sobota, 1 lutego 2014

Od Esaliena, opowiadanie o towarzyszu

Późna wiosna jest porą roku, kiedy chyba nie ma istoty, która nie odczuwa radości. Słońce grzeje już mocno, zwiastując lato. W lesie można dostrzec mnóstwo młodych zwierząt. Począwszy od ptaków, a kończąc na wilkach. Miło wędrowało się przez las. Przysiadłem pod bukiem, tuż obok niewielkiego jeziora. Po drugiej stronie beztrosko bawiły się wilcze szczenięta. Nieopodal wylegiwała się szara samica. Zerkała co jakiś czas na młode, jednak większość czasu spała. Widocznie reszta watahy poszła do lasu, by zapolować. Szczeniaki bawiły się w najlepsze. Biegały, ciągnęły się za ogony i uszy. Potem jednak obrały sobie inny cel. Całą chmarą rzuciły się na odpoczywającą waderę. Kiedy zaczęły ją tarmosić i skakać na nią, trudno było się powstrzymać od śmiechu. Wtedy zza krzewów wyszły inne wilki, którym przewodził czarny basior. Na pyskach widniała krew, a wlekły za sobą ciało zabitego jelenia. Wtedy coś drgnęło z krzakach obok nich. Zwróciło to wyraźnie uwagę wilków. Sam podszedłem bliżej. Nie musiałem się obawiać watahy. Zwierzęta te znały mnie już dobrze. Czarny samiec wszedł w krzewy i wypłoszył z nich maleńkiego jelonka. Mały był przerażony. Widocznie odłączył się od reszty, kiedy wilki zaatakowały. Jedna z samic rzuciła się w jego stronę. „Stój” nawiązałem telepatyczne połączenie. „Macie już co jeść, go zostawcie.” Posłuchały osuwając się kilka kroków od jelonka. Wtedy spostrzegłem, że maluch utykał na przednią nogę. Przykucnąłem obok niego. Wystraszył się. Pokuśtykał ode mnie w stronę krzaków z powrotem się w nie zagłębiając. Znalazłem go niedługo potem wśród poplątanych gałązek. Cały zaczął się trząść na mój widok. „Spokojnie, spokojnie przyjacielu. Nie zrobię ci nic.” Nie wiem czy uspokoiło go to, czy też fakt, że wilki zniknęły wewnątrz lasu. Przestał jednak się trząść i spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się do niego i powoli zachęciłem go do wyjścia. Cierpiał mocno na tę nogę, ale był silny. Spróbowałem wziąć go na ręce, ale uciekał mi za każdym razem. Zaśmiałem się. On z chorą nogą radził sobie lepiej niż ja całkiem zdrowy. W końcu jednak po kilku upadkach udało mi się go uchwycić. W moich rękach był dość niespokojny. Utrudniało mi to marsz przez las, ale nie chciałem go upuścić. Tak, więc zaniosłem jelonka za barierę. Na skraju wioski znajdowała się chata utworzona przy pomocy magii w korzeniach drzew. Mieszkał tam druid parający się leczeniem zwierząt. Był to przygarbiony staruszek, o mnóstwie zmarszczek na czole i miłych oczach. Zajął się jelonkiem nawet nie pytając co robiłem poza barierą. Usztywnił jego nogę i wytłumaczył mi dokładnie co i jak mam robić. Nie wiem jak wiele z tego zapamiętałem, ale wziąłem zwierzątko do siebie i sam się nim zająłem. W tym czasie udało mi się zdobyć jego zaufanie i kiedy podrósł i odszedł do lasu, zawsze wracał kiedy go potrzebowałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz