Wstałem wcześnie rano. Leniwie otworzyłem powieki. Chciałem na kogoś ponarzekać, jednak nie było na kogo. No cóż... Jestem samotny, trzeba kogoś poznać. Zawszę chciałem mieć zwierzę, ale nigdy nie miałem okazji. Ziewnąłem głośno. Otworzyłem na oścież okno i skoczyłem na miękką ziemię. Był to przecież parter, to najwyższe i najniższe piętro. Spałem na kanapie, kiedy on miał dwu osobowe łóżlo! Gdzie jest tu równość?!
No nic. Nagle, usłyszałem muzykę.
- Lamcia! - krzyknął ktoś.
''Lamcia''? Fajnie brzmi, wpada w ucho. Podeszłem do źródła krzyku, czy tam chałasu. Zastałem tam białą lamę w szaliku. Wyglądała dosyć śmiesznie, jednak w dobrym znaczeniu. Gdy mnie zobaczyła, podeszła do mnie. Wyciągnęła swoją małą, lamciową głowę i obchąwała mnie. Zaczęła machać swoim krótkim ogonkiem. Zrobiłem krok do tyłu. Ona cały czas była przy mnie.
- Jesteś moja... - szepnąłem.
Powolnym krokiem oddalałem się od miejsca znalezienia Lamci. Jakby nic się nie stało.
- Lamcia. Tak cię nazwę. - spojrzałem na zwierzę.
W oddali zauważyłem postać. Gdy się już zbliżyła, zauważyłem, że ma długi, czarny warkocz i jest kobietą.
Ładną zresztą, ale mniejsza.
< Sen? Lamcia! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz