Droga do twierdzy była usłana pierwszym śniegiem, jaki padał tutaj już na jesieni. Szczęśliwym trafem po mroźnej nocy, ziemia nie rozmokła i nie musieliśmy grząźć w błocie. Moza powiedzieć, że podróż brzegiem jeziora jeszcze nie skutego lodem była dość przyjemna. Lekki mróz zupełnie nam nie przeszkadzał. Rin znała drogę doskonale, co było dla mnie i mego ojca wielką pomocą. Byłem zafascynowany krajobrazem. Najbardziej do gustu przypadły mi wzgórza pokryte sosnami odbijające się w tafli wody. Miałem ochotę zboczyć ze szlaku i obejrzeć z bliska pobliski świerkowy zagajnik, który prezentował się bardzo dobrze jako miejsce na spacer. Kasneir zwiedził go już przede mną i wydawał się z niego całkiem zadowolony. Raczej jednak nie miałem na to pozwolenia ze strony ojca, a szkoda. Sowa przysłana przez Elrolnusa była w całości śnieżnobiała, no może kilka piórek miała lekko pobrudzonych. Nie znałem się zbytnio na tych zwierzętach i bardzo tego żałowałem, postanowiłem, iż muszę uzupełnić swoją wiedzę. Koniecznie musiałem przeczytać o nich jakąś książkę, choć nie sądzę, by miał ją mój ojciec. Co prawda jego torba była mocno przepchana, ale jak go znam, choć wcale nie specjalnie dobrze, to znajdywały się tam wyłącznie ważne księgi tyczące się magii, których nawet nie wolno mi było tknąć. Przynajmniej do pewnego czasu.
Zaczęliśmy rozmowę z Rin. Sporo wiedziała o twierdzy, a Elrolnus był jak wywnioskowałem jej dobrym przyjacielem. Coraz bardziej ją lubiłem. Potrafiła niesamowicie opowiadać o ziołach.
<Rin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz