środa, 26 marca 2014

Od Siergieja, C. D. Sheilrys

– Tylko nie próbuj się wyrywać – ostrzegłem półgłosem dziewczynę. – Będzie jeszcze gorzej. Obiecuję.
W odpowiedzi tylko zadrżała. Wyglądała jak siedem nieszczęść – wstrząsały nią dreszcze, błądziła wokół przerażonym wzrokiem. Była niezwykle niska, drobna. I wydawała się też bardzo krucha.
Kapeć podał mi sznur. Starając się nie dać jej szans na ucieczkę, zawiązałem go mocno na jej nadgarstkach. Chude jak patyki...
Przez tłum gapiów przebił się sprzedawca, głośno domagając się sprawiedliwości.
– Przecież zabieramy ją do ratusza – tłumaczył mu Miszka.
– Ale mój chleb, ten najlepszy, pszeniczny! Z najlepszej, południowej...
– Stul dziób – warknąłem w końcu, zirytowany. Oburzony kupiec zamilkł, zaś my powlekliśmy dziewczynę ku rynkowi głównemu Goldencoast. W pewnym momencie z oczu kapnęła jej łza.
– Hej, będzie w porządku – powiedział cicho Miszka, poruszony. Delikatnie musnął jej ramię, chcąc dodać jej otuchy. Odskoczyła jak oparzona.
Na głównej ulicy napotkaliśmy wściekłego Rogozina, który powitał nas naprawdę zachęcającą wiązanką.
– Skurwiele! Psie syny! – wrzeszczał. – Spieprzamy stąd, nie chcę tych cholerników na oczy widzieć!
– Ale złapaliśmy złodziejkę... Zapłata... – powiedział nieśmiało Miszka.
– Jebać zapłatę! Spierdalamy! – wydarł się Rogozin i ruszył zamaszystym krokiem ku gospodzie, w której trzymaliśmy konie. To już musi być poważniejsza sprawa, zazwyczaj Rogozin nie wyrażał się tak lekceważąco o pieniądzach. Szczególnie, gdy był spłukany.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić, poszliśmy za nim wraz z oszołomioną dziewczyną. Prawdopodobnie nie była przyzwyczajona do takiej dawki przekleństw za jednym zamachem.
Cała grupa Rogozina czekała już na koniach. Niespokojnego Siwego trzymał stajenny. Koń rżał, tańczył i usiłował się wyrwać. Pomyślałem o czekającej mnie rozprawie z koniem i westchnąłem.
– Macie jakiegoś wolnego dla dziewczyny? – zawołał tymczasem Miszka, spoglądając na nią z troską. Spodobała mu się. Reszcie grupy chyba także, ponieważ zaraz wyprowadzili ze stajni zgrabną, jabłkowitą klaczkę.
Rozciąłem nożem więzy na jej rękach i zawiązałem nowe, tym razem z przodu. Jakoś kierować koniem musiała.
– Nie tak mocno, bratan – zawołał Rogozin z siodła. – Poluźnij je trochę, bidulce...
Spełniłem jego polecenie. Zastanowiło mnie, dlaczego tak się o nią martwią i troszczą. Lepiej nie myśleć, co ją spotka na pierwszym postoju. Powinna uciec, i to jak najszybciej.
Poluźniłem sznur jeszcze trochę i wsadziłem ją na konia. Ruszyliśmy.

<z deszczu pod rynnę =) Sheila?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz