sklepu krawieckiego. Obejrzałem mechanizm i z uśmiechem na twarzy
zacząłem w nim grzebać wytrychem. Po chwili całość puściła. Uchyliłem
klapę, otwarłem okno i wsunąłem do wnętrza sklepu. Znalazłem się na
starym poddaszu. Wszędzie pełno wygryzionych przez mole szmat, kufrów i
mebli, a nigdzie czegoś, co mogłoby wzbogacić moją kieszeń. Przeszedłem
przez pomieszczenie do drzwi, które prowadziły po schodach w dół na
piętro budynku. Rozejrzałem się po korytarzu. Duża ilość drzwi, za
którymi prawdopodobnie spali właściciele zakładu krawieckiego. Nie warto
ryzykować przeszukiwania pomieszczeń mieszkalnych, dlatego zszedłem na
dół. Ujrzałem regały, lady i gabloty wyłożone drogą odzieżą i biżuterią.
Moje serce zabiło mocniej na widok drogocennych ozdób w szklanych
gablotkach. Podszedłem do jednej i od razu zacząłem grzebać w zamku.
Jeden wytrych poszedł w pierony. Kolejny również. Szlag! Mocne zamki.
Przy trzecim podejściu puścił wreszcie. Pośpiesznie zacząłem ładować
biżuterię do torby u pasa. Nie zdążyłem schować zdobyczy, gdy poczułem
na szyi ostrze czyjegoś sztyletu. Co do…? Otwarłem szerzej oczy.
-Kogo my tu mamy...?-Usłyszałem przy uchu czyjś szept. <Castiel? Co tam robisz, Słodziaku? <3 > |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz