Ledwie przekroczyliśmy próg gospody, Rogozińskie kwiatki zaczęły drzeć ryja o piwo. Jedna z kelnerek pośpieszyła na zaplecze. Prawdopodobnie dopiero co zatrudniona, bo nie mogłem jej rozpoznać, a, za sprawą Rogozina, byłem już stałym bywalcem.
Zamiast piwa przyszła starsza kelnerka, którą znaliśmy już od kilku dobrych lat.
– Piwa nie ma, Jewłogij – oznajmiła spokojnie.
– A wódka, Katiuszka? – zapytał Rogozin ze słodkim uśmiechem. Wyglądało to dość upiornie; Rogozin nie miał kilku zębów, a blizna na jego policzku paskudnie się rozciągnęła.
– Wódka z Winterlake wyszła, ta z Newford też – poinformowała go Katia, wzruszając ramionami. – Nawet miejscowe popłuczyny już wychlano. Było przyjść wcześniej!
– Już nic...? – zapytał Rogozin dramatycznie.
– Wina nie ma, piwo poszło, wódka też. Tylko w apteczce piołunówkę mamy, dużo piołunówki...
– Niech będzie.
Spojrzałem na Rogozina ze zdumieniem. Piołunówkę będzie pił? Na głowę upadł?
Kwiatuszki były nie mniej zaskoczone. Katia także.
– Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – uciął protesty Rogozin. – Nie chceta, nie pijta. Ja was zmuszać nie będę.
Rozległ się pomruk niezadowolenia. Ten wieczór nie będzie należał do spokojnych, pomyślałem.
Na znak Katii chwiejnym krokiem podeszła do nas ta nowa kelnerka, niosąc potężną butlę piołunówki i gliniane kubki. Położyła wszystko ostrożnie na stole. Miała bardzo delikatne ręce, widać nie pracowała w swym życiu zbyt wiele. Była raczej młoda, na oko z szesnaście lat. Twarz cała usiana piegami, włosy popielate, oczy wielkie i zielone. Ani ładna, ani brzydka. Taka nijaka.
Dziewczyna zaczęła powoli rozlewać wódkę do kubków i przysuwać je kwiatuszkom. Silna, ziołowa woń już z daleka uderzała w nozdrza. Kwiatki pociągały nosami i strasznie się wykrzywiały. Kapeć, dopiero co dostał swoją porcję, miał najwyraźniej stępiony zmysł powonienia, gdyż wziął swój kubeczek i wypił duszkiem. Odetchnął i lekko wytrzeszczył oczy.
– Ja pierdolę, ale mocne – wyseplenił, podsuwając kelnerce kubek. – Co się gapisz, dziołcha, dolej!
Jak na komendę wszyscy, łącznie z Rogozinem, roześmiali się i także wypili duszkiem. Ziołami śmierdziało już na całej sali.
– Uch, jest moc! Próbuj, Zima.
– Nie pijam ziołowego gówna – odparłem lodowatym tonem. – Idę zobaczyć, co z Siwym.
Potrzebowałem świeżego powietrza. Od smrodu piołunówki można było się porzygać.
***
Siwy pożerał owies i wyglądał na szczęśliwego. W każdym razie, na pewno mnie nie potrzebował. Nie uczynił także żadnych większych szkód, jedynie dziabnął jednego stajennego w ramię i trochę wierzgał. Nic nadzwyczajnego.
Niechętnie wróciłem do karczmy. Mam nadzieję, że w pokojach jeszcze nie cuchnie...
***
– Co wy tu kurwa mać robicie?! Mało wam dziwek?!
Wrzaski Rogozina niosły się echem po całej gospodzie. W tle szlochała ta nowa kelnerka, usiłując podtrzymać rozerwaną suknię i wtulając głowę w ramię milczącej Katii.
– A co, zabronisz nam? – zapytał podchmielony Kapeć, zerkając z pożądaniem na biedną dziewczynę. – Ty nie lepszy...
Rogozin gwałtownie zbladł. Był w stanie największej furii.
– Zima – powiedział ze złowrogim spokojem. – Pokaż mu, gdzie jego miejsce.
Przywaliłem Kapciowi w zęby, aż go odrzuciło do tyłu. Z wargi leciała mu krew, stracił też kilka zębów. Mimo tego wstał i spróbował uderzyć mnie jednocześnie w głowę i w brzuch. W tym samym momencie na szyi Kapcia uwiesił się z bojowym okrzykiem Miszka. Oburzeni przyjaciele Kapcia poderwali się jak jeden mąż i rzucili na przyjaciół Miszki. Zaczęła się jatka.
<Nie umiem opisywać bójek ;p Deborah?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz