sobota, 25 stycznia 2014

Od Clarissy, C. D.

Chłopak miał na sobie ciemną pelerynę z kapturem i lekko brązowe spodnie. Na twarzy miał liczne zadrapania - najprawdopodobniej przez ostre końcówki gałęzi. Głębokie zielone oczy w skupieniu patrzyły na moje stojące w bezruchu ciało. W końcu odważyłam się zapytać:
- Dlaczego mnie śledzisz ? - wciąż trzymałam łuk ze strzałą w kierunku chłopaka.
- Wcale Cię nie śledzę - odparł.
-Aha, czyli uwidziałam sobie twoją twarz w oknie wczoraj wieczorem ? - zapytałam z lekką ironią w głosie.
-Tylko patrzyłem czy ktoś mieszka w tym domu - bronił się jak lew.
-Młody bandyta? Jeśli chciałeś mnie okraść , to ... - nie dokończyłam ponieważ przerwał mi i powiedział:
-Wcale nie chciałem Cię okraść, rozumiesz? Ja tylko szukam schronienia na miesiąc, lub dwa. Po prostu . Możesz sobie darować te śledztwo, detektywie?! - po prostu wybuchł.
-Nie myśl sobie że tak łatwo mnie oszukać. Jak chcesz się wyżyć , to to nie jest dobra droga. I ostrzegam, zrobisz jeden krok w złym kierunku , a powiedzmy "niechcący" strzała wzbije się w powietrze i uderzy w wybrany cel - powiedziałam surowo. Zbliżyłam się do Eclipse i wsiadłam na niego. Już miałam galopem zawrócić ścieżką do domu, kiedy za plecami usłyszałam głos:
-Przechowasz mnie na jakiś czas? Mogę się odpłacić - powiedział .
Siedziałam na koniu i nie wiedziałam co zrobić. Odjechać obojętnie zostawiając go na polanie, czy podać mu rękę i poznać go ? Pomyślałam: "Raz kozie śmierć". Obróciłam się i podając mu rękę powiedziałam:
-Wskakuj zanim się rozmyślę .
Chwycił moją dłoń i wspiął się na Eclipse. Po chwili galopowaliśmy w stronę domu, a dziesięć minut później byliśmy na miejscu. Najpierw on zszedł z konia, później ja. Zaprowadziłam go do stajni, zdjęłam siodło, wyczyściłam je porządnie i wróciłam . Chłopak stał w tym samym miejscu. Zaprowadziłam go do pokoju gościnnego. Nic wielkiego: kremowe ściany, obraz karego konia, duże łóżko i okno przez które widać las. 
-Za pięć minut bądź w salonie- powiedziałam mu.
Nie czekając na jego odpowiedź wyszłam. Vi siedziała w fotelu . Usiadłam obok niej i czekałam na obcego . Minutę później wszedł do pokoju. Widząc mnie na fotelu usiadł na kanapie obok. Zapytałam:
-Jak się nazywasz?
-Simon Wayland.
-Skąd jesteś?
-Nie wiem, pamiętam że uciekłem . Nie mogłem znieść tego że tata nie żyje. Mama w ogóle się mną nie interesowała. Wychodziła rano, wracała w północ. Więc uciekłem, ale ona i tak tego pewnie nie zauważyła. Pałętałem się szukając tymczasowego schronienia. I trafiłem tu.
Siedziałam w skupieniu patrząc na jego bladą twarz. W końcu powiedziałam:
- Nie obiecuję Ci że długo tu pobędziesz, ale na razie możesz tu zostać.
-Dzięki - powiedział lekko się uśmiechając.
Rozłożyłam mu na łóżku poduszkę i dwa koce. Wychodząc rzuciłam tylko :
- Pobudka o 6 rano i idziemy do lasu nazbierać owoców.
Kiedy kładłam się spać myślałam o wszystkim co się stało:
o tym chłopaku , który może okazać się innym człowiekiem lub może w nocy poderżnąć mi gardło i zabrać konia. Bałam się go, a jednocześnie było w nim coś intrygującego.
-Mój mózg wariuje - pomyślałam i nie chcąc go przemęczać położyłam się. Pamiętam że szybko zasnęłam.


< CD nastąpi >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz