Był wieczór, gdy wreszcie postanowiłem odpocząć po męczącej podróży
przez strome, skaliste góry Gromeroth. Usiadłem na skalistej półce, po
której właśnie szedłem. Spojrzałem przed siebie, a moje wszystkie zmysły
zachłysnęły się powalającym widokiem. Szczyty gór tonęły w obłokach
chmur, a zachodzące słońce barwiło je na wszelkie możliwe odcieni złota,
oranżu i różu. Zachwycający widok, który ścisnąłby za serce każdego.
Kłęby chmur płynęły powoli przed siebie gonione podmuchami niezbyt
silnego wiatru. Można by było siedzieć tu, aż do śmierci, ale budzące
grozę uczucie niebezpieczeństwa kazało mimowolnie wstać i ruszyć w drogę
powrotną. Podniosłem się i spojrzałem w stronę wchodu, z którego
nadciągały mrożące krew w żyłach kłębiaste, czarne jak smoła,
złowieszcze chmury, które zdecydowanie zwiastowały dość konkretną burzę.
Ostatni raz nasyciłem wzrok obrazem cudownego zachodu słońca i ruszyłem
w dół stawiając ostrożnie kroki na wąskich, skalistych ścieżkach.
Zrobiło się już całkiem ciemno, gdy byłem w połowie drogi, a gęste,
ciemne chmury przykryły gwiazdy odcinając jakąkolwiek drogę światła.
Zapowiada się ciekawie. Po kilkunastu następnych minutach deszcz zaczął
padać jak z cebra. Wielkie, ciężkie krople wody przemoczyły moje ubrania
do suchej nitki. Niebo rozświetlały co jakiś czas odległe błyskawice, a
cały świat zdawał się grzmieć. Przekląłem, bojąc się złowieszczej
energii pochodzącej z chmur. Były dwa wyjścia. Pierwsze-pozbyć się
wszystkiego, co mogłoby ściągnąć do mnie pioruny, drugie- znaleźć
schronienie, którego jak na razie nie widziałem. Schodziłem coraz niżej
rozglądając się w narastającej irytacji za jakimś zagłębieniem między
skałami, grotą, bądź jaskinią. Burza była coraz bliżej. Dosłownie czułem
na plecach smaganie śmiertelnych piorunów. Gdy już myślałem, że czeka
mnie rychła śmierć wreszcie ujrzałem światło w ciemnościach. Mój wzrok
skierował się na nieduże wejście do groty, bądź jaskini. Czym prędzej
pokonałem kilka półek skalnych i pochylając się wszedłem pod strop
groty. Moje oczy po chwili rozpoznały się w ciemnościach. Jakaś
wilgotna, wąska ścieżka prowadziła w głąb jaskini… Iść? Zostać i po
prostu przeczekać burzę? Jakaś nieznana mi siła (a może po prostu moja
głupota) kazała mi zgłębić tajemnice groty. Pospiesznie wyciągnąłem ze
skórzanej torby cudem wciąż suchą pochodnię i zapaliłem ją. Ściany groty
błysnęły czerwonym światłem, a czarny korytarz ział trwogą. W jedną
dłoń chwyciłem pochodnię, a w drugiej zacisnąłem desperacko długi
sztylet. Zapewne właśnie ruszyłem w drogę swej niechybnej zguby. Szedłem
powoli i ostrożnie przed siebie. Korytarz był tak ciasny, że zmuszał
mnie wręcz do przeciskania się między skałami. Ta jaskinia budziła we
mnie klaustrofobiczny lęk, a drżący płomień pochodni potęgował uczucie
strachu. Każdy krok był męczarnią, ale moja wrodzona ciekawość, która
przysłaniała zdrowy rozsądek kazała iść dalej.
Po kilku następnych metrach miałem ochotę zawracać, bo poczucie
zagrożenia aż nadto dawało się we znaki, ale gdzieś z przodu poczułem
mocny przeciąg. Może już niedługo dojdę do jakiejś większej komnaty?
Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem jak ściany się rozszerzają dając mi
więcej luzu.
Czułem teraz pod stopami gruby żwir. Skąd się tu wziął? Zwietrzelina
jakaś? Dziwne… Niewiele myśląc ruszyłem w dalszą drogę. Do mych uszu
dotarł nieprzyjemny dźwięk, coś jakby jęk… starych desek? Otwarłem
szerzej oczy i odruchowo odskoczyłem do tyłu, ale zamiast poczuć pod
nogami stały grunt to poczułem jak podłoga zarywa się. Trzask
spróchniałych, pękających desek i gruchot spadających w dół kamieni
towarzyszył mojemu upadkowi na twardą, kamienną podłogę. Ból
przeszywający całe ciało ogłuszył mnie na jakiś czas. Przed oczyma
widziałem tylko ciemność. Z grymasem cierpienia na twarzy podniosłem się
na nogi czując, jak zapiera mi dech w piersiach. Odruchem było
rozpaczliwe szukanie dłonią punktu oparcia. Taki też poczułem. Jakaś
kamienna półka. Odetchnąłem ciężko i odszukałem wzrokiem pochodni.
Leżała tuż obok mnie. Podniosłem ją i spojrzałem przed siebie. Serce
podeszło mi do gardła, gdy mym oczom ukazał się wielki, kamienny
katafalk, na którym w spokoju spoczywał ludzki szkielet przywiązany za
dłonie i nogi zardzewiałymi łańcuchami. Cofnąłem się o krok. Co do…?
Uniosłem do góry pochodnię rozglądając się po Sali. Widać było, że nikt
od dawna jej nie odwiedzał. Szkielet ofiary był wręcz żółty ze starości,
po podłodze walały się skały i kupa kurzu, a w skale wyryte były stare
rzeźby przedstawiające sylwetki smoków. Całość wyglądała jak miejsce
wyznania jakiegoś mrocznego kultu… Podszedłem bliżej do kościotrupa i
przyjrzałem się mu. Jego głowa leżała odgięta z rozwartymi szczękami,
jakby skonał w męczarniach i wciąż niemo krzyczał. Przesunąłem się
wzrokiem dalej. Po kształcie miednicy rozpoznałem w szczątkach kobietę…
Ta tajemnicza sala napawała mnie grozą. Już chciałem zacząć rozglądać
się za wyjściem, bo w końcu jakieś musi być. Nic. Jedyne wyjście było w
dziurze na suficie, przez którą tu wylądowałem. Zrezygnowany usiadłem na
stole obok szkieletu i spojrzałem na nią.
-Jesteśmy tu sami, wypala mi się jedyna pochodnia, jedzenie też się
kończy… Chyba zostanę towarzyszem Twojej niewoli, bo nie ma opcji, bym
jakoś wdrapał się na górę…-Spojrzałem na głowę trupa. Milczała… Szkoda.
Zwiesiłem głowę, ale drgnąłem, gdy coś mi błysnęło zachęcająco przed
oczyma. Spojrzałem na kości miednicy kobiety. Dopiero teraz zauważyłem,
że między nimi, pod warstwą kurzu coś lekko połyskuje. Jakaś błyskotka? W
miednicy? Co ona, kur*wa, przed śmiercią wsadziła ją sobie do… ekhem,
szkatułki nierządnicy? Wsadziłem dłoń między kości i ująłem w dłoń
przedmiot. Wyciągnąłem go i wytarłem z kurzu. Był to dość duży medalion
wykonany ze złota, o opływowym kształcie z błękitnym kamieniem na
wierzchu. Przyjrzałem mu się dokładniej. Otwarłem szerzej oczy
zaciekawiony, widząc małe zawiasy z boku medaliony. Czyżby dało się go
otwierać? Jedną ręką wiele nie zdziałam, bo był zatrzaśnięty na amen.
Znalazłem stalową ,,rączkę” na pochodnię, która jakimś cudem wciąż nie
była na tyle zardzewiała by się posypać. Gdy tylko wsunąłem w nią
przedmiot usłyszałem głośne szuranie. Kamienny fragment ściany wsunął
się w tył ukazując mi prowizoryczne szczeble prowadzące na górę. Takie
buty… Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Stanąłem przy pochodni i
zacząłem majsterkować przy złotym ustrojstwie. Na pewno da się to
otworzyć, ale zacięło się kompletnie. Przystawiłem to bliżej do oczu.
Dopiero teraz zauważyłem, że te ,,zawiasy” to tak naprawdę jakiś
bardziej skomplikowany mechanizm. Zacząłem powoli obracać jednym z
małych pokręteł słysząc ruchy wewnętrznego, precyzyjnego mechanizmu.
Coraz bardziej zaintrygowany bawiłem się tym dalej. Po godzinie
bezskutecznego majsterkowania zacisnąłem wściekły dłoń na znalezisku.
Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na truposza przykutego do stołu.
-Powiesz mi jak otworzyć Twój skarb?-zapytałem.
Bezmyślnie zacząłem obracać środkowym pokrętłem gapiąc się w ścianę. Aż
podskoczyłem, gdy nagle klapka puściła ukazując wnętrze błyskotki, na
którym po bokach wygrawerowane były misterne symbole drobnymi
przyciskami obok. No świetnie, kolejna zabawka.
-Lubisz się droczyć, nie?-zapytałem do szkieletu kobiety.
Aż przeszły mnie ciarki, gdy wydało mi się, że jej szczęki rozwarły się jeszcze bardziej.
-Nie ważne…-mruknąłem.
Zacząłem naciskać przypadkowe przyciski, ale nie było żadnej odpowiedzi
jak tylko cichy szczęk mechanizmów, który po chwili ucichał. Westchnąłem
rozeźlony. Przyjrzałem się znaczkom. Może mają one jakiś sens? Na
pewno. Płomień, jakaś fala, kropla, yyy… skała? Potem liść, jeleń, smok,
człowiek. Co? Co wspólnego ma ze sobą to wszystko. Żywioły? Smoki?
Rośliny? Już miałem zabrać pochodnię ze sobą i wyjść stąd, gdy nagle mój
wzrok przyciągnęła płaskorzeźba na jednej ze ścian. Podszedłem do niej
bliżej oświetlając całość ogniem z pochodni. Misterna praca
przedstawiała… początki świata?! A więc to o to chodzi! To wszystko ma
jakiś sens. Na początku była ziemia, potem ogień, który ją wypalił,
woda, która ostudziła całość, a na koniec powietrze, która przyniosło
razem ze sobą nasiona pierwszych roślin. Z pąków kwiatów wyłoniły się
pierwsze zwierzęta, które swym zapachem przyzwały pierwsze, wygłodniałe
smoki uśpione w jaskiniach i zakamarkach świata. Na koniec pojawili się
ludzie… Czyli mam ułożyć symbole chronologicznie! No tak. Zacząłem
powoli i bacznie wciskać delikatne przyciski w medalionie. Najpierw
skała, potem ogień, woda, powietrze, liść, jeleń, smok i człowiek. Gdy
tylko zabrałem dłoń usłyszałem głośny chrzęst wewnętrznego mechanizmu.
Moje oczy błysnęły fascynacją, gdy nagle kilka założonych na siebie
blaszek wewnątrz medalionu rozłożyło się jak kartka papieru tworząc
jedną, dużą całość. Na złotej, cienkiej płycie widniały misternie
grawerowane trasy, obiekty, góry, jeziora i zaszyfrowana wiadomość…
Mapa? Do czego? Serce waliło mi jak oszalałe. Czy to jest naprawdę mapa
prowadząca do czegoś wartościowego, czy po prostu czyjś głupi żart? Nie
wiem… Nie mam czasu rozmyślać nad tym teraz, bo pochodnia zaczęła
gasnąć. Przekręciłem pokrętło, które otwierało wieko medalionu i całość
złożyła się na nowo. Schowałem skarb do torby i ruszyłem do szczebli
prowadzących na górę. Przeskoczyłem dziurę w dechach i ruszyłem do
wyjścia groty. Po kilkunastu minutach, albo może i dłużej byłem w
miejscu początku mojej wyprawy w głąb tajemniczej groty. Burza już
przeszła i kropił tylko delikatny deszcz… Mogę wracać do domu i zająć
się przedmiotem z większą uwagą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz