– Florence, pani matka cię wzywa! – Krzyki Bernardy słychać było już z daleka. Skuliłam się na łóżku. Nie chcę stąd iść, nie chcę...
– Florence? Gdzie jesteś?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do mojego pokoju wparowała Bernarda, wyraźnie rozdrażniona.
– Nie słyszysz, jak się do ciebie mówi? Natychmiast wstawaj! Pani matka cię wzywa!
Chciałabym móc jej nie posłuchać. Chciałabym wykrzyczeć jej w twarz, jak bardzo jej nienawidzę. Chciałbym roześmiać się drwiąco i splunąć jej na buty. Chciałabym...
– Dobrze, Bernardo – odpowiedziałam potulnie, wstając z łóżka i wygładzając suknię. – Przepraszam, nie usłyszałam cię.
– Oczywiście, jaśnie panna nie słyszała! Na pewno! Raczej nie chciała usłyszeć! Tylko się wymówki szuka, co? No? Słucham!
– P-przepraszam, Bernardo – wyjąkałam i uciekłam na korytarz, bliska łez. Dlaczego ona jest taka okropna?
Skierowałam się ku pokojom mojej pani matki. Gdy w końcu stanęłam przed drzwiami, cała drżałam. Spokojnie... To tylko rozmowa z matką... Własną, rodzoną matką...
Delikatnie zapukałam we framugę.
– Proszę!
– Mamusia mnie wzywała...? – niepewnie wetknęłam głowę do pokoju.
– Tak. Wejdź, córko.
Cichutko, na palcach wsunęłam się do pokoju i bardzo delikatnie zamknęłam drzwi. Na moje szczęście nie skrzypnęły. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdybym wydała jakikolwiek odgłos. Wielka awantura i wykład albo wielka obraza na dwa miesiące.
Pani matka siedziała w fotelu, wyszywając serwetkę. Jej włosy, kiedyś ognistorude, a obecnie mocno posiwiałe, splotła w koronę. Była ubrana jak zawsze bardzo elegancko. Przerażała mnie jej ogromna powaga i dystyngowanie.
– Usiądź, córko – przyzwoliła łaskawie. – Chciałam ci powiedzieć, iż za trzy dni przychodzą do nas w odwiedziny bardzo ważni goście. Masz na nich zrobić dobre wrażenie. Możesz odejść.
Dygnęłam i posłusznie opuściłam pokój. Serce mi łomotało w piersi ze szczęścia i zgrozy.
Goście! Goście oznaczali bal, przyjęcie! Tańce, przystojnych młodzieńców! Zabawę od świtu do nocy! A z drugiej strony... Sztywne maniery, zasady, obawę przed popełnieniem faux pas. Grzecznościowe formułki i badawczy wzrok pani matki i Bernardy. Ale, moment! Jeszcze nową suknię!
Nowa suknia przesądziła o moim szczęściu. U w i e l b i a ł a m przymiarki, szycie, hafty. To wymyślanie krojów, dobieranie kolorów i koralików, koronek, kokardek! I ten końcowy efekt! Duma z najpiękniejszego stroju na przyjęciu!
Niemalże z miejsca pobiegłam do krawcowej.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz