Był wczesny ranek. Wracałam do domu osamotnioną ulicą. W oknach było ciemno i pusto. Wszyscy jeszcze spali. Jak widać prawie wszyscy. Na końcu ulicy mieściła sie mała piekarnia. Prowadził ją stary mężczyzna, Victor. Byłam strasznie głodna po nocnych wędrówkach po lesie, dlatego też bez wahania skręciłam do sklepu. Gdy przeszłam przez próg, poczułam cudowny zapach świeżego chleba. Zza lady wyjrzała siwa głowa sprzedawcy. Uśmiechnął sie do mnie szeroko. Skinęłam mu tylko głową na powitanie. Kupiłam kilka drożdżówek. Przytrzymałam drzwi sprzedawcy, który właśnie wynosił skrzynie i popędziłam do domu. Po drodze spałaszowałam bułki. W domu walnęłam sie zmęczona na łóżko. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt. Miałam ochotę sie zdrzemnąć. Usiadłam na łóżku i wzięłam torbę. Jak zwykle była upchana po brzegi. Wysypałam wszystko na łóżko. Przyjrzałam szybko zebrane nocą ziela i poupychałam je do odpowiednich pudełek. Oprócz roślin z torby wysypało sie jeszcze kilka innych przedmiotów. Jeden z nich przykuł moją uwagę. Był to okrągły medalion. Niezwykły przedmiot był w dotyku gładki. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak złoto, ale po dłużych oględzinach z przekonaniem stwierdziłam iż jest to tombak. Nie jestem ekspertką w tej dziedzinie więc dokładna analiza zajęłami sporo czasu. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd mam ten przedmiot. Próbowałam go otworzyć ale marnie mi to szło. W końcu jednak udało sie. W środku znajdował sie skrawek papieru. Wyjęłam go ostrożnie i rozłożyłam. Była to mapa. Na kartce narysowany był ogromny las. Jedyny taki las znajdował się dobre kilometry stąd. Pokazana była dokładna droga prowadząca do... Jaskini. A może to nie jest jaskinia tylko nora? Bardzo zaciekawiła mnie ta mapa. Wstałam z łóżka zafascynowana i zebrałam ponownie do torby najpotrzebniejsze graty. Wzięłam mapę i wybiegłam z domu. Prędko dobiegłam do granic miasta. Zatrzymałam sie przed dużym polem. Za sobą miałam miasto, a przed sobą rozległe równiny. Którędy iść? Mapa pokazywała tylko las i jego okolice. Największy las jaki znam leży na zachodzie. Skręciłam i puściłam się biegiem. Szybciej byłoby koniem ale żadnego akurat pod ręką nie miałam. Zdziwieni rolnicy odwracali za mną głowy. Biegłam tak chwile. Resztę drogi pokonałam pieszo wiec przy lesie byłam dopiero koło południa. Zastanawiałam sie chwile czy to ten las ale krztałtem przypominał zieloną plamę na mapie. Weszłam więc w gąszcz i odnalazłam główną ścieżkę. Szlak na mapie prowadził mnie w głąb lasu. Po kilku zakrętach byłam pewna że to ten las bo odcinki zaznoczone na mapie były idealnie zaznaczone. Droga którą szłam powoli znikała. Tak daleko rzadko sie zapuszczam wiec czułam sie trochę niepewnie. Szłam jednak dalej. W końcu dotarłam do, jak sie okazało, jaskini. Mapa nie obejmowała już jaskini wiec musiałam radzić sobie sama. Weszłam chwiejnym krokiem do jaskini. Wyciągbęłam na wszelki wypadek łuk i napięłam strzałę. Szłam ostrożnie. Moje kroki odbijały sie głośnym echem. Jaskinia zbudowana była z wapienia. W skalnej podłodze wystawały ostre kamienie. Brnęłam przed siebie zgrabnie je omijając. Wreszcie doszłam do końca. W twardej ścianie widać było długą i wąską szpare. Mimo wszystko przecisnęłam sie przez nią. Wiedziałam ile mam szczęścia. Gdybym była choć cień grubsza nie przeszłabym przez szczelinę. Weszłam do dużego i okrągłego pomieszczenia. Było niezwykłe. W ściany mocno wbite zostały drogocenne kamienie. Błękitne światło odbijało sie od nich. W kamiennej sali było jasno i zimno. Na środku pomieszczenia znajdowała sie kamienna skrzynia. Podeszłam do niej ostrożnie i otworzyłam ją. W środku leżał niewielki zegarek. Wzięłam go i otworzyłam. Drżącą ręką przejechałam po tarczy zegarka. Nie działał. W miejscu gdzie łączyły sie wskazówki znajdował sie niewielki guzik. Wcisnęłam go. Nic sie nie wydarzyło. Schowałam go do torby i wróciłam do lasu. Spokojnie przeszłam przez las i wróciłam do domu. Wszystko zdawał sie zatrzymać. Czas również. Było cicho. Żaden ptak nie śpiewał. W drodze powrotnej dokładnie analizowałam zegarek. Odkryłam że tak jak medalion jest zbudowany z tombaku. W mieście byłam późnym wieczorem. Ulice o tej porze powinny być zapełnione ludźmi. Było ich tylko kilkoro. Nie ruszali sie. Zaniepokoiło mnie to. Jedynie pan Victor kręcił sie prz swoim sklepie. Podeszłam do niego mijając po drodze dwójkę zastygniętych w zabawie dzieci. Wyglądały jak posągi. Victor Uśmiechnął sie na mój widok.
- Co tu sie dzieje? - spytałam wskazując ręką na nieruchome dzieci. Pokręcił tylko głową. Wyjął mi z ręki zegarek i wcisnął guzik. Na ulicy ruszyło życie. Patrzyłam sie zaszokowana. Dzieci które jeszcze przed chwilą stały jak posągi teraz bawią sie w berka. Staruszek zaśmiał sie, oddał mi zegarek i wrócił do swoich zajęć. Ja zaszokowana wróciłam do domu i schowałam tajemniczy zegarek do najgłebszej szafy.
The end
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz