Twierdza była ogromna. Nie widziałem takich budowli, choć nie powiedziałbym bym widział ich wiele. Cała z kamienia, zimna i niedostępna. Przepełniona mocą. Praktycznie każde okno było witrażem. Cały wystrój utrzymany był w zimnych barwach co tylko potęgowało chłód tego miejsca, a jednak coś w niej było, tylko nie wiedziałem jeszcze co. Poruszałem się labiryntem korytarzy, sam nie wiedząc, czy uda mi się odnaleźć drogę powrotną. Zgubić się było nadzwyczaj łatwo. Nie widziałem ani żywej duszy. Mało brakowało, a uznałbym, że jestem zupełnie sam. Na krótko zobaczyłem zakapturzoną postać przebiegającą korytarzem, potem zniknęła w jednych z drzwi.
Nie wiedziałem ile godzin przyszło mi plątać się po zakamarkach budowli. Na zewnątrz nastała noc. Byłem dalej na północy niż kiedykolwiek. Prószył śnieg, choć i bez tego cała okolica była biała. Jak zdążyłem się zorientować tutaj od późnej jesieni po wczesną wiosnę leżał śnieg, a i potem zdarzały się opady. Było mi zimno i postanowiłem wracać. Wokoło mnie panowała grobowa cisza. Słyszałem swoje kroki i swój oddech. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Stanąłem pod jednym z okien i zacząłem wpatrywać się w wszechobecną ciemność. Na korytarzu nie płonęły nawet pochodnie.
<Rin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz