– Mnie to tam obojętne, panie tego. A nocujcież sobie, gdzie chceta, panie tego. Tam jest stodoła, o, i obórka. Gdzie chceta, powiadam, gdzie chceta. Panie tego.
Wymruczałem jeszcze podziękowania, które chłop zbył machnięciem ręki.
– Dobrej nocy, panie tego – dodał na pożegnanie i odszedł do chaty. Znając życie, zarygluje drzwi na noc. Tutejsi chłopi są bojaźliwi. Zupełnie jak w Winterlake... Ech, dawne czasy.
Siwego wprowadziłem do obórki i zostawiłem na pastwę dwóch łaciatych krów i jednego żwawego kucyka. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z towarzystwa. Gdy wychodziłem, próbował ugryźć krowę w nogę.
W stodole było zimno, ale przynajmniej sucho. Rozwaliłem się na sianie, patrząc w sufit. Zimno, bardzo zimno. Zupełnie jak w domu...
21 LAT WCZEŚNIEJ
– Mamo, mogę wyjść ulepić bałwana?
– Sierioża, nie teraz.
– Mamo, proszę...
– Sierioża, popilnuj brata – Matka nie zwracała uwagi na błagalny wzrok syna. – Ja muszę wyjść do pracy.
– A dlaczego tata nie może popilnować Awdieja? – zapytał naburmuszony chłopiec.
– Poszedł rąbać lód.
– A dlaczego Awdiej nie może zostać sam?
– Siergiej. Bez dyskusji – ucięła matka, Snieżana Nikołajewna Karajewowa. – Masz popilnować brata. Jesteś za niego odpowiedzialny, pamiętaj!
– Tak, mamo – Siergiej spuścił głowę i zaszurał nogami. – Jestem za niego odpowiedzialny.
Snieżana pochyliła się nad chłopcem i czule pocałowała go w czoło.
– Obiecuję, synku, że jeszcze będzie mógł chodzić lepić bałwana. Obiecuję.
3 LATA PÓŹNIEJ
Drzwi były uchylone.
– Przygniotła go bryła lodu – wyszeptał wujek Iwan, obejmując łkającą Snieżanę. – Nic nie mogliśmy zrobić...
Snieżana zaczęła łkać jeszcze rozpaczliwiej.
– Mamo? – Do pokoju wsunął się Siergiej, trzymając za rękę przestraszonego Awdieja. Snieżana próbowała przestać płakać, jednak nie mogła. Spadło na nią zbyt ciężkie brzemię.
– Chłopcy... – odezwał się wujek Iwan niepewnie. – Widzicie... Wasz tata...
Nie musiał nic więcej mówić. Siergiej zrozumiał.
Awdiej zaczął płakać.
6 LAT PÓŹNIEJ
– Nie możesz tego zrobić – powiedział Siergiej, z niedowierzaniem wpatrując się w brata. Awdiej zacisnął usta.
– Muszę. Ty też powinieneś. Nie chcą nas tu. Odkąd mama... – przełknął ślinę. Wciąż nie mogli się pogodzić z samobójczą śmiercią matki, chociaż minęło już tyle czasu.
Siergiej spuścił głowę.
– Nie możesz – powtórzył. – To nasz dom. Nasze miejsce.
– Nie, Siergiej, zrozum! Muszę. Musimy. Tutaj jest zimno i źle. I ciężko. Moglibyśmy zacząć nowe życie, zupełnie inne.
– Nasłuchałeś się bajań starych dziadów – skwitował zimno Siergiej. – Jestem za ciebie odpowiedzialny, pamiętasz?
– Wiesz co?! – wybuchnął Awdiej. – Ja rozumiem, dlaczego chcesz tu zostać! Bo jesteś równie lodowaty i skostniały jak wszyscy inni! Jak... Jak zima!
Następnego dnia Awdiej zniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz