-Dałbym Ci ja gwiazdkę z nieba,
Gdybyś mi dziewczyno possała grzyba,
Ale ty płaczesz u mego rękawa,
Że matka twa tęgawa,
Ssać Ci nie pozwala,
Bo skóra twa staje się od tego…suchawa?
Wszyscy ryknęli śmiechem.
-Triffar! Ty już może przestań pić, bo zaraz to ta tęgawa Ci possie grzyba-ryknął jeden z moich towarzyszy. W sumie nawet nie wiedziałem jak ma na imię.
-Nieważne! Napijmy się!-krzyknął krępy, brodaty wojownik, wznosząc do góry kufel z piwem.
Wszyscy mu zawtórowali. Nawet ostro wstawiony ,,bard”.
Pociągnąłem kolejny łyk słodowego trunku. Znaczki na kartach zaczęły mi się już ostro mieszać, ale nie dawałem za wygraną. Przegrałem już ostro ponad 100 monet. Chuj by to strzelił! Oszusty w dupę chędożone.
-Mercer! Pokazuj karty!-zawołał siedzący naprzeciw mnie Łotrzyk. Nie miał takiego pseudonimu przypadkowo.
Ukazałem mu dwie trójki.
-Trójki na dwójkach-rzucił Łotrzyk.-Teraz Ty, Dreges.
Dreges pokazał karty. Przekląłem głośno.
-Kareta waletów!-zachwycił się Łotrzyk.
Pokazał swoje karty.
Wszyscy wciągnęli głośno powietrze, gdy ujrzeli czysty sekwens 6,7,8.
-Kurwa! Oszukiwałeś!-mruknąłem.-Chuj Ci w rzyć…
-Gówno prawda! Fart…-Wyszczerzył się.
Pociągnąłem kolejny łyk piwa, a potem osuszyłem kufel. Zakręciło mi się w głowie, ale było całkiem ciekawie.
-Więcej z Tobą nie gram, Łotrzyk!-rzucił wściekły Dreges. Cóż, był blisko.
-Nie obrażaj się!
-Nie obrażam. Nie gram więcej i już!-Skrzyżował dłonie na piersi.
-Schną Ci usta?!
Toż to nie problem!
Wilgotna twa kapusta,
Ma kiełbasa tłusta,
Bigos stworzą piękny,
Aż mi coś pocieknie na twe zgrabne…-zawahał się.
-Pięty?-zapytałem, a potem zdałem sobie sprawę jak idiotycznie my wszyscy brzmimy.
-Genialne!- Gruby Lurfan parsknął śmiechem podobnie jak reszta.
[…] Pijackie znoje trwały jeszcze przez jakiś czas. Pod koniec pamiętałem tylko, że Triffar wyśpiewywał kolejne idiotyczne piosenki, a potem już zupełnie nic.
Po mojej pijackiej łepetynie przez cały sen krążyła tylko jedna, chora piosenka:
,, Między niebem i piekłem, pośród słynnych bezdroży,
Co je kapłan starannie omija i się trwoży,
Stoi karczma stara, której nikt na oko już…
Cała karczma nasza w otchłań się zatacza
W otchłań się zatacza
Cała karczma nasza się zatacza!”
I tak w kółko, cały czas jedno i to samo. Potem nagle przerywnik, głucha cisza. Stoję przed lasem… Zaraz! To nie jest zwykły las. Zamiast drzew wszędzie stoją gigantyczne… grzyby? Nie… Nie grzyby. To… Poczułem się jakbym dostał obuchem po łbie, gdy zdałem sobie sprawę, że to stojące prosto, żylaste kutasy! Między nimi biegła i głośno gdakała wielka, biała kura. O choroba…
Zwierzę spojrzało na mnie dużym, paciorkowatym okiem, mrugnęło, a potem sen się urwał.
Otworzyłem niemrawo oczy, ale i tak widziałem ciemność. Potworny ból w głowie i mdłości, sprawiły, że wolałbym chyba zasnąć ponownie.
-Co do…?-jęknąłem, chcąc się ruszyć, ale nie mogłem. Czemu?!
Obudziłem się całkowicie w ułamku sekundy. Mokro mi w tyłek… Chłód ciągnie od twardej ściany, ręce i nogi mam związane, a oczy z trudem przewiercają się przez gęsty, złowrogi mrok.
Cholera! Czy ja jestem w… lochu?
Gdzieś pod ścianą przebiegło wstrętne, tłuste szczurzysko. Szarpnąłem się, ale więzy na ramionach były zbyt mocne. Broni również nie miałem przy sobie.
-Ej, szczurku! Chodź do pana, przegryziesz mi te sznury na rękach?-szepnąłem, ale bydlak bardziej zainteresowany był jakąś łysą, pożółkłą ze starości kością.
-Dam ci skubnąć mojego pośladka, jak to zrobisz…
Brak odzewu. Zwierzę bało się atakować. Cóż…
Gwałtowny ból w głowie ponownie dał się we znaki. Pieprzony kac! Chyba byłem skazany na cierpliwe czekanie. Po jakimś czasie ponownie zasnąłem. Tym razem sen był płytki, nerwowy, pozbawiony mar.
[…] Obudził mnie silny kopniak w jaja. Cholera! Za co?! Zwinąłem się z bólu, jęcząc żałośnie.
-Pojebało Cię? Nie chcę mieć dzieci, ale poruchać to bym jeszcze kiedyś chciał!-syknąłem, nie wiedząc nawet do kogo mówię.
Nikt się nie odezwał. Dostrzegłem kontur smukłego, wysokiego faceta odzianego w czerń. Jego twarz zasłaniała chusta, a głowę przysłaniał kaptur. Skinął na dwóch pozostałych. Faceci chwycili mnie za fraki i wywlekli z kamiennego pomieszczenia.
-Kurwa! Kim do cholery jesteście? Co ja takiego zrobiłem?!-wrzeszczałem.
-Wkrótce się dowiesz, złodzieju…-mruknął jeden z nich. Jego głos był stłumiony przez chustę na twarzy.
Ups… A więc to o to chodzi. Cholera! Kto mnie wkopał?! Zawisnę, jak nic!
-No cholera! Utnijcie mi rękę, skażcie na lochy, ale nie zabijajcie! Drobne kradzieże to chyba nie powód, by od razu zabijać!-parsknąłem żałosnym, histerycznym śmiechem.
-Gówno nas obchodzą Twoje występki. Interesuje nas tylko jedna rzecz, którą ukradłeś.
Co? Jaka niby? Nic chyba specjalnie istotnego nie zwędziłem.
-A co konkretnie?-zapytałem, spoglądając kątem oka na nieco niższego gościa z mojej prawej strony.
-Zamknij się. Porozmawiamy za chwilę.
Wsunęliśmy do niedużego, surowego, kamiennego pomieszczenia oświetlonego tylko przez małą latarnię zawieszoną obok ustawionego pod kątek 60 stopni stołu zaopatrzonego w… kajdany. Kurwa mać! Zdałem sobie sprawę co mnie czeka. Dwóch z nich przykuło mnie do drewnianego, szorstkiego stołu wpierw zdzierając ze mnie odzienie.
Najwyższy z nich i najprawdopodobniej dowódca stanął przede mną. W jego dłoni błysnęła długa, nieco przyrdzewiała, ale wyraźnie ostra igła. Przełknąłem głośno.
-Jak już powiedzieliśmy interesuje nas pewny przedmiot, który trafił w Twoje złodziejskie ręce.
-No to już wiem, ale dalej nie wiem o co wam chodzi!-syknąłem. Niczego szczególnie wartościowego nie ukradłem! No… może poza może srebrną laską jakiegoś nadętego hrabiego. Jak mu było? Le Shirrov?-Zmarszczyłem czoło.
-Nawet nie wiesz, że to ukradłeś… Wczoraj wieczorem, w karczmie, gdy byłeś już tak wstawiony, że pewnie nawet nie pamiętasz chwaliłeś się wszystkim, że podczas ,,spaceru” po górach natrafiłeś na jaskinię, a w niej szkielet jakiejś kobiety. Między jej kościami znalazłeś złoty medalion…
Otwarłem szerzej oczy. Co?! Naprawdę o tym gadałem?! Idiota…
-Co?! O czym?! Nienawidzę chodzić po górach!-sprzeciwiłem się.
-Doprawdy? Tak się składa, że to, co mówiłeś, łączenie z opisami owego miejsca, w 100% zgadzały się z realnym wyglądem groty, w której spoczywał szkielet Sabriny Rosenverd.
-Kogo?-zapytałem jak głupi. Cóż, kłamać specjalnie nie umiałem. Nie w takich sytuacjach.
-Gdzie jest medalion?!-syknął facet.
-Nie mam go, kurwa! Sprzedałem go, bo nie umiałem otworzyć!-syknąłem.
-A więc jednak go znalazłeś!-Koleś zmrużył oczy. Dopiero teraz dostrzegłem, jak niesamowitą formę mają. Wąskie, podłużne źrenice i żółte zabarwienie tęczówek. O cholera…
-No tak, ale go sprzedałem!
-Łżesz! Gdzie on jest?-Ujął moją rękę w dłoń i zaczął wbijać pod jeden z moich paznokcie długą, zardzewiałą igłę. Łzy napłynęły mi do oczu, a z gardła wydobył się przenikliwy, żałosny wrzask.
-Nie mam go, kurwa! Mówię wam, że nie mam! Sprzedałem go! Jakiemuś staremu domokrążcy! Dostałem za niego dużo kasy, ale przepieprzyłem na dziwki i alkohol!-darłem się, ale gościu nie dawał za wygraną. Po chwili igła spenetrowała każdy z moich palców u prawej dłoni. Spod paznokci płynęła gorąca krew.
-Gdzie medalion?-zapytał ponownie. Był spokojny.
-W dupie! No kurwa, głuchy jesteś? Mówię Ci, że sprzedałem go domokrążcy!
-W dupie? Z tego co gadałeś, to Sabrina wsadziła go sobie do pochwy. Może ty zrobiłeś podobnie…?-zapytał milczący jak dotąd długowłosy mężczyzna.
Uniosłem do góry brwi, krzywiąc się lekko.
-Co to, to nie! Bez takich! Nie wiem jak Ty, ale nie preferuję takich zabaw!-rzuciłem z przekąsem.
-Cicho, Delvan. Gdzie medalion?-powtórzył się oprawca. W tym czasie trzeci z nich przygotował stalowe szczypce.
-Sprzedałem!
-Łżesz! Gdzie?-szczypce zacisnęły się na moim paznokciu. Szarpnął mocno odrywając go razem z fragmentami tkanek.
Ryknąłem wściekle.
-Gadaj skurwielu, bo jak nie to wyrwę ci w ten sposób twoje jaja!-wrzasnął kat wyprowadzony z równowagi.
Nie chciałem mówić, skoro tak im na tym zależało… Musi to być niezmiernie cenne.
Milczałem więc.
Gościu wściekły zdarł mi z dupy gacie odsłaniając moją męskość. Otwarłem szerzej oczy. No kurwa! Nie!
W dłoń chwycił drewnianą, twardą pałkę. Zamachnął się i sieknął prosto w moje jaja. Wrzasnąłem przeraźliwie, szarpiąc się.
-Nie! Kurwa, nie wiem!
-Gdzie?!
Uderzył ponownie.
-Chciałem być miły, ale nie dajesz mi wyboru!
Kolejny cios. Dosłownie czułem, jak miażdży mi jądra.
-W moim domu! Sejf za kamieniem w ścianie salonu! Pod parapetem! Okno wschodnie!-wywrzeszczałem ze łzami w oczach.
-Gdzie jest Twój dom?
-Goldencoast. Przy południowej bramie, obok sklepu alchemicznego!
Czułem jak ogarnia mnie dzika wściekłość.
Facet uśmiechnął się.
-Cudownie… Nie można było tak od razu? A teraz… kto wie czy po Twojej męskości nie zostało tylko wspomnienie?-Zaśmiał się wrednie.
Skrzywiłem się lekko. Całe ciało mnie bolało, głowa rwała od środka, a od pasa w dół nie czułem prawie nic.
-Delvan, zajmij się nim. Beharv, idziesz ze mną do Goldencoast.
Obaj skinęli głowami. Najwyższy z nich, razem z Beharvem wyszli z pomieszczenia idąc kamiennymi schodami, a Delvan chwycił w dłoń drewnianą pałę i zdzielił mnie prosto w głowę. Odpłynąłem w ułamku sekundy.
[…] Obudził mnie czyjś głośny kaszel. Otwarłem oczy. Znowu leżałem na jakimś stole, tym razem zupełnie płasko. Pierwsze co zobaczyłem, to złowrogie ostrze na wysokości mojej głowy. Przełknąłem głośno ślinę.
-O! Wreszcie się obudziłeś.-Do mych uszu dotarł głos tego skurwiela-Delvana. –Danley kazał mi Cię zgładzić, ale ja bardzo lubię spektakularne egzekucję, dlatego pozwoliłem sobie trochę urozmaicić moment Twojej zagłady.
Ruchem głowy wskazał na szerokie ostrze tuż nad moją głową, które utrzymywane było przez niezbyt gruby sznur zawieszony na popręgu i umocowany gdzieś przy ziemi. Na podeście, tuż przy sznurze, w klatce siedziały dwa szczury, które namiętnie obgryzały linę.
-Wystarczyło natrzeć sznur odrobiną smalcu, a patrz jak się rzuciły.-Parsknął śmiechem.-Wystarczy, że skończą, a brzytwa poleci prosto na Twoją szyję…
Świr!
-Jesteś chory!-syknąłem, słysząc tylko chrobot za sobą. Szczury nie dawały za wygraną. Smak tłuszczu zwierzęcego dosłownie je zahipnotyzował.
-Z tego słynę!-Wyszczerzył się i przysiadł na krześle, zapalając sobie fajkę. Przegryzienie było coraz większe, i większe…
Lina zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć, a ostrze nad moją głową zakołysało się złowrogo.
-Kurwa! Przestań!- pot błysnął na mych skroniach.
Jego śmiech jak szybko rozbrzmiał tak szybko ucichł. Po pomieszczeniu poniósł się jego jęk i dźwięk ostrza wbijanego w ciało.
Jakaś ciemna, słabo widoczna sylwetka zrzuciła ciało faceta na ziemię i podbiegła do sznura. Ten trzasnął, a brzytwa poleciała w dół. Zacisnąłem zęby i powieki, ale nie poczułem nic. Otwarłem powoli jedno oko. Ostrze zawisło jakieś 15 centymetrów nade mną. Obróciłem ostrożnie głowę za siebie. Przegryzioną linę trzymała rudowłosa, blada, szczupła dziewczyna.
-Ayra?!-zapytałem, niedowierzając.
-Głupi jesteś, Mercer! Czy ja zawszę muszę ratować Twoje 4 litery?-zaśmiała się, przywiązując koniec sznura do bolca wystającego ze ściany. Zaczęła grzebać w kajdanach, otwierając je po chwili i oswobadzając mnie. Wstałem i przytuliłem ją mocno do siebie.
-Jak zwykle w porę!-rzuciłem, ale pot wciąż błyszczał na mych skroniach.-Cholera, blisko było.
-Tak jak ostatnio! Czubek! Nie powinieneś pić. Gadasz wtedy głupoty. Wiedziałam, że narobisz sobie kłopotów. Potem widziałam jak trzech dryblasów ciągnie cię tutaj. Wiem o co im chodzi.
-Przepadło! Powiedziałem im gdzie trzymam medalion… Mógł być bardzo ważny…
-Jest ważny.-Uśmiechnęła się, sięgając do kieszeni. Wyjęła z niej medalion na złotym łańcuszku. –Stwierdziłam, że wart jest więcej niż Twoja dupa, temu pojechałam do Ciebie i go ukradłam z twojego sejfu. Będą bardzo źli?
-Nawet nie wiesz jak!
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz