Najpierw postanowiłam skierować się ku Blackmill, zgodnie z mapą. Tam poszukam przewodnika. On zaś pojedzie ze mną prosto do Winterlake, a później za Twierdzę Magii. Idealnie!
Jechałam bardzo długo. Trakt był opustoszały, na moje szczęście. Miałam nadzieję, że jeszcze nie ruszył pościg. Zapewne Bernarda dopiero zaczęła mnie szukać. Albo... Nie, lepiej nie myśleć o tych gorszych ewentualnościach.
Okolica była zachwycająca. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się wielkie pola uprawne, gnie nie gdzie poprzecinane drogami lub nakrapiane gospodarstwami. Pogoda dopisywała – chłodno, ale nie padało. Chociaż potem pewnie się rozpada, jak zawsze. Obym wtedy już szukała przewodnika w Blackmill.
Moja Kokardka ochoczo pruła ku Blackmill. Gdy ostatnio jechałam do tego miasta, podróż zajęła równo tydzień. Jednak wierzchem zawsze jedzie się prędzej niż powozem, a ja postanowiłam jechać naprawdę szybko. Nie wiedziałam jednak, jak to zrobić, aby jednocześnie oszczędzać siły konia.
Przede wszystkim powinnam jak najwięcej podjeżdżać kłusem. Tak. To był mniej męczący chód niż galop, a znacznie szybszy od stępa. I od czasu do czasu robić przerwy, podczas których zwolnię do energicznego stępa.
Wieczór prędko nadszedł. Och, zapomniałam o jednym. Nie zaplanowałam postojów.
– Może pojedziemy jeszcze trochę nocą? – zaproponowałam klaczy, chociaż już ledwo trzymałam się w siodle.
Koń prychnął i lekko przyspieszył. Westchnęłam. Ucieczka była trudniejsza niż myślałam.
Nagle Kokardka stanęła.
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona, gładząc klacz po szyi. Podniosłam głowę i ujrzałam samotnego jeźdźca na wielkim, siwym koniu.
Mężczyzna był wysoki i naprawdę dobrze zbudowany. Mięsień na mięśniu dosłownie. Spod kaptura wydzierała ogorzała twarz o surowych rysach. Jego oczy były bardzo ciemne i miały w sobie coś okrutnego. Zimnego. Wzdrygnęłam się.
Gdy się zbliżył, pozdrowił mnie skinieniem głowy. Zauważyłam, że był wręcz obwieszony bronią – dwa lekkie miecze przy boku, kusza na plecach, nóż i ciężki, dwuręczny miecz przytroczony do kawaleryjskiej kulbaki. Żołnierz zapewne.
– Przepraszam, panie – odezwałam się drżącym głosem, wstrzymując Kokardkę. – Gdzie tu można przenocować?
Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie i odpowiedział spokojnie:
– W polu albo u chłopów.
Lekko zaciągał, a spółgłoski wymawiał bardzo miękko. Północ! On jest z północy!
– Tak... A ile stąd jest do Blackmill, panie? – zapytałam z bijącym sercem.
– Około sześciu dni drogi z noclegami.
– A... A może... – Jak mu powiedzieć, że chcę, aby był moim przewodnikiem?! – A do Wintelake?
Zaskoczyłam go wyraźnie.
– Trzy tygodnie co najmniej. Z Blackmill koło dwóch. A dlaczego...
Nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Szukam kogoś, kto by pomógł m się dostać do Winterlake przez Blackmill. Jak najszybciej – wyrecytowałam jednym tchem. Popatrzyłam na niego z nadzieją. Nie drgnął nawet. Powoli wygrzebałam z kieszeni pierścień ze szmaragdem i podałam mu na drżącej dłoni.
„Co ty najlepszego wyprawiasz?!” – usłyszałam głos w mojej głowie. „To zupełnie obcy facet, pewnie zbir. A ty mu ufasz, idiotko?”.
– Zgoda – odezwał się mężczyzna, chowając pierścień do kieszeni. – Z kim mam przyjemność?
– Flora – odezwałam się z westchnieniem ulgi. – A pan...?
– Zima.
Och, Zima? To kim on jest? Ma tak na imię?
Mężczyzna odwrócił konia i ruszył energicznym stępem przez pola. Niepewnie ruszyłam za nim.
– Gdzie teraz jedziemy? Dlaczego tędy?
– To skrót.
– Ale...
– Chciałaś być jak najszybciej. Dotrzemy do Blackimill najdalej za trzy dni.
– Trzy dni...? A nie sześć?
Popatrzył na mnie z politowaniem. Ugryzłam się w język i poszukałam dłonią sztyletu. Ostrożności nigdy za wiele, a Zima nie wzbudzał zaufania.
< CDN >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz