sobota, 22 marca 2014

Od Siergieja (opowiadanie z perspektywy towarzysza)

Tamtego dnia ludzie znowu zabrali mnie na targ. W sumie byłem do tego przyzwyczajony i nie działo się nic nadzwyczajnego: przychodzili inni ludzie, coś tam seplenili, czasem zabierali któregoś z moich towarzyszy za mały woreczek. Na mnie nigdy nie padło, zadbałem o to – ostatni, który (pobrzękując woreczkiem) wskazał na mnie, dostał kopniaka. Odtąd jakoś brakowało amatorów.
Po kilku godzinach zostałem tylko ja, jeden pociągowy imieniem Karaś oraz drobna, pełnokrwista Płoszka. Byłem pewien, że już wrócimy do stajni. Przecież zostaliśmy tylko we trójkę, a Płoszkę już bolały nogi i zaczęła wierzgać. Wtedy, ku mojej irytacji, podeszło jeszcze dwóch facetów.
Jeden z nich był mały i brodaty, z twarzą całą naznaczoną paskudnymi bliznami. Drugi zaś wysoki, barczysty i czarnowłosy. Nie spodobali mi się.
– Aj, słaby wybór – oznajmił brodaty. – To wszystkie wasze szkapy? Skąd są?
– Niestety tylko te zostały, panie – pośpieszył z odpowiedzą handlarz. – Siwy i klacz z Blackmill, a duży z okolic Northsage. Jakiego konia potrzebujesz, panie?
– Wierzchowca. Wytrzymałego i niepłochliwego – powiedział cicho ten drugi, uprzedzając brodacza.
Handlarz zamyślił się.
– Duży na pewno nie na wierzchowca. To wytrzymały koń, ale do pługa. Klacz szybka i skoczna, ale płochliwa, kapryśna. A siwy... – Westchnął. – A siwy dobry koń do polowań. Tylko...
– Tylko? – pochwycił nieufnie obcy.
– Tylko... Charakter... No... Taki jest...
– Nie kręcić mi tu – upomniał go surowo brodacz.
– Diabeł wcielony – powiedział handlarz z bezradnym uśmiechem. – Gryzie. Kopie. Nie słucha. Nikt go nie chce kupić.
Brodacz wyraźnie zmarkotniał i zwrócił się do swojego towarzysza.
– No, Zima, decyzja. Potrzeba konia, a jeśli tylko takie zostały... Tego dużego lepiej nie, skoro nie przyuczony do siodła. Skoro klacz płochliwa, to też się nie nada. Oszaleje podczas pierwszej lepszej jatki. Czyli tylko siwy został...
Zima westchnął rozdzierająco.
– Niech to cholera. Ile?
– Ja to bym za niego dopłacił – Handlarzowi zebrało się na szczerość. – Niech pan darmo bierze, i dzięki stokrotne. Już się zastanawiałem nad urżnięciem dziada, póki mięso młode...
Zima skrzywił się i podszedł do mnie. Moment, moment, to on mnie zabiera? A co z woreczkiem? Nie, ja nie chcę!
Zerwałem się gwałtownie w bok i wyrzuciłem kopyta w tył. Tak mocno, jak tylko potrafiłem. Jednak Zima zrobił zgrabny unik. Nie poddałem się, próbowałem dalej. Mężczyzna ciągle był ode mnie szybszy i skakał wokół mnie jak jakaś irytująca mucha. Poczułem narastającą złość, nie, wściekłość! Stawałem dęba, kopałem, byleby dosięgnąć. Stratować, skopać, zabić... Zabić. Zabić. Zabić!
Dostałem zadyszki. Moje kopnięcia były coraz słabsze, podrywanie się rzadsze. Miałem już dość, walka mnie zmęczyła. Pocieszający był fakt, że Zima też już nie wyrabiał i usuwał się dosłownie w ostatniej chwili.
Nie mogłem. Już za długo. W końcu opadłem bez sił na ziemię, ciężko dysząc. Wygrał, niech go szlag, wygrał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz