sobota, 15 marca 2014

Od Esaliena, Quest 7

Można powiedzieć, że co do magii jestem dość szczególnym przypadkiem, a wspomnienia o tym jak to się zaczęło są dla mnie niezwykle ważne. Dzieje się tak dlatego, iż są jedynymi jakie pamiętam, w których występuje moja matka. Miałem może trzy lata, choć to wiek dość młody jak na poznawanie magicznych zdolności. Jeśli ktoś ma pięć lat i już je poznał uznawany jest zawsze za niezwykłego, ja tymczasem mam na sobie ciężar jeszcze większych wymagań. Ród Unodiasa, choć zapewne część chciałaby do niego należeć, ja tymczasem wolałbym nie. Zapewne cześć druidów odbiera to jako nieposzanowanie przodków, co jest dość poważnym przewinieniem w naszym społeczeństwie. Tym bardziej jeśli twój przodek to największy mag i bohater w historii. Przychodzi, więc zapewne ludziom do głowy jedno stwierdzenie, gdy tak patrzą na mnie, powinien być podobny. Ja zaś jakoś nie przepadam za tym wszystkim. Przechodząc, jednak do samej historii, było to tak.
Leżałem, jak i teraz często to robię, na podłodze i przy pomocy kawałka węgla starałem się narysować wazon. Sam nie wiem, dlaczego akurat wazon. Coś jednak pchnęło mnie ku bazgraniu właśnie tego przedmiotu. Ktoś zapewne stwierdzi po tym co powiem, że w nabazgraniu wazonu nie ma nic trudnego i będę musiał przyznać mu rację, ale wówczas zupełnie mi to nie szło. Pomińmy fakt, iż uparłem się, by rysować na fragmencie kory, jaka znalazłem w lesie. Tak, więc mimo iż moja ręka cała już była brudna od węgla, a zresztą nie tylko ona, ja ciągle próbowałem coś innego wymyślić. Przestawiałem wazon chyba z miliard razy, ale efekt był ten sam, gdyby zapytać kogoś co narysowałem, zapewne odpowiedzieliby, że nic co można spotkać na tym świecie. Podczas pewnej próby ustawienia wazonu bardziej do światła, jakoś tak niefortunnie się zdarzyło, ze wypadł mi on z rąk i upadł na ziemię. Powiedzmy, że po pokoju rozniósł się dźwięk tłumionej gliny, a na dole zapanowało pewne poruszenie, jak mogłem wywnioskować z krzyków, czy nic mi nie jest. Wpływ na dalsze wydarzenia ma fakt, iż nie odpowiedziałem, gdyż zajęło mnie obserwowanie zupełnie innego zjawiska. Otóż trudno to opisać przy użyciu tak skąpego słownika jakim wówczas mogłem się posłużyć, określiłem, więc w tej chwili to zjawisko mianem rysowania wodą. Zauważyłem wtedy, że kiedy poruszę nad kałużą wody przebywającej niegdyś w glinianym dzbanku, którego pozostałości mogłem ujrzeć na podłodze, swoim palcem tworzą się na niej najpierw niewielkie fale, a potem układa się ona w pożądany przeze mnie kształt. Pochłonięty tym zjawiskiem zapomniałem zupełnie o otaczającej mnie rzeczywistości. Skończyło się to na tym, iż zupełnie nie zorientowałem się, ze ktoś wszedł przez moje drzwi, choć należy zaznaczyć, iż mają one zwyczaj skrzypienia. Dopiero, gdy dotknąłem wody moją czarną ręką, tym samym zabarwiając ciecz, a następnie cały się nią ubrudziłem, zrozumiałem, że ktoś się mnie przygląda. Niedługo potem mogłem usłyszeć cichy kobiecy śmiech, a następnie ktoś objął mnie i przyciągnął do siebie.
-Woda powinna czyścic, a nie brudzić –powiedziała osoba, która okazała się być moją matką. Pocałowała mnie w czoło jak to zwykła robić i kontynuowała: -Może powiesz ojcu co zrobiłeś.
Przestraszyłem się i spojrzałem na rozbity wazon. Bałem się reakcji ojca. Kiedy, jednak powiedziałem to matce, tylko się roześmiała. Zupełnie nie wiedziałem o co jej chodzi. Dla mnie wówczas sytuacja była poważna. Nie za bardzo wiedziałem bowiem, jak mam się wytłumaczyć.
-Skarbie, twój ojciec nie będzie zły, raczej się ucieszy.
Znów jej nie zrozumiałem. Wolę nawet nie wiedzieć jaką minę zrobiłem na te słowa. Ona tylko znowu się roześmiała. Zawsze lubiłem jej zielone oczy. Strasznie przypominały mi las, a w szczególności brzozy, a to dlatego, że miała prawie białe włosy. Może jednak chodziło o fakt, ze bardzo lubiła te drzewa, teraz zbyt mało pamiętam, by być sobie w stanie to przypomnieć.
-Ale ja… -próbowałem się jakoś wytłumaczyć.
-No pokarz mi co potrafisz –powiedziała zachęcająco. Dopiero wtedy zrozumiałem o co jaj chodziło. Znów poruszyłem wodą tak jak wcześniej, widocznie bardzo jej się to podobało, bo cały czas się do mnie uśmiechała. I tak się zaczęło i trwa do dzisiaj, choć jej już nie ma...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz