niedziela, 9 lutego 2014

Od Mercera- Quest 3

Był wieczór, gdy wreszcie postanowiłem odpocząć po męczącej podróży przez strome, skaliste góry Gromeroth. Usiadłem na skalistej półce, po której właśnie szedłem. Spojrzałem przed siebie, a moje wszystkie zmysły zachłysnęły się powalającym widokiem. Szczyty gór tonęły w obłokach chmur, a zachodzące słońce barwiło je na wszelkie możliwe odcieni złota, oranżu i różu. Zachwycający widok, który ścisnąłby za serce każdego. Kłęby chmur płynęły powoli przed siebie gonione podmuchami niezbyt silnego wiatru. Można by było siedzieć tu, aż do śmierci, ale budzące grozę uczucie niebezpieczeństwa kazało mimowolnie wstać i ruszyć w drogę powrotną. Podniosłem się i spojrzałem w stronę wchodu, z którego nadciągały mrożące krew w żyłach kłębiaste, czarne jak smoła, złowieszcze chmury, które zdecydowanie zwiastowały dość konkretną burzę. Ostatni raz nasyciłem wzrok obrazem cudownego zachodu słońca i ruszyłem w dół stawiając ostrożnie kroki na wąskich, skalistych ścieżkach. Zrobiło się już całkiem ciemno, gdy byłem w połowie drogi, a gęste, ciemne chmury przykryły gwiazdy odcinając jakąkolwiek drogę światła. Zapowiada się ciekawie. Po kilkunastu następnych minutach deszcz zaczął padać jak z cebra. Wielkie, ciężkie krople wody przemoczyły moje ubrania do suchej nitki. Niebo rozświetlały co jakiś czas odległe błyskawice, a cały świat zdawał się grzmieć. Przekląłem, bojąc się złowieszczej energii pochodzącej z chmur. Były dwa wyjścia. Pierwsze-pozbyć się wszystkiego, co mogłoby ściągnąć do mnie pioruny, drugie- znaleźć schronienie, którego jak na razie nie widziałem. Schodziłem coraz niżej rozglądając się w narastającej irytacji za jakimś zagłębieniem między skałami, grotą, bądź jaskinią. Burza była coraz bliżej. Dosłownie czułem na plecach smaganie śmiertelnych piorunów. Gdy już myślałem, że czeka mnie rychła śmierć wreszcie ujrzałem światło w ciemnościach. Mój wzrok skierował się na nieduże wejście do groty, bądź jaskini. Czym prędzej pokonałem kilka półek skalnych i pochylając się wszedłem pod strop groty. Moje oczy po chwili rozpoznały się w ciemnościach. Jakaś wilgotna, wąska ścieżka prowadziła w głąb jaskini… Iść? Zostać i po prostu przeczekać burzę? Jakaś nieznana mi siła (a może po prostu moja głupota) kazała mi zgłębić tajemnice groty. Pospiesznie wyciągnąłem ze skórzanej torby cudem wciąż suchą pochodnię i zapaliłem ją. Ściany groty błysnęły czerwonym światłem, a czarny korytarz ział trwogą. W jedną dłoń chwyciłem pochodnię, a w drugiej zacisnąłem desperacko długi sztylet. Zapewne właśnie ruszyłem w drogę swej niechybnej zguby. Szedłem powoli i ostrożnie przed siebie. Korytarz był tak ciasny, że zmuszał mnie wręcz do przeciskania się między skałami. Ta jaskinia budziła we mnie klaustrofobiczny lęk, a drżący płomień pochodni potęgował uczucie strachu. Każdy krok był męczarnią, ale moja wrodzona ciekawość, która przysłaniała zdrowy rozsądek kazała iść dalej. Po kilku następnych metrach miałem ochotę zawracać, bo poczucie zagrożenia aż nadto dawało się we znaki, ale gdzieś z przodu poczułem mocny przeciąg. Może już niedługo dojdę do jakiejś większej komnaty? Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem jak ściany się rozszerzają dając mi więcej luzu.
Czułem teraz pod stopami gruby żwir. Skąd się tu wziął? Zwietrzelina jakaś? Dziwne… Niewiele myśląc ruszyłem w dalszą drogę. Do mych uszu dotarł nieprzyjemny dźwięk, coś jakby jęk… starych desek? Otwarłem szerzej oczy i odruchowo odskoczyłem do tyłu, ale zamiast poczuć pod nogami stały grunt to poczułem jak podłoga zarywa się. Trzask spróchniałych, pękających desek i gruchot spadających w dół kamieni towarzyszył mojemu upadkowi na twardą, kamienną podłogę. Ból przeszywający całe ciało ogłuszył mnie na jakiś czas. Przed oczyma widziałem tylko ciemność. Z grymasem cierpienia na twarzy podniosłem się na nogi czując, jak zapiera mi dech w piersiach. Odruchem było rozpaczliwe szukanie dłonią punktu oparcia. Taki też poczułem. Jakaś kamienna półka. Odetchnąłem ciężko i odszukałem wzrokiem pochodni. Leżała tuż obok mnie. Podniosłem ją i spojrzałem przed siebie. Serce podeszło mi do gardła, gdy mym oczom ukazał się wielki, kamienny katafalk, na którym w spokoju spoczywał ludzki szkielet przywiązany za dłonie i nogi zardzewiałymi łańcuchami. Cofnąłem się o krok. Co do…? Uniosłem do góry pochodnię rozglądając się po Sali. Widać było, że nikt od dawna jej nie odwiedzał. Szkielet ofiary był wręcz żółty ze starości, po podłodze walały się skały i kupa kurzu, a w skale wyryte były stare rzeźby przedstawiające sylwetki smoków. Całość wyglądała jak miejsce wyznania jakiegoś mrocznego kultu… Podszedłem bliżej do kościotrupa i przyjrzałem się mu. Jego głowa leżała odgięta z rozwartymi szczękami, jakby skonał w męczarniach i wciąż niemo krzyczał. Przesunąłem się wzrokiem dalej. Po kształcie miednicy rozpoznałem w szczątkach kobietę… Ta tajemnicza sala napawała mnie grozą. Już chciałem zacząć rozglądać się za wyjściem, bo w końcu jakieś musi być. Nic. Jedyne wyjście było w dziurze na suficie, przez którą tu wylądowałem. Zrezygnowany usiadłem na stole obok szkieletu i spojrzałem na nią.
-Jesteśmy tu sami, wypala mi się jedyna pochodnia, jedzenie też się kończy… Chyba zostanę towarzyszem Twojej niewoli, bo nie ma opcji, bym jakoś wdrapał się na górę…-Spojrzałem na głowę trupa. Milczała… Szkoda.
Zwiesiłem głowę, ale drgnąłem, gdy coś mi błysnęło zachęcająco przed oczyma. Spojrzałem na kości miednicy kobiety. Dopiero teraz zauważyłem, że między nimi, pod warstwą kurzu coś lekko połyskuje. Jakaś błyskotka? W miednicy? Co ona, kur*wa, przed śmiercią wsadziła ją sobie do… ekhem, szkatułki nierządnicy? Wsadziłem dłoń między kości i ująłem w dłoń przedmiot. Wyciągnąłem go i wytarłem z kurzu. Był to dość duży medalion wykonany ze złota, o opływowym kształcie z błękitnym kamieniem na wierzchu. Przyjrzałem mu się dokładniej. Otwarłem szerzej oczy zaciekawiony, widząc małe zawiasy z boku medaliony. Czyżby dało się go otwierać? Jedną ręką wiele nie zdziałam, bo był zatrzaśnięty na amen. Znalazłem stalową ,,rączkę” na pochodnię, która jakimś cudem wciąż nie była na tyle zardzewiała by się posypać. Gdy tylko wsunąłem w nią przedmiot usłyszałem głośne szuranie. Kamienny fragment ściany wsunął się w tył ukazując mi prowizoryczne szczeble prowadzące na górę. Takie buty… Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Stanąłem przy pochodni i zacząłem majsterkować przy złotym ustrojstwie. Na pewno da się to otworzyć, ale zacięło się kompletnie. Przystawiłem to bliżej do oczu. Dopiero teraz zauważyłem, że te ,,zawiasy” to tak naprawdę jakiś bardziej skomplikowany mechanizm. Zacząłem powoli obracać jednym z małych pokręteł słysząc ruchy wewnętrznego, precyzyjnego mechanizmu. Coraz bardziej zaintrygowany bawiłem się tym dalej. Po godzinie bezskutecznego majsterkowania zacisnąłem wściekły dłoń na znalezisku. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na truposza przykutego do stołu.
-Powiesz mi jak otworzyć Twój skarb?-zapytałem.
Bezmyślnie zacząłem obracać środkowym pokrętłem gapiąc się w ścianę. Aż podskoczyłem, gdy nagle klapka puściła ukazując wnętrze błyskotki, na którym po bokach wygrawerowane były misterne symbole drobnymi przyciskami obok. No świetnie, kolejna zabawka.
-Lubisz się droczyć, nie?-zapytałem do szkieletu kobiety.
Aż przeszły mnie ciarki, gdy wydało mi się, że jej szczęki rozwarły się jeszcze bardziej.
-Nie ważne…-mruknąłem.
Zacząłem naciskać przypadkowe przyciski, ale nie było żadnej odpowiedzi jak tylko cichy szczęk mechanizmów, który po chwili ucichał. Westchnąłem rozeźlony. Przyjrzałem się znaczkom. Może mają one jakiś sens? Na pewno. Płomień, jakaś fala, kropla, yyy… skała? Potem liść, jeleń, smok, człowiek. Co? Co wspólnego ma ze sobą to wszystko. Żywioły? Smoki? Rośliny? Już miałem zabrać pochodnię ze sobą i wyjść stąd, gdy nagle mój wzrok przyciągnęła płaskorzeźba na jednej ze ścian. Podszedłem do niej bliżej oświetlając całość ogniem z pochodni. Misterna praca przedstawiała… początki świata?! A więc to o to chodzi! To wszystko ma jakiś sens. Na początku była ziemia, potem ogień, który ją wypalił, woda, która ostudziła całość, a na koniec powietrze, która przyniosło razem ze sobą nasiona pierwszych roślin. Z pąków kwiatów wyłoniły się pierwsze zwierzęta, które swym zapachem przyzwały pierwsze, wygłodniałe smoki uśpione w jaskiniach i zakamarkach świata. Na koniec pojawili się ludzie… Czyli mam ułożyć symbole chronologicznie! No tak. Zacząłem powoli i bacznie wciskać delikatne przyciski w medalionie. Najpierw skała, potem ogień, woda, powietrze, liść, jeleń, smok i człowiek. Gdy tylko zabrałem dłoń usłyszałem głośny chrzęst wewnętrznego mechanizmu. Moje oczy błysnęły fascynacją, gdy nagle kilka założonych na siebie blaszek wewnątrz medalionu rozłożyło się jak kartka papieru tworząc jedną, dużą całość. Na złotej, cienkiej płycie widniały misternie grawerowane trasy, obiekty, góry, jeziora i zaszyfrowana wiadomość… Mapa? Do czego? Serce waliło mi jak oszalałe. Czy to jest naprawdę mapa prowadząca do czegoś wartościowego, czy po prostu czyjś głupi żart? Nie wiem… Nie mam czasu rozmyślać nad tym teraz, bo pochodnia zaczęła gasnąć. Przekręciłem pokrętło, które otwierało wieko medalionu i całość złożyła się na nowo. Schowałem skarb do torby i ruszyłem do szczebli prowadzących na górę. Przeskoczyłem dziurę w dechach i ruszyłem do wyjścia groty. Po kilkunastu minutach, albo może i dłużej byłem w miejscu początku mojej wyprawy w głąb tajemniczej groty. Burza już przeszła i kropił tylko delikatny deszcz… Mogę wracać do domu i zająć się przedmiotem z większą uwagą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz