Pieniądze
szybko się skończyły. Jak to pieniądze. Kto by pomyślał, że ten na
pierwszy rzut oka złoty pierścionek będzie tak mało wart?
W Greensilver nie znalazłam niestety pracy. Miałam za małe albo wykształcenie albo doświadczenie. Banda ważniaków. Udertwood jest duże, na pewno gdzieś czego na mnie jakaś robota. Może w Blackmill? Tamta wieś słynie z hodowli koni, może mogłabym się tam zatrudnić, a przy okazji znaleźć pensjonat dla Thory i zajmować się tym, co lubię. To by była pierwsza taka moja praca. Która sprawia mi przyjemność, ehh. Ale na dłuższą metę to i tak nie ma sensu. Znowu zalała mnie fala obojętności. Koniec końców i tak będę musiała wrócić do Goldencoast, tej obrzydliwej, ponurej mieściny. Zawsze tam wracam. To miasto jest jak plaster miodu, od którego nie można się odkleić. - Muszę się zabrać za cokolwiek, póki nie umieram z głodu - mruknęłam na głos, wstałam spod drzewa i otrzepałam spodnie. Popatrzyłam na skubiącą trawę Thorę. Nie najadła się jeszcze. Biedaczka, to co teraz przechodzimy, to nie dla królewskiego konia, który powinien stać w stajni i przeżuwać złote siano. Mimo wszystko, dobrze sobie radzi. Kochana klacz. Najlepsza. Wszystko zniesie. Przytuliłam się do jej nagrzanej szyi. Trzepnęła z frustracją grzywą - wolała dalej jeść aniżeli dawać się przeze mnie dusić. - Ty wredziocho! - skarciłam ją z uśmiechem. - Koniec leniuchowania, jedziemy dalej! - próbowałam ją odciągnąć od trawy. Nagle Thora odwróciła szybko łeb, w taki sposób, że upadłam na ziemię. A potem bezczelnie się nade mną pochyliła, tak, żeby zielona piana z trawy, z jej pyska upaprała moją i tak już brudną koszulinę. Szybko wstałam i złapałam za wodze. - Jesteś okropna! - burknęłam i szybko na nią wskoczyłam. Tak to jest, jak nie dba się o dyscyplinę konia. Co za klacz... *** Pod wieczór dojechałam do Goldencoast. Chwilę zastanowiłam się, gdzie mogłabym szukać pracy. Nie mogłam iść do w miarę dobrej części miasta, bo tam często kręciła się kucharka. Wobec tego pozostawała ta druga - najgorsza i najbardziej obskurna. Skoro w tej "w miarę dobrej" części, było okropnie, to jak będzie w tej cieszącej się naprawdę złą opinią? Chyba oszaleję do końca... Gdy byłam już na miejscu, rozglądnęłam się w około. Jedynym źródłem potencjalnej pracy mogła być rozhukana gospoda. Nie, nie, nie! Dość mam mycia, wycierania i gotowania! Już miałam zawrócić, kiedy usłyszałam jak Thorze burczy w brzuchu. To był naprawdę dziwny dźwięk. Moja klacz spuściła głowę i zaczęła grzebać podkutym kopytem w bruku dając mi do zrozumienia, że jest głodna. Zacisnęłam zęby. - Zrobię to, ale tylko dla ciebie - westchnęłam. *** Karczma tętniła życiem. Wszędzie upici, brutalni mężczyźni. Żadnych kobiet, prócz kelnerek w obcisłych sukniach. To miejsce napawało mnie obrzydzeniem i przerażeniem. Wiedziałam jednak, że nie mam czasu szukać gdzie indziej. Próbowałam przepchnąć się bliżej zaplecza. Tam powinien być jakiś właściciel tego obskurnego miejsca. Gdy byłam prawie u celu, po licznych pchnięciach i szturchnięciach, jakiś mężczyzna złapał mnie mocno za ramię i krzyknął: - Dolej! - po czym wcisnął mi w ręce kufel. Stałam oniemiała. - I rusz dupę! - wydarł się. Przestraszona ruszyłam na zaplecze. Delikatnie zapukałam. Wątpliwe, aby ktoś to usłyszał. Bez skrupułów otworzyłam więc drzwi. - Czego? - burknął jakiś mężczyzna. - Szukam pracy - skuliłam się w sobie na jego widok. Był wielki i mocarny, widać było, że on jest tu szefem. - W sam raz, bo szukamy kelnerki. Po tym jak twoja poprzedniczka wykorkowała - zaśmiał się grubiańsko, ale na raz spoważniał i obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem. - A cycki chociaż masz? - zbliżył się do mnie, a mi zrobiło się słabo. - Możesz być - mruknął. Od jutra zaczynasz. W ramach pensji oferujemy mieszkanie i żarcie. Jakieś życzenia? - przełknęłam ślinę. Zapytałam się o Thorę, a on powiedział, że mogę ją dać, gdzie chcę. Z bijącym głośno sercem wyszłam z jego siedziby. Chociaż tyle. *** Nazajutrz przyszłam pracować. Rano był tu mniejszy tłok, ale i tak sporo było ludzi. - Cza wcześniej przychodzić! - wrzasnął na mnie z samego rana pracodawca. - Dobrze - odpowiedziałam wystraszona. - Tu masz ubranie. Nie będziesz obsługiwać gości w tych szmatach - jakby wiedział, ile te szmaty się trzymają, toby go zatkało! A "ubranie" było potwornie nie dla mnie: suknia w kolorze ciemnej wiśni, z dekoltem stanowczo za wielkim. Na plecach miała gorset, była bez rękawów, a w dodatku tak obcisła, że myślałam, że się uduszę. - Nieźle, nieźle - powiedział mężczyzna, gdy mnie w niej zobaczył. Był obleśny. Przez cały dzień nosiłam kufle z piwem. Nie było tak źle, dostałam nawet trochę napiwków. Gorzej się zaczęło, gdy nadszedł wieczór. Zamówienia troiły i się dwoiły, a mężczyźni robili się coraz bardziej nieznośni. Nagle weszła większa grupa mężczyzn... <Siergiej? Wiesz może co to za grupa?> |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz