poniedziałek, 24 marca 2014

Od Mercera




Noc była cicha i spokojna. Kropił lekki, wiosenny, ciepły deszcz, a powietrze pachniało nienaturalną wręcz dla tego miejsca świeżością. Wbiegłem w jeden z zaułków i wspiąłem się na dach małego domu. Dachówki były śliskie od wody i porośnięte mchem, ale mimo to jakoś udało mi się po nim biec. Niezauważony przeskakiwałem zwinnie z dachu na dach. W końcu dotarłem do wyznaczonego przez siebie miejsca. Budynek był płaski i połączony ze sklepem, którego góra zakończona była konkretnym spadem. Między dachówkami dostrzegłem drewnianą klapę, która zasłaniała nieduże okno dachowe. Zbliżyłem się do celu i obejrzałem kłódkę, która odgradzała mnie od bogatego wnętrza sklepu krawieckiego. Obejrzałem mechanizm i z uśmiechem na twarzy zacząłem w nim grzebać wytrychem. Po chwili całość puściła. Uchyliłem klapę, otwarłem okno i wsunąłem do wnętrza sklepu. Znalazłem się na starym poddaszu. Wszędzie pełno wygryzionych przez mole szmat, kufrów i mebli, a nigdzie czegoś, co mogłoby wzbogacić moją kieszeń. Przeszedłem przez pomieszczenie do drzwi, które prowadziły po schodach w dół na piętro budynku. Rozejrzałem się po korytarzu. Duża ilość drzwi, za którymi prawdopodobnie spali właściciele zakładu krawieckiego. Nie warto ryzykować przeszukiwania pomieszczeń mieszkalnych, dlatego zszedłem na dół. Ujrzałem regały, lady i gabloty wyłożone drogą odzieżą i biżuterią. Moje serce zabiło mocniej na widok drogocennych ozdób w szklanych gablotkach. Podszedłem do jednej i od razu zacząłem grzebać w zamku. Jeden wytrych poszedł w pierony. Kolejny również. Szlag! Mocne zamki. Przy trzecim podejściu puścił wreszcie. Pośpiesznie zacząłem ładować biżuterię do torby u pasa. Nie zdążyłem schować zdobyczy, gdy poczułem na szyi ostrze czyjegoś sztyletu. Co do…? Otwarłem szerzej oczy.
-Kogo my tu mamy...?-Usłyszałem przy uchu czyjś szept.
<Castiel? Co tam robisz, Słodziaku? <3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz