środa, 14 maja 2014

Zawieszenie

Bardzo mi przykro, ale zawieszam bloga. Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale nie myślałam, że tak szybko. Jak widać nie jestem dobrą adminką, czy też blogerką. Blog nie zostanie usunięty i może w przyszłości na nowo ruszy. Bardzo prawdopodobne, że Anna się nim zajmie, ale nic nie obiecuję, ponieważ nie chcę podejmować za nią tak ważnej decyzji, a nawet nie mam takiego prawa. Dziękuję Wam za współpracę, wytrwałość, godziny przepisane na czacie, zaangażowanie, stresy związane z niewyrabianiem się, niesamowite historie, którymi żyłam przez cały ten czas, a przede wszystkim za to, że wraz z nami tworzyliście Udertwood, które śmiało mogę nazwać drugim domem. Żegnam więc Was,

Sensi.

sobota, 10 maja 2014

Od Rin, C.D. Esaliena

Gdy doszliśmy do twierdzy, każdy poszedł w inną stronę, a ponieważ twierdza była ogromna, ciężko było się "przypadkiem" spotkać. Choć Elrolnus powiedział mi, że zaraz zostanie przydzielona dla mnie jakaś kwatera, to oboje wiedzieliśmy, że wyląduje tam gdzie zawsze. Odchodzą, więc z dala od holu, wcale nie skierowałam się do mojego pokoju. Postanowiłam, że pójdę do pracowni, wypróbować księgę, którą dostałam od Elrolnusa. Drzwi były jednak zamknięte i musiałam przejść cały budynek, by dojść do niewielkiego schowka, gdzie jakiekolwiek klucze mogły się znaleźć. Ruszyłam nieśpiesznie jednym z korytarzy.
Po jakimś czasie, gdy po raz kolejny skręcałam w jeden z długi korytarzy, ujrzałam Esaliena, stojącego przy oknie. Podeszł nieco bliżej i oparłam się o ścianę.
- Zgubiłeś się? - spytałam po chwili. Chłopak podskoczył i spojrzał na mnie jakby wyrwany z jakiegoś transu.
- Można tak powiedzieć. - odparł nieco zakłopotany.
- Chodź, oprowadzę cie trochę. Idę akurat po klucze do pracowni alchemicznej. Po drodze, pokażę ci trochę twierdzę. Można się w niej łatwo zgubić. - zaśmiałam się.
- Tak, to prawda. Zdążyłem się już o tym przekonać. - powiedział. Dałam mu znak by poszedł za mną i ruszyliśmy chłodnym korytarzem.


<Esalien?>

środa, 7 maja 2014

Od Folrence, C.D. Jericho

– Ślicznie krzyczysz – stwierdził Zima z wyraźnym rozbawieniem. – Jednak myślę, że ujrzenie wiewiórki nie jest powodem do takich wrzasków, prawda?
Zarumieniłam się i spuściłam głowę. Naprawdę myślałam, że to coś większego. A nie wiewiórka.
Szczerze żałowałam, że tamten miły pan z nami nie pojechał. Jericho. Wyglądał naprawdę sympatycznie, a w każdym razie sympatyczniej od Zimy. Och, nie Zimy. Mawrodija. Zastanawiam się, dlaczego od razu mi nie powiedział, że się tak nazywa.
– Zima? Mawrodij?
– No?
– Dlaczego Jericho z nami nie pojechał?
Zima wywrócił oczami.
– Może dlatego, że nie jedziemy na żaden cholerny ślub?
– Och, rzeczywiście... – posmutniałam. Kłamstwa są niewygodne.
Jechaliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. Zastanowiłam się, jakby to było mieć miłego, rozmownego towarzysza. Takiego jak Jericho. Zapewne podróż minęłaby znacznie szybciej i przyjemniej.
Nagle Zima zatrzymał swojego siwka i wysunął miecz z pochwy. O co chodzi? – przemknęło mi przez głowę.
– Wyjdź z tamtych krzaków – odezwał się nagle Zima. Nie poznałam w ogóle jego głosu. Ten lodowaty ton był... Przerażający. Skuliłam się w siodle.
Strzała przeleciała zaledwie o centymetr od głowy Zimy. Nawet nie drgnął.
– Wyjdź – powtórzył. Popatrzyłam na jego oczy, czarne i nieruchome. Zmrożone.
Bogowie!
Z krzaków płynnym ruchem wyskoczył smukły mężczyzna z łukiem w dłoni. Uśmiechał się wyzywająco, obserwując nas spod zmrużonych powiek.
– Dobrze – powiedział miękko i słodko. – Ale najpierw oddaj konie. I dziewczynę – dodał z tym swoim paskudnym uśmiechem.
Zbladłam, gorączkowo zastanawiając się, co teraz zrobimy. Nagle brzdęknęła kusza. Mężczyzna z łukiem charknął i zwalił się na ziemię. Wokół niego szybko zaczęła rosnąć kałuża krwi. Wrzasnęłam i zwymiotowałam.
Następnych napastników widziałam jakby przez mgłę. Jeden podbiegł do Zimy, który jednym płynnym ruchem... Odciął mu rękę w łokciu. Zsunęłam się z siodła i znowu zwymiotowałam. Bogowie, zlitujcie się, błagam...
Gdy podniosłam głowę, Zima tańczył wokół pięciu innych zbójów. Klingi błyskały, nie mogłam nadążyć za ich ruchem. Nagle jeden z nich się potknął i padł na ziemię. Błyskawicznie zginął, przebity mieczem na wylot. Już nie miałam czym zwymiotować.
Zima był zwinny jak kot, z łatwością odparowywał ciosy. Grunt zdradziecki, wszędzie mokra trawa, śliski mech i błoto. Nagle sobie uświadomiłam, że jeśli Zima się poślizgnie – zginie.
Nie. Nie. Nie. Proszę. Tylko nie to!
Wtedy usłyszałam głośny tętent kopyt. W naszą stronę pełnym galopem podążał... Jericho!
Zbójcy także go już dostrzegli. Jak jeden mąż odwrócili się na pięcie i zaczęli uciekać. Zapewne uznali, że skoro pojawił się jeden do pomocy, może takich być więcej w okolicy. Zima puścił za nimi kilka bełtów, ale trafił tylko jednego.
– Niech to szlag – mruknął pod nosem. Nie jestem pewna, czy miał na myśli uciekających bandytów, celność swojej kuszy, czy przyjazd Jericho.


<Jericho?>

wtorek, 6 maja 2014

Od Ellanhore, C. D. Edwarda

- Najpierw udamy się do karczmy... Albo i nie...- dodałam kiedy olśniło mnie, że nie mam przecież czym zapłacić. Wtedy wpadłam na genialny pomysł, jednak nieco ryzykowny... Heh, n i e c o. Tam nadal mogą się kręcić tamci ludzie... Ale cóż, chyba uda nam się stawić im czoła.
- No to?- Edward wyraźnie się niecierpliwił.
- Złożymy wizytę mojej znajomej- powiedziałam, po czym ruszyłam galopem przez opustoszałe ulice Goldencoast. Jak tamta dziewczyna miała? Leithstrenne? Chyba tak. Pewnie bandyci uprowadzili ją. W jej stajni był jeszcze przynajmniej jeden koń. Miejmy nadzieję, że tam nie zajrzeli.
Skręciłam w lewo tym samym wyjeżdżając z miasta. Teraz jechaliśmy wzdłuż lasu, a ja uważnie wypatrywałam chatki. Edward przez całą drogę milczał... A przynajmniej do teraz.

< Edward? c: >

Od Edwarda, C. D. Ellanhore

Chciałem żeby zabrała mnie ze sobą. Jednocześnie wolałem żeby nie stała jej się krzywda. Znałem to miasto lepiej od niej. No i samotnie podróżująca ładna dziewczyna, jest tym bardziej zagrożona.
-Więc?- naciskałem. Patrzyła na mnie wyniośle z góry. Siedząc na koniu, mogła sobie tak robić, ale ja powtórzyłem pytanie jeszcze ze cztery razy. Po kwadransie milczenia z jej strony, postanowiłem coś zrobić. Wolałem nie stać w środku nocy na ulicy. Mianowicie wgramoliłem się j-e-j na konia. Zerkała na mnie zaskoczona. Wyszczerzyłem się.
-Skoro nie chcesz mi powiedzieć to sam się przekonam. -powiedziałem. Mruknęła coś niezadowolona. -No to ruszamy!- powiedziałem wesoło.
-Dobra!- nie wytrzymała.
-Co dobra?- uśmiechnąłem się ironicznie.
-Powiem Ci gdzie jadę.- rzuciła nie patrząc na mnie.
-Gdzie j e d z i e m y.- poprawiłem ją. Westchnęła zrezygnowana.


<Elcia? sorki że tak długo :3 >

Od Nicolasa, C. D. Siergieja

No nie wiem. Chyba,nie było konkretnego powodu.
-Wiesz, pośpiewam, to tu to tam. Czasem jakiś wiersz, może. No i jadaczka mi się rzadko zamyka, jak pewnie zauważyłeś. Poza tym... No wiesz, jest jak jest, każdy teraz jakiś pseudonim ma, no to nie zostajemy w tyle i tak dalej..- odpowiedziałem. Zima zaczął coś mamrotać. Na kilka minut się uciszyłem. Można było usłyszeć odgłosy chlupoczącej brei na drodze. Konie szły blisko siebie i byłem pewny, że gdybyśmy przystanęli zaczęły by się tulić. Zakochana parka. Ja nigdy nie miałem tyle szczęścia. Znudzony, zacząłem śpiewać melancholijnie jakąś piosenkę o nieszczęśliwiej miłości. Odwzajemnionej, ale zakazanej. Tym razem nie był to jakiś chłam o chłopie i księżnej, ale mój towarzysz posłał mi zniesmacznione spojrzenie.
-Ucisz się, to obrzydliwe. -mruknął marszcząc nos. Kiwnąłem nieznacznie głową, ale po chwili znów pośród lasu słychać było mój głos. Szkarłatny kwiatek nadal był niezadowolony i nie omieszkał mi tego oznajmić w swoich częstych, aczkolwiek cichych uwagach. Konie kłusowały spokojnie, a wokół nas roztaczał się widok ciemnej puszczy. Drzewa rzucały złowieszcze cienie na trakt, który wydawał się cienką, zagubioną nitką, pośród bezkresnej tkaniny zieleni. Przytłaczał mnie ten mrok. Las nie był mi obcy, ale mimo to bałem się. Starałem się jednak tego nie okazywać. Zima już miał mnie za słabeusza, ale tchórza nie zniósł by na pewno. Mimo mojej piosenki, ciągle dobiegał mnie szelest liści. Wydawało mi się że same, bez pomocy wiatru, poruszają się. Facet zaczął gadać pod nosem "Zamkniesz się, albo dostaniesz w pysk..." . Po tym komentarzu poczułem się trochę lepiej, bo chyba nic nie jest bardziej realne niż groźba że Ci się oberwie...

<Siergiej? buka zjadła też mój czas. Sorki za opóźnienia >

poniedziałek, 5 maja 2014

Moderator

Po wielu przemyśleniach i rozważaniem każdego za i przeciw ogłaszam, że moją prawą ręką oraz moderatorem bloga zostaje Esan/Sauren, gratulacje! Od tej pory możecie wysyłać opowiadania również do niego, na howrse Kamanai. Jeżeli nie będzie wywiązywał się z obowiązków zastąpi go Siergiej/Florecne. Jeszcze raz gratuluję i mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować c;

Od Jericho, C.D. Siergieja

- To znaczy na ten ślub?- spytałem nieco zdezorientowany. Przecież to zupełnie nie po drodze! Ale z drugiej strony, to rzeczywiście, znałem te tereny i przewodnik mógłby im się przydać. Ech, Teny mnie zamorduje.
- Flora, pan na pewno jest zajęty- powiedział Mawrodij nieco nerwowo- po za tym na pewno damy sobie radę...
- Ależ Zima, on z pewnością zna te tereny lepiej niż my, a poza tym...- zaczęła błagalnie Flora, ale mężczyzna natychmiast jej przerwał:
- Musimy już iść, jeśli nie chcemy się spóźnić. Do widzenia- rzucił jeszcze na odchodne i obydwoje zniknęli w tłumie. Zaśmiałem się pod nosem. Cóż za zabawna dwójka. Szkoda, że rozstaliśmy się tak szybko...
Omiotłem wzrokiem wystawiony towar na straganie. Głównie noże, sztylety, jakieś inne ostrza... Wziąłem jeden ze sztyletów i rzuciłem sprzedawcy kilka monet. Chwyciłem Amante za wodze i ruszyłem powolnym krokiem w stronę drogi do Wellmor. Kiedy wyjechałem z miasta wsiadłem na ogiera. Już miałem ruszać, kiedy Amante zaczął rżeć.
- Ej, co się stało?- spytałem konia. Po chwili do mych uszu dotarł stłumiony przez okrzyki mieszkańców Blackmill i szum lasu odgłos. Coś jakby... Krzyk?
- I mamy niby tam pojechać, co?- zwróciłem się do zwierzaka.- No dobra- westchnąłem i pogalopowałem w stronę lasu.

< Flora? Siergiej? >