Skończywszy przygotowywać dokumenty
potrzebne na zebranie rady, spostrzegłem mistrza wody stojącego w
drzwiach. Wyglądał na czymś zakłopotanego. Zebrałem, więc wszystkie
zwoje i podszedłem do niego.
-Cóż cię trapi przyjacielu? –zapytałem spoglądając mu prosto w oczy. Wydawał się przerażony czymś, aczkolwiek skrył to jak zwykle za zasłoną melancholii. Lanather zawsze taki był, pamiętałem to dokładnie. Introwertyk popadający nieustannie w melancholię, nie mogłem zaprzeczyć jednak faktu, iż był doskonałym magiem. Sam zresztą bardzo go ceniłem i nadal cenię.
-Mistrzu –rozpoczął bardzo cicho, ale mimo wszystko wyraźnie. –nie zastałem twojego syna w jego pokoju.
To było do przewidzenia. Przez to wszystko zapomniałem na chwile jaki jest Esalien. Jak ja nawet mogłem pomyśleć, że on wciąż tam będzie. On z pewnością kiedyś wpakuje się w kłopoty i to nie małe kłopoty, miałem wtedy jednak nadzieję, że nie był to ten dzień.
-Rada nie będzie czekać.
-Ależ mistrzu…
-Musimy już iść –naprawdę nie było wówczas czasu na ociąganie się. Nie cierpiałem się spóźniać, nawet gdy miałem ku temu powód –postanowimy jeszcze co z Esalienem.
Nie powiedziałbym, ze zadowoliło to mistrza wody. Zawsze martwił się, o każdego członka wspólnoty. Ja zresztą też, lecz chyba nigdy tak bardzo po sobie tego nie pokazałem.
Jak zwykle rada miała swe zebranie wewnątrz wielkiego drzewa. Ktokolwiek, by tu wkroczył miał wrażenie, że jest mały. Tak też miało być. Drzewo to miało nam powiedzieć, jak mali jesteśmy w porównaniu do sił natury, a co za tym idzie do Stwórcy. I nawet magia nie jest wstanie nic zdziałać z taką potęgą. Drzewo to było bowiem jedynym nie stworzonym przy pomocy magii w Akumel. Potężny pień tego dębu, wystarczył aż nadto, by pomieścić całą dziesięcioosobową radę.
-Wreszcie możemy Cię powitać mistrzu –rzekł mistrz ziemi, zasiadający już na swoim miejscu. Niedługo potem i ja je zająłem, a z cienia za moimi plecami wyłonił się Lagren. Utworzyliśmy krąg siedząc ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach, rozłożonych na podłodze. Gadzie oczy Lagrena przyglądały się uważnie twarzom wszystkich zgromadzonych. Ja tymczasem skupiłem się na temacie rozmów.
-Smoki pragną zemsty, wiem to ja i wiecie to wy –rozpocząłem wstając i występując na środek kręgu. –Pytanie jakie musimy sobie w tej chwili zadać, to czym my również? –Rozejrzałem się po wnętrzu drzewa. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, więc uznałem, że mogę dalej mówić. –Zatem, musimy przedsięwziąć bardziej radykalne działania. Jeśli ma to się udać musimy wreszcie zakończyć nasze dotychczasowe plany. Teraz jest najlepszy ku temu okres, bariera musi zostać rozszerzona.
-Cóż cię trapi przyjacielu? –zapytałem spoglądając mu prosto w oczy. Wydawał się przerażony czymś, aczkolwiek skrył to jak zwykle za zasłoną melancholii. Lanather zawsze taki był, pamiętałem to dokładnie. Introwertyk popadający nieustannie w melancholię, nie mogłem zaprzeczyć jednak faktu, iż był doskonałym magiem. Sam zresztą bardzo go ceniłem i nadal cenię.
-Mistrzu –rozpoczął bardzo cicho, ale mimo wszystko wyraźnie. –nie zastałem twojego syna w jego pokoju.
To było do przewidzenia. Przez to wszystko zapomniałem na chwile jaki jest Esalien. Jak ja nawet mogłem pomyśleć, że on wciąż tam będzie. On z pewnością kiedyś wpakuje się w kłopoty i to nie małe kłopoty, miałem wtedy jednak nadzieję, że nie był to ten dzień.
-Rada nie będzie czekać.
-Ależ mistrzu…
-Musimy już iść –naprawdę nie było wówczas czasu na ociąganie się. Nie cierpiałem się spóźniać, nawet gdy miałem ku temu powód –postanowimy jeszcze co z Esalienem.
Nie powiedziałbym, ze zadowoliło to mistrza wody. Zawsze martwił się, o każdego członka wspólnoty. Ja zresztą też, lecz chyba nigdy tak bardzo po sobie tego nie pokazałem.
Jak zwykle rada miała swe zebranie wewnątrz wielkiego drzewa. Ktokolwiek, by tu wkroczył miał wrażenie, że jest mały. Tak też miało być. Drzewo to miało nam powiedzieć, jak mali jesteśmy w porównaniu do sił natury, a co za tym idzie do Stwórcy. I nawet magia nie jest wstanie nic zdziałać z taką potęgą. Drzewo to było bowiem jedynym nie stworzonym przy pomocy magii w Akumel. Potężny pień tego dębu, wystarczył aż nadto, by pomieścić całą dziesięcioosobową radę.
-Wreszcie możemy Cię powitać mistrzu –rzekł mistrz ziemi, zasiadający już na swoim miejscu. Niedługo potem i ja je zająłem, a z cienia za moimi plecami wyłonił się Lagren. Utworzyliśmy krąg siedząc ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach, rozłożonych na podłodze. Gadzie oczy Lagrena przyglądały się uważnie twarzom wszystkich zgromadzonych. Ja tymczasem skupiłem się na temacie rozmów.
-Smoki pragną zemsty, wiem to ja i wiecie to wy –rozpocząłem wstając i występując na środek kręgu. –Pytanie jakie musimy sobie w tej chwili zadać, to czym my również? –Rozejrzałem się po wnętrzu drzewa. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, więc uznałem, że mogę dalej mówić. –Zatem, musimy przedsięwziąć bardziej radykalne działania. Jeśli ma to się udać musimy wreszcie zakończyć nasze dotychczasowe plany. Teraz jest najlepszy ku temu okres, bariera musi zostać rozszerzona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz