wtorek, 29 kwietnia 2014

Od Siergieja, C. D. Jericho

– Czy byłabyś łaskawa powiadamiać mnie, gdzie zdecydowałaś się udać? – zapytałem szorstko Flory. Popatrzyła na mnie wzrokiem wystraszonego misia koala, cały czas trzymając się jakiegoś obcego chłopaka. Jak uroczo.
– Jeśli masz zamiar dać się złapać, proszę bardzo. Możesz tu sobie zostać i obściskiwać się z tym... Typem. Poczekam w gospodzie. Jutro wyruszamy dalej.
Dziewczyna odskoczyła od chłopaka jak oparzona. Ten zaś zmierzył mnie nieprzychylnym wzrokiem i odezwał się cicho:
– Nie chcę się wtrącać, ale nie wydaje mi się, byś był zbyt uprzejmy.
– I?
– I... Cóż, nieuprzejmość w stosunku do damy raczej nie powinna mieć miejsca.
– Ja nie jestem damą! – wrzasnęła nagle Flora. Obrzuciliśmy ją zdumionymi spojrzeniami. – Ja... Znaczy... To... Mój... Brat! Mój brat i... No...
Dziewczyna rzuciła mi błagalne spojrzenie. Zmusiłem się do wydanie z siebie głosu.
– Przyrodnia siostra.
Flora odetchnęła i wyraźnie poweselała.
– Mam na imię Flora. A pan? – zagadnęła swobodnie faceta, uśmiechając się wdzięcznie. Chwilę się zastanawiał, rzucając mi kolejne niechętne spojrzenie.
– Mawrodij – skłamałem gładko, podając mu rękę.
– Jericho – odwzajemnił uścisk. Zastanowiłem się, czy naprawdę ma tak na imię. A zresztą... Co mnie to obchodzi?
– Co pan tu porabia? – zapytała tymczasem Flora. – Och, wiem, głupie pytanie. Pan przyszedł na targ, prawda?
– Tak, chociaż w sumie tylko na chwilkę. A stragany zaczną otwierać dopiero koło dwunastej.
– Ojej! To za... sześć godzin! – Zmartwiła się. – Hmm, Zima? Może w tym czasie zwiedzimy miasto? – Popatrzyła na mnie z nadzieją.
– Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. Flora była niekonsekwentna i skończenie naiwna, ale niech robi, co chce. Nie będę się wtrącać.
Ta zaś zaczęła nawijać o koniu Jericho, następnie o uroku Blackmill i porównywać je do Wellmor. Jericho dzielnie podtrzymywał rozmowę.
Szedłem kilka kroków za nimi, mając oczy dookoła głowy i broń w pogotowiu.
– Teraz chyba pojedziemy na północ, aż do Winterlake! Tak się cieszę, nigdy jeszcze nie widziałam prawdziwej, mroźnej północy.
– To daleko – zauważył Jericho. – I zbliża się zima, będą bardzo niskie temperatury. Może odłożycie podróż na później?
– Nie, absolutnie nie! Nie ma takiej możliwości!
– Dlaczego? Aż tak wam się śpieszy? – zapytał z dziwnym wyrazem twarzy.
Flora się zacukała, nie mogąc wymyślić żadnych logicznych wyjaśnień.
– Chodzi o ślub przyjaciółki Flory – wyręczyłem ją. – Tamci wymarzyli sobie zimne Winterlake. A Flora będzie druhną, musimy zdążyć.
– I poradzicie sobie we dwójkę? Szlaki są coraz mniej bezpieczne – powątpiewał Jericho.
Wtedy, na moje i jego nieszczęście, Flora wpadła na naprawdę „genialny” pomysł.
– A może pojedziesz z nami, panie?

<Jericho? xd>

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Od Ayame, C. D. Lily

Nigdy nie ufałam nieznajomym, a zwłaszcza tym, którzy przybyli tutaj.
-Pojeździć? Jeśli to nieprawda, taka wymówka jest beznadziejna... a może po prostu przeprowadziłaś się tutaj?- nie byłam pewna swoich podejrzeń co do niej.
-Tak, pojeździć i to nie jest wymówka- powiedziała, tłumiąc krzyk.- Mieszkasz tutaj?- spytała cicho.
-W pewnym sensie tak. A właśnie, nie odpowiedziałaś na moje pytanie, więc słucham.

< Lily? >

Od Jericho, C. D. Florence

- Coś nie tak?- spytałem w końcu. Dziewczyna nie odpowiadała. Wyglądała na przerażoną i zszokowaną. Zaśmiałem się.
- Aż tak źle wyglądam?
W sumie, to mógł być to strzał w dziesiątkę. Z tego co pamiętam, to nie przebrałem się po pobudce, jaką przygotowała mi Teny. Po chwili podbiegł do nas jakiś mężczyzna. Był znacznie wyższy ode mnie i lepiej zbudowany. Cóż, nie wyglądał na miłego typa. Spojrzał na mnie krzywo, po czym spytał...

< Siergiej? >

niedziela, 27 kwietnia 2014

Towarzysz Sorayi- Cortes


http://img1.glitery.pl/dev1/0/039/216/0039216733.jpg 
Imię: Cortes
Wiek: 5 lat
Cechy: Bardzo łagodny zwierzak, czasem może trochę tchórzliwy. Jeśli kogoś pokocha, skoczy za nim w ogień.
Właściciel: Soraya

Nowa członkini- Soraya


http://fc03.deviantart.net/fs71/f/2013/084/5/7/lady_knight_by_milyknight-d55vu7w.jpg 
SORAYA MARTIN

Od Lily, C. D. Ayame


- Odpowiedzieć? Dobrze.-w moim głosie było słychać lodowatą uprzejmość.- Jestem sobą.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Jak ci na imię?- zapytała niecierpliwie.
-Lily.
- Nareszcie do czegoś doszłyśmy. Ja nazywam się Ayame.
Uspokoiłam się trochę. W końcu dziewczyna nie miała złych zamiarów. Przynajmniej tak mi się wydawało. Odrobinkę luźniej zapytałam:
- Dobrze. Dlaczego więc przyciągnęłam twoją uwagę? Przyszłam tu po prostu pojeździć.

Ayame?<<

sobota, 26 kwietnia 2014

Od Ayame, C. D. Lily

Od rana błąkałam się po mieście bez celu. Na ulice przybyło ludzi. Znałam ich z widzenia. Byłam na targu. Stała tam obca dziewczyna. Zrobiłam się podejrzliwa i zaczęłam iść za nią. Oddalała się od tłumów, które tam były. Ludzie też to zauważyli. Kogoś obcego. Wreszcie dziewczyna weszła do stajni, więc ją wyprzedziłam i skoczyłam przez okno do środka.Weszła i od razu spojrzała na mnie. Szybkim krokiem podeszła bliżej i spytała:
-Możesz mi powiedzieć, czemu to mnie śledzisz?-słychać było, że jest trochę rozdrażniona.
-Kim jesteś?-spytałam, na początku ignorując jej pytanie.
-Pierwsza zadałam pytanie!-zrobiła się jeszcze bardziej rozdrażniona.
-Czemu? Bo pierwszy raz cię tu widzę. Przyciągasz uwagę innych. Teraz odpowiadaj na moje pytanie.

<Lily?>

czwartek, 24 kwietnia 2014

Od Saurena, C. D. Rin

Twierdza była niesamowitą budowlą, a jej ściany aż przesiąkała magia, co prawda nie była ona aż tak czysta jak ta w naszym lesie, lecz jednak uczucie towarzyszące mi gdy wszedłem w te mury było nie do opisania. Elrolnus był bardzo zadowolony z naszego przybycia. Uśmiechnął się i powiedział:
–Rin zaraz zostanie Ci przydzielone miejsce, gdzie możesz spędzić noc. Twój syn Saurenie może zwiedzić twierdzę, z Tobą natomiast chcę porozmawiać.
Jasnowłosa dziewczyna pożegnawszy się z Elornusem odeszła, mój syn również, wyraźnie zadowolony, że może zwiedzić dokładniej to miejsce. Tymczasem ja ruszyłem za naszym nowym znajomym.
Zaprowadził mnie do biblioteki, gdzie w zacisznym zakątku usiedliśmy. Pokazał mi wtedy księgę, którą przez cały czas miał przy sobie. Pismo było bardzo stare, ale ja bez trudu mogłem je odczytać. Księga musiała być spisana jeszcze przez druidów za dawnych szczęśliwych lat. Nie wiedziałem skąd wzięła się tutaj. Przeglądałem kolejne pergaminowe karty. Znałem wszystkie te formuły, więc nie czułem się podczas tej lektury obco.
–Ponawiam swoją propozycję –rzekł Elrolnus. –Nie znam większych starszych magów od twego ludu, więc proszę byś ją przyjął.
Odłożyłem księgę i spojrzałem mu w oczy, a następnie odparłem…

<Esalien?>

Od Siergieja, C. D. Nicolasa

– Skręcamy – oznajmiłem nagle, robiąc ostry łuk Siwym. Srebrne Usta podążył w moje ślady, coś tam gadając i się śmiejąc. On chyba się nie potrafi zamknąć.
Nie potrafiłem powiedzieć, na ile ten niedźwiedź był prawdopodobny. Z jednej strony coś za nami biegło, to był pewnik. Ale czy niedźwiedź? Równie dobrze to mógł być jakiś zbir albo wilk. Albo nic, tylko chore urojenia pewnego barda.
Jak burza wypadliśmy na trakt. Na szczęście był pusty, to pewnie przez pogodę. Lało cały czas. Zrobiło się paskudne błoto.
– Musimy zwolnić – zawołał Srebrnousty. – Bo się wyrżniemy! Prosto w lepkie macki tej obrzydliwej mazi pod naszymi stopami... Czy raczej pod kopytami naszych rumaków... Dzielnych rumaków...
Bard zamyślił się. I nagle zaczął śpiewać o jakichś rycerzach uciekających przed pościgiem nieubłaganej nocy. Popieprzyło go do reszty.
– Szaleju się najadłeś? – zapytałem z irytacją.
Srebrne Usta roześmiał się. I śpiewał dalej.
Siwy zaczął zwalniać. Niedźwiedź albo nie istniał, albo został w tyle. Raczej nie istniał. Momentalnie poczułem się jak idiota.
– I nie ma misia – zauważył Srebrnousty. – Był miś, był miś i po misiu.
– Taaa.
– I było uciekać? – zapytał z przekąsem bard.
– Tak bezpieczniej – próbowałem się bronić.
– No cóż, mój zimowy towarzyszu! Puśćmy ten incydent w zapomnienie. Ucieczka przed widmowym misiem nie miała miejsca! Dokąd teraz się udamy?
– Do Newford.
– Cóż! Jestem skłonny pojechać z tobą, mój drogi panie Zimo!
Jęknąłem. Srebrne Usta roześmiał się perliście i klepnął mnie po ramieniu.
– Przeżyjesz to, nie martw się. Wiele słyszałem o... Ekhem, kwiatuszkach. Czym wy się zajmujecie?
– Wszystkim.
– To brzmi podejrzanie, Zima!
– Wiem.
– To może inaczej: czym się nie zajmujecie?
Zamyśliłem się.
– Nie kradniemy. Teoretycznie. I nie tkamy.
Bardowi nieco zrzedła mina.
– Przeżyjesz to, nie martw się – powiedziałem z lekko drwiącym uśmiechem.
– Eee... Tak. Znaczy... No... Zima?
– No?
– Dlaczego tak cię nazywają? – wypalił.
– Brat – odparłem krótko. Srebrnousty już otworzył usta, aby pytać dalej, ale rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie. Zrozumiał.
– A ciebie? – zapytałem po chwili. – Srebrne Usta...

<Nico? Niedźwiedzia buka zjadła ;D>

Od Lily


Szłam do Blackmill. Ta mała, malownicza wioska zainteresowała mnie od samego początku. Niewielka, lecz malownicza, poza tym zawsze mogłam wstąpić do stadniny i pojeździć.
Przestąpiłam właśnie bramę wioski. Odwróciłam się. Za mną było pusto. Jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie śledzi. No nic, wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
Mieszkańcy wioski przyglądali mi się z dziwnym podziwem i rezerwą jednocześnie. Już miałam otworzyć usta, by powiedzieć im parę słów do słuchu, ale zrezygnowałam. Nie można się kłócić ze wszystkimi głupcami świata.
Właśnie przestąpiłam próg stajni. Niemal natychmiast zauważyłam dziewczynę, stojącą na środku korytarza, wpatrzoną we mnie.
Krew we mnie zabulgotała. To ona mnie śledziła! Podeszłam do niej szybko.
- Możesz mi powiedzieć, czemu to mnie śledzisz?-zapytałam, łagodnie, jednak w moim głosie była maleńka nutka rozdrażnienia.

< Jakaś dziewczyna?>

środa, 23 kwietnia 2014

Nowa członkini- Lily!

http://th04.deviantart.net/fs70/PRE/i/2013/274/6/3/gemma_arterton_by_turkill-d6otoau.jpg 
Lily Fleming

Od Florence, C. D. Jericho

– Hmmm, Zima?
– No?
– Daleko jeszcze?
– Nie.
– A... A kiedy postój?
– W mieście.
– A kiedy dotrzemy do miasta?
– Niedługo.
– Aaa... Ale mnie już wszystko boli i... No...
– Później.
Zamilkłam. Zima nie był najlepszym towarzyszem podróży. Okazał się mrukliwy i niechętny do rozmowy. Zastanawiałam się, jak ja z nim wytrzymam te kilka tygodni.
Już pierwszego dnia przyznałam się, że mogę być ścigana. Ten tylko wzruszył ramionami, jednak częściej popędzał swojego siwka. Kilka odcinków pokonywaliśmy pełnym galopem. Kokardka spisywała się wspaniale; była grzeczna i się prawie nie męczyła. Za to koń Zimy... Cały czas się szarpał, tańczył i usiłował ciągnąć na manowce.
Na noclegi mój przewodnik wybierał generalnie gospodarstwa wiejskie. Pozwalano spać nam w izbie, jednak Zima zawsze odmawiał i spał na zewnątrz, pilnując koni. Ja wolałam zostać w środku. Ludzie byli mili i serdeczni. Zaprzyjaźniałam się z nimi bardzo szybko i często grywaliśmy wieczorem przy kominku – ja na swoim fleciku, a oni na skrzypcach lub fujarkach.
Do Blackmill dotarliśmy wczesnym rankiem. Zima zaprowadził mnie do miłej gospody, gdzie wykupiłam pokoje na dwie noce. Zostawiliśmy konie w stajni. Postanowiłam zwiedzić Blackmill i uczynić pewne zamiany w bagażu. Zima niejednoznacznie oznajmił, że moje rzeczy nie nadadzą się na północy.
– Zamarzniesz w tym – stwierdził. – I chyba nie masz zamiaru jechać dalej w sukni?
Westchnęłam i ruszyłam na rynek. Zima chodził za mną jak jakiś złowrogi cień, nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.
Niestety, miałam pecha. Otwarto tylko jeden stragan, do tego z nożami i scyzorykami. Noże mnie nie interesowały.
Blackmill to śliczne miasteczko. Bardzo chciałam je zwiedzić, jednak spotkało się to ze sprzeciwem mojego przewodnika.
– Dlaczego nie? – zapytałam błagalnie. Zima pozostał niewzruszony.
– Jeśli cię naprawdę szukają, to zapewne wici puszczono także w Blackmill – przypomniał bezlitośnie.
– Ale... To jest śliczne miasteczko... Naprawdę... A ja chciałam przeżyć przygodę...
– Uciekać przed pościgiem? Mogę cię zapewnić, że to nie jest zbyt przyjemne doświadczenie.
– Skąd wiesz? – zapytałam nagle nieufnie. Zima wzruszył ramionami.
– Bywało i tak – odparł tonem w stylu „koniec tematu”.
Cofnęłam się, wystraszona. A jeśli to zbieg? Albo morderca...
Nagle odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na oślep, byle dalej od Zimy. Wtedy wpadłam na jakiegoś mężczyznę...
Bogowie, a jeśli on usłyszał naszą rozmowę?!

<Jericho?>

Od Nicolasa, C. D. Siergieja

Zaśmiałem się. Piękna sytuacja. Spotykam pięknego księcia z bajki, w środku lasu, a okazuje się bandytą. Potem z nikąd pojawia się zagrożenie, które zmusza mnie do ucieczki z Zimą, który może mnie zabić. Uroczo. Pośpiesznie osiadłałem Płoszkę. W przeciwnym razie, uciekła by mi zaraz, ratując siebie. Chwilę potem dogoniłem mężczyznę.
-Czyli jednak.- mruknął uśmiechając się złośliwie.
-Nie jestem zbyt asertywny.- posłałem mu uroczy uśmiech. Prychnął z pogardą i popędził konia. Zachichotałem, za co odwdzięczył mi się wzdychając ciężko, co miało być ukazaniem jawnego załamania moją osobą. Jechałem dalej. Płoszka najchętniej pocwałowałaby w przerażeniu, ale ja, jako jakiś kretyn który specjalnie daje jej dodatkowy balast, nie pozwalałem na to. Ciężkie kroki zdawały się być coraz bliżej. Słyszałem już ponure oddechy zwierza. A może to tylko moje chore urojenia, wykształcone przez wyobraźnie. Z całej naszej "czwórki" tylko Zima wydawał się przejawiać całkowicie odanowanie. Chłodne opanowanie. Uczucia zmrożone i zatrzymane na jednym. Chłodnym skupieniu i powadze. Może stąd to przezwisko.


<Siergiej? a gdzie niedźwiedź?>

Towarzysz Florence, Kokardka!

Imię: Kokardka
Wiek: 8 lat
Cechy: Kokardka to piękna, delikatna klacz. Jest bardzo szybka i dość wytrzymała. Jednak często się płoszy i niechętnie skacze. Nie nadaje się na konia wojskowego. Generalnie posłuszna, przyjacielska. Szybko przywiązuje się do właściciela.
Właściciel: Florence

Od Florence, C. D.

Zwolniłam po godzinie jazdy najpierw szalonym galopem, a potem energicznym kłusem. Nie mogłam pozwolić sobie na to, aby mnie dogonili. To byłby koniec wszystkiego.
Najpierw postanowiłam skierować się ku Blackmill, zgodnie z mapą. Tam poszukam przewodnika. On zaś pojedzie ze mną prosto do Winterlake, a później za Twierdzę Magii. Idealnie!
Jechałam bardzo długo. Trakt był opustoszały, na moje szczęście. Miałam nadzieję, że jeszcze nie ruszył pościg. Zapewne Bernarda dopiero zaczęła mnie szukać. Albo... Nie, lepiej nie myśleć o tych gorszych ewentualnościach.
Okolica była zachwycająca. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się wielkie pola uprawne, gnie nie gdzie poprzecinane drogami lub nakrapiane gospodarstwami. Pogoda dopisywała – chłodno, ale nie padało. Chociaż potem pewnie się rozpada, jak zawsze. Obym wtedy już szukała przewodnika w Blackmill.
Moja Kokardka ochoczo pruła ku Blackmill. Gdy ostatnio jechałam do tego miasta, podróż zajęła równo tydzień. Jednak wierzchem zawsze jedzie się prędzej niż powozem, a ja postanowiłam jechać naprawdę szybko. Nie wiedziałam jednak, jak to zrobić, aby jednocześnie oszczędzać siły konia.
Przede wszystkim powinnam jak najwięcej podjeżdżać kłusem. Tak. To był mniej męczący chód niż galop, a znacznie szybszy od stępa. I od czasu do czasu robić przerwy, podczas których zwolnię do energicznego stępa.
Wieczór prędko nadszedł. Och, zapomniałam o jednym. Nie zaplanowałam postojów.
– Może pojedziemy jeszcze trochę nocą? – zaproponowałam klaczy, chociaż już ledwo trzymałam się w siodle.
Koń prychnął i lekko przyspieszył. Westchnęłam. Ucieczka była trudniejsza niż myślałam.
Nagle Kokardka stanęła.
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona, gładząc klacz po szyi. Podniosłam głowę i ujrzałam samotnego jeźdźca na wielkim, siwym koniu.
Mężczyzna był wysoki i naprawdę dobrze zbudowany. Mięsień na mięśniu dosłownie. Spod kaptura wydzierała ogorzała twarz o surowych rysach. Jego oczy były bardzo ciemne i miały w sobie coś okrutnego. Zimnego. Wzdrygnęłam się.
Gdy się zbliżył, pozdrowił mnie skinieniem głowy. Zauważyłam, że był wręcz obwieszony bronią – dwa lekkie miecze przy boku, kusza na plecach, nóż i ciężki, dwuręczny miecz przytroczony do kawaleryjskiej kulbaki. Żołnierz zapewne.
– Przepraszam, panie – odezwałam się drżącym głosem, wstrzymując Kokardkę. – Gdzie tu można przenocować?
Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie i odpowiedział spokojnie:
– W polu albo u chłopów.
Lekko zaciągał, a spółgłoski wymawiał bardzo miękko. Północ! On jest z północy!
– Tak... A ile stąd jest do Blackmill, panie? – zapytałam z bijącym sercem.
– Około sześciu dni drogi z noclegami.
– A... A może... – Jak mu powiedzieć, że chcę, aby był moim przewodnikiem?! – A do Wintelake?
Zaskoczyłam go wyraźnie.
– Trzy tygodnie co najmniej. Z Blackmill koło dwóch. A dlaczego...
Nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Szukam kogoś, kto by pomógł m się dostać do Winterlake przez Blackmill. Jak najszybciej – wyrecytowałam jednym tchem. Popatrzyłam na niego z nadzieją. Nie drgnął nawet. Powoli wygrzebałam z kieszeni pierścień ze szmaragdem i podałam mu na drżącej dłoni.
„Co ty najlepszego wyprawiasz?!” – usłyszałam głos w mojej głowie. „To zupełnie obcy facet, pewnie zbir. A ty mu ufasz, idiotko?”.
– Zgoda – odezwał się mężczyzna, chowając pierścień do kieszeni. – Z kim mam przyjemność?
– Flora – odezwałam się z westchnieniem ulgi. – A pan...?
– Zima.
Och, Zima? To kim on jest? Ma tak na imię?
Mężczyzna odwrócił konia i ruszył energicznym stępem przez pola. Niepewnie ruszyłam za nim.
– Gdzie teraz jedziemy? Dlaczego tędy?
– To skrót.
– Ale...
– Chciałaś być jak najszybciej. Dotrzemy do Blackimill najdalej za trzy dni.
– Trzy dni...? A nie sześć?
Popatrzył na mnie z politowaniem. Ugryzłam się w język i poszukałam dłonią sztyletu. Ostrożności nigdy za wiele, a Zima nie wzbudzał zaufania.

< CDN >

wtorek, 22 kwietnia 2014

Od Siergieja, C. D. Sheilrys

– Hmm, Visp? Co ty do niego powiedziałaś? – Położyłem rękę na grzbiecie Siwego, nie mogąc nadziwić się jego spokojowi.
– Żeby się uspokoił – odpowiedziała niepewnie. – Ten koń to wojownik.
– Zauważyłem – mruknąłem z ironią.
Najdelikatniej jak umiałem przejechałem szczotką po boku konia. Nawet nie drgnął. Spróbowałem podnieść jego nogę. Podał bez oporów. Nie reagował nawet na czyszczenie kopyt.
– To tak na długo? – zapytałem z nadzieją. Dziewczyna pokręciła głową.
– Najdłużej do jutra.
– I tak dobrze – odparłem zrezygnowany. Na Siwego najwyraźniej nie można wpłynąć na dłużej, niestety. Interesujący był fakt, że podobno kastracja wpływa łagodząco na charakter koni. Jak Siwy musiał się zachowywać jako ogier? Zgroza. Lepiej się nie zastanawiać.
Miszka gapił się na Visp oczami wielkości spodków.
– W jakim to było języku? – zapytał nieśmiało.
– Język Safiro.
– Ooo, a kto używa tego języka? Bo bardzo mnie ciekawi, skąd znasz...
Niech sobie gruchają. Byłem oczarowany grzecznością Siwego, jego rozluźnieniem i brakiem zwykłej zadziorności. Znalazłem dla niego jabłko i miejsce z najlepszą trawą. Szkoda, że nie mógł się tak zachowywać codziennie. O ile łatwiej moglibyśmy się dogadać!
Całkowicie wbrew sobie, zacząłem czuć cienką nić sympatii dla konia i pewną wdzięczność dla branki. Niesamowite, swoją drogą. Powiedziała do niego zaledwie kilka słów, a ten stał się nagle kochanym końskim pieszczochem. Wygrzebałem w juków jeszcze jedno jabłko. Kto wie, może jeszcze się zaprzyjaźnimy. Siwy to piękne, dzielne zwierzę. Kto wie...

***

Noc minęła spokojnie. Nikt nas nie zaczepiał ani nie atakował. Nikt się też nie pobił, a tylko dwóch się upiło.
Wieczorne rozluźnienie Siwego poszło w zapomnienie. Znowu był sobą – niespokojnym duchem, próbującym podporządkować sobie otoczenie. Dałem mu jeszcze jedno jabłko, z cichą nadzieją na uspokojenie. Koń pożarł owoc, ale się nie uspokoił.
Ruszyliśmy ku Wellmor. Visp jechała w milczeniu na swojej jabłkowitej klaczce, zaś obok niej sunął Miszka, gadając w najlepsze.
Ja i Rogozin wyprzedziliśmy resztę. Siwy tańczył i usiłował ugryźć Rogozińską szkapę. Norma.
– Trzymaj to bydlę, bratan – odezwał się niezadowolony Rogozin.
– Próbuję – odwarknąłem.
– A wczoraj widziałem, że grzeczne...
– Branka uspokoiła.
– Jak?
Wzruszyłem ramionami. Skąd mam wiedzieć? Coś tam wyszeptała i się uspokoił.
– Asal? – zapytał nagle Rogozin. Zastanowiłem się.
– Możliwe. Albo czarownica.
Rogozin raptownie zatrzymał konia i splunął przez lewe ramię.
– Sprowadźcie ją tu, psiakrew! – krzyknął.
Nieciekawa sytuacja. Jeśli dziewczyna jest Asalem, to obawiam się, że zawiśnie na pierwszej lepszej gałęzi...

<Sheila? xd>

Od Rin, C. D. Esaliena

Przez prawie całą drogę do twierdzy rozmawiałam z Esalienem. Był bardzo zainteresowany ziołami i większością rzeczy o kktórych mu opowiadałam. Do tej pory niewiele osób chciało mnie w ogóle wysłuchać i dobrze było się komuś wygadać.
Po drodze wiele razy widziałam rośliny akurat mi potrzebne. Nie raz zatrzymywaliśmy się bym mogła zerwać kilka z nich. Jednak nie każdy mogłam, więc przyrzekłam sobie że wrócę tu niedługo, zanim przekwitaną lub zwierzęta je zjedzą.
Po może dwóch godzinach spokojnego marszu doszliśmy wreszcie do twierdzy. Budynek otoczony był zarośnięty murem. Z okien wydobywało się blade światło. Na tle zachmurzonego nieba, twierdza sprawiała wrażenie opuszczonej i groźnej.
Moi towarzysze przez chwile podziwiali budowlę. Po chwili jednak ruszyliśmy w dalszą drogę.
Gdy doszliśmy, mocnym pchnięciem otworzyłam drzwi. Były już dość stare i zaskrzypiały ostro. Puściłam Saurena i Esaliena przodem.
Juz przy wejściu ukazało się piękne wnętrze twierdzy. Choć ozdobiona była moim zdaniem surowo, to dodawała to jej klimatu.
Po chwili na korytarzu pojawiła się postać Elrolnusa.
- Przyprowadziłam Saurena i Esaliena. - zaczęłam. Elrolnus podszedł do nas z uśmiechem. Pod pachą trzymał ogromną księgę.

<Esan? Sauren?>

Od Jricho, C. D.

Westchnąłem. Złożyłem karteczkę, po czym ruszyłem w stronę drzwi. Wyszedłem na dwór. Natychmiast słońce poraziło mnie w oczy. Przetarłem je, po czym ruszyłem w stronę rozpadającej się stodoły, w której stał Amante. Uchyliłem drzwi i wślizgnąłem się do środka. Przez dziurę w dachu wpadało światło. Ogier leżał pod stogiem siana z głową opartą o ziemię. Kiedy mnie zauważył natychmiast wstał i podszedł do mnie.
- Cześć maluchu- powiedziałem cicho do Amante gładząc go po szyi.- Nie zgadniesz, Teny znów wysyła nas do Wellmor!
Na te słowa ogier parsknął. Zaśmiałem się, po czym wziąłem się za czyszczenie. Nie był jakoś szczególnie brudny, raczej zakurzony. Po dokładnym wyczyszczeniu osiodłałem go i wyprowadziłem na zewnątrz. Dosiadłem Amante i ruszyłem w stronę centrum Blackmill. Podróż do Wellmor pewnie zajmie mi kilka dni, więc godzina w tą czy w tamtą raczej nie robi różnicy. Był wczesny ranek, więc nie było tłumów. Tym lepiej. Ku mojemu zaskoczeniu jeden ze straganów już był otwarty. No proszę, tak wcześnie? Zsiadłem z Amante i podszedłem do straganu. Zacząłem oglądać towar. Po chwili usłyszałem czyiś głos...

< Czyj to był głos? >

Towarzysz Jericho, Amante!

Imię: Amante
Wiek: 5 lat
Opis: Amante jest rozbrykanym ogierem z jednej z najlepszych hodowli w Blackmill, a tak przynajmniej sądzi jego właściciel. Bardzo spokojny i posłuszny. Łatwo dogaduje się z innymi końmi. Bardzo wytrzymały, jednak niezbyt szybki. Teny znalazła go jakieś dwa lata temu, oswoiła i podarowała swojemu bratu.
Właściciel: Jericho

Od Sheilrys, C. D. Siergieja

- Islan safÍ ora - szepnęłam cicho. Siwy ogier znieruchomiał i pochylił nieco głowę. Podkulił prawą, tylnią nogą i całkowicie się rozluźnił. Tak, język Safiro działał na zwierzęta kojąco. Pamiętam jak moja ciotka po kryjomu uczyła mnie przydatnych słów. Aby zawsze Safir mógł Cię rozpoznać - mówiła, gdy pytałam po co mnie tego oczy. Mianem Safira określała zwierzęta, dusze przodków.
Ten siwy koń bez wątpienia był w przeszłości wojownikiem. Zapartym, wiecznie gotowym do wojny. Spokojna dusza w tym koniu już dawno wygasła i wyglądało na to, że wyciszenie u niego nie następowało naturalnie. Ten koń był koniem bojowym, może nieco strachliwym, ale bojowym. Takie konie były w wiecznym niepokoju i często padały przedwcześnie.
Mężczyzna, właściciel konia patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem. Po chwili powiedział...

< Siergiej? >

Od Castiela, C. D. Anny

Zaczynało się ściemniać, a ja wciąż stałem przed domem szalonego doktorka. Nie uśmiechała mi się dalsza kłótnia z tą upartą pannicą. Odsunąłem się od niej i wskazałem drzwi domu, przed którym staliśmy.
- Panie przodem - powiedziałem, patrząc jak w jej oczy wstępuje wyraz zaskoczenia. - No właź.
Wciąż jeszcze zdziwiona podeszła do drzwi i zapukała. Przez kilka minut czekaliśmy, ale nikt nie odezwał się ze środka. Zdenerwowany długim oczekiwaniem, wywaliłem drzwi kopniakiem. Chwilę zerkałem w stronę dziewczyny, którą wpuściłem pierwszy. Rozglądała się po izbie, w której się znalazła. Było tu pełno porozrzucanych przedmiotów. Połamane krzesła i potłuczone fiolki stworzyły skuteczną przeszkodę przed wejściem wgłąb pokoju. Złodziejka spojrzała pod nogi. Stała w kałuży szkarłatnego płynu. Ukucnąłem i jakiś kawałek drewna zamoczyłem w cieczy, i podniosłem do nosa. Krew.
Uważając na kawałki szkła podszedłem do otworu drzwi otwierających drugą izbę. Z drzwi pozostały jedynie długie kawałki powbijane w zmasakrowane ciało leżące na środku. Nie można było rozpoznać kim był ten człowiek, ale nie miałem wątpliwości, że to właściciel domu. Kto inny mógłby zostać zabity w domu szalonego lekarza-psychopaty? Wróciłem do dziewczyny. Niestety nie zastałem jej już w domu. Mogłem się domyślić, że ucieknie jak tylko spuszczę z niej wzrok. Wyglądając na ulicę widziałem jeszcze jak znika za rogiem. Dokąd się tak śpieszyła?

<Aniu? Gdzie tak pędzisz? Odwdzięczyłem się? :) >

Od Florence, C. D.

Następnego dnia wezwała mnie pani matka.
– Mam dla ciebie wspaniałe wieści, córko – oznajmiła z zadowoleniem. Zastygłam w oczekiwaniu.
– Syn grafa von Alvensleben poprosił o twoją rękę. Zgodziłam się, oczywiście. To doskonała partia.
Gwałtownie zbladłam i poczułam, że brakuje mi tchu. To musi być sen. Koszmar!
– Co się stało, córko? Nie cieszysz się? – zapytała surowo pani matka.
– To takie zaskakujące, proszę mamusi... Ja... Nie wiem, co powiedzieć...
Pani matka uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Idź się naciesz, dziecko. Zaprosiłam grafa i grafinę wraz z synem na pojutrze. Urządzimy drobny podwieczorek i ustalimy szczegóły. Rozumiem twoje zdumienie. Idź już, dziecko.
Dygnęłam i opuściłam pokój. Nogi miałam jak z waty. To musi być jeden wielki koszmar. Zaraz się obudzę...
Jeśli to był sen, to nie dawał się łatwo przegnać. Powoli do mnie docierało, że to jednak rzeczywistość. Upiorna, niedorzeczna rzeczywistość.
Mimochodem skierowałam się do ogrodu. Wszystko wydawało mi się bardziej szare i ponure niż zwykle. Było zimno i siąpił deszczyk. Uciekłam do mojego sanktuarium – jedynego miejsca, w którym mogłam się czuć bezpiecznie. Altanki.
Altanka była malutka i szczelnie porośnięta różami. Wyglądało to pięknie, gdy róże kwitły. Jednak teraz straszyły nagie, mokre badyle. W środku było ciepło, jak zawsze. Książki leżały porozrzucane po całej podłodze, na miękkich, błękitnych dywanach. W kącie piętrzyły się stosy niebieskich i białych atłasowych poduszek. Na małym stoliku stała niezapalona świeca.
Większość domowników uważała, że nikt nie chodzi już do tego malutkiego pawiloniku, dlatego był zamykany na klucz. Dzięki zaprzyjaźnionej służącej udało mi się zdobyć wszystkie klucze. Dlatego altanka pozostawała na mój własny użytek i mogłam w niej trzymać, co chciałam.
Opadłam na poduszki i schowałam twarz w dłoniach. To się nie działo. Nie mogłam wyjść za obrzydliwego Helmutha, to... To było niemożliwe! Nie chciałam! Taki płytki, chciwy i przejrzysty jak strumień. A ja marzyłam o mężczyźnie, który nosiłby w sobie tajemnicę. Który byłby ponad ten cały świat. Poszukiwacz przygód albo awanturnik. Albo rycerz! Trochę mroczny. Albo...
Pogrążyłam się w marzeniach. Nie po raz pierwszy zresztą. To było moje ulubione zajęcie. W tym czułam się pewnie i dobrze. Niejednokrotnie wymyślałam najdziwniejsze sytuacje, które raczej nie mogą mieć miejsca. Walki, pojedynki, epickie bitwy i wyciskające łzy wyznania. I przygody! Tak bym chciała przeżyć jakąś przygodę, taką najprawdziwszą. Z niebezpieczeństwami i tym podobnymi. Zobaczyć kawałek świata, coś więcej niż Wellmor, Blackmill i okazjonalnie Alentrell. Tę osławioną, dziką północ albo ciepłe, piękne południe! Wielkie jezioro nad Greensilver. Albo Norham, drewniane miasto! Nieh w Deeprock czy też mury Newford. I całe, całe Udertwood.
Małżeństwo z takim typem jak Helmuth von Alvensleben to skutecznie udaremniało.
Leżałam i zastanawiałam się, jak tego uniknąć. Chciałam żyć, istnieć, zapisać się w historii i pieśniach. Inaczej niż jako żona jakiegoś grafiątka. Być podobną do Harvy Złotego Sztyletu, która każdemu pokonanemu wrogowi wycinała pasemko włosów swoim osławionym pozłacanym sztyletem albo do Lady Coral, która zasłynęła jako rozbójniczka z nienagannymi manierami. Jej najbardziej znane słowa to „Niestety, drogi panie, jestem zmuszona pana uwięzić i prawdopodobnie dotkliwie okaleczyć. Czy wysłać rodzinie kondolencje i pański testament?”.
Jednak moją ukochaną bohaterką na zawsze pozostanie kobieta znana jako Słodki Płomień. Była Naznaczona Ogniem. Jej smok, Ministrel, był postrachem wśród wszystkich ludzi Udertwood. Podobno zawsze po roznieceniu pożaru Ministrel i Słodki Płomień zaczynali śpiewać przepiękną pieśń w smoczym języku. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Nagle zniknęli. Według jednej z legend podczas każdej pełni w Górach Południowych można usłyszeć ich słodką, smutną pieśń. Zaś inna legenda, mniej znana, twierdzi, że Słodki Płomień i Ministrel uciekli daleko na północ, za Twierdzę Magii. Przed czym? O tym pieśni milczą.
Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dlaczego by nie poszukać Słodkiego Płomienia i jej smoka? Wyruszyć na północ, daleko od Helmutha, pani matki i Bernardy. Uciec od ich sztywnych zasad, zwyczajów i stanąć twarzą w twarz z przygodą.
Poczułam się, jakby mnie coś zelektryzowało. Ucieczka to jedyne rozsądne rozwiązanie. Natychmiast przeszłam do sporządzania listy potrzebnych przedmiotów.
Po pierwsze, ubrania. Na północy będzie zimno, więc muszę zabrać płaszcz. Z wełny chyba...? A może futrzany? Wreszcie zdecydowałam, że najlepszy będzie taki z ciemnej wełny, z kapturem. Nie będę się rzucać w oczy. Do tego moje najcieplejsze i jednocześnie najskromniejsze suknie. I pończochy, koniecznie. A buty? Na pewno nie lekkie, balowe. Raczej takie do konnej jazdy.
Po drugie, wierzchowiec. Musi być wytrzymały i szybki. I posłuszny, zdecydowanie. Na upartym daleko nie zajadę.
Jeszcze najważniejsze: pieniądze. Muszę mieć na postoje w karczmach, miejsca w stajni i żywność. I na przewodnika. Nie będę się oszukiwać – nie dam rady sama trafić na północ bez pomocy. Najlepiej, żeby tą pomocą był zbrojny, doświadczony przewodnik.
Ach, odnośnie broni. Będę potrzebowała jakiejś dyskretnej broni... Może sztylet? Tak, sztylet będzie odpowiednio dyskretny. Albo zwykły nóż, taki użyteczny i uniwersalny. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić.
Z rzeczy niezbędnych potrzebny będzie jeszcze zapas żywności i wody, który będę na bieżąco uzupełniać. I mapa. Jakbym jednak nie znalazła przewodnika. Może jeszcze flet. Jest drobniutki, a kto wie, czy nie będzie okazji trochę zagrać. Wezmę też książkę z legendami o Słodkim Płomieniu. Mogą być przydatne. Ach, jeszcze kompas!
Prędko przeszłam do gromadzenia bagażu. Znalazłam sporą, skórzaną torbę, w której na szczęście wszystko się pomieściło. Dołożyłam też trochę biżuterii z jakąś niejasną myślą o innej formie zapłaty. Niestety, torba była trochę ciężka. Nawet mimo tego, że część pieniędzy zaszyłam w ubraniu.
Plan ucieczki był prosty. Wystarczyło wziąć najlepszego konia ze stajni i powiedzieć, że wybiera się na wycieczkę za miasto. Do opieki przydzielą jedynie Bernardę na jej starej klaczy i jedną młodszą dziewczynę na kucyku. Gdy wyjedzie się za miasto z torbą, w której teoretycznie jest jedzenie dla ryb, ptaków i innych zwierzaczków, trzeba nagle krzyknąć, że się widzi jakiegoś ptaszka czy coś i pognać tam galopem. Bernarda będzie dość długo stała i czekała, zanim się zorientuje, że uciekłam.

<CD Nastąpi>

Od Ellanhore, C. D. Edwarda

- Wiesz... Po to mamy oczy- odpowiedział chłopak. Już chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam siły kłócić się z nim o takie pierdoły. Bez słowa ruszyłam w stronę wyjścia.
- Ej, gdzie idziesz!?- zawołał Ed, po czym ruszył za mną. Wyszliśmy na dwór. Bez słowa zaczęłam siodłać Tamizę. Ta przez cały czas wierciła się próbując mnie ugryźć. Edward przez cały ten czas bacznie mnie obserwował. Kiedy skończyłam dosiadłam klaczy. Ta tupnęła nogą ze zdenerwowaniem Już miałam odjechać, kiedy Edward zagrodził mi drogę.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Gdzie idziesz?- powtórzył.
- To nie twoja sprawa, a teraz zejdź mi z drogi- powiedziałam twardo.
- Wiesz, to raczej niezbyt bezpiecznie włóczyć się w środku nocy po mieście, w którym aż roi się od bandytów...- zaczął Edward udając troskliwego... A może nie udawał? Za nic nie mogłam go rozszyfrować!

< Ed? >

Od Jericho, Quest 4

Trzask gałązki przerwał błogą ciszę. Stanąłem, po czym spojrzałem pod nogi. Znów stąpam nieuważnie. No cóż, pewnie dlatego rzadko poluję. Ruszyłem dalej. Wielobarwne liście szeleściły cicho wprawiane w ruch przez delikatny wietrzyk. Teny znów gdzieś zniknęła, a znając ją, to pewnie wróci późno w nocy. Tak więc szedłem sobie dróżką w gaju poszukując grzybów. Niezbyt rozsądnym posunięciem było wysłanie mnie po nie, gdyż kompletnie się na tym nie znam, jednak tylko spróbuj sprzeciwić się tej małej "pani domu". Najwyżej będzie miała trochę roboty z wybieraniem tych jadalnych grzybów. Nagle mój wzrok przykuła niewielka sterta liści. Podszedłem do jakżeż podejrzanego miejsca i szturchnąłem stertę kijkiem. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym strąciłem liście z dorodnego borowika... To znaczy chyba borowika, gdyż ja się na tym nie znam.
- Tutaj się ukryłeś, cwaniaczku- zaśmiałem się.- Nic mi nie odpowiesz? W takim razie zabieram cię ze sobą...
Rozmowa z grzybem... Genialnie. Chyba naprawdę potrzebują jakiegoś towarzystwa, bo z siostrą raczej sobie nie porozmawiam. Nagle do mych uszu dotarł śpiew... I to nie byle jaki śpiew! Piękny, niepowtarzalny śpiew porównywalny do świergotu słowika czy też... Chwila, o czym ja do cholery gadam!? Ruszyłem więc w stronę źródła dźwięku zupełnie zapominając o zbieraniu grzybów. Z każdym krokiem śpiew stawał się coraz bardziej wyraźny, jednak nadal nie rozumiałem słów. Były chyba w jakimś obcym mi języku. Przykucnąłem w krzakach na skraju polany i wychyliłem lekko głowę. Omiotłem wzrokiem cały teren. Moją uwagę natychmiast przykuła młoda dziewczyna w zwiewnej, białej sukience z wiankiem kwiatów na głowie. Zbierała jagody do koszyka. Powoli wyszedłem z krzaków. Nieznajoma była najwyraźniej zbyt pochłonięta zbieraniem jagód i śpiewaniem, gdyż nie zauważyła mnie.
- P...przepraszam...- zacząłem. Dziewczyna natychmiast poderwała się na równe nogi i cofnęła kilka kroków w tył nie przestając śpiewać. Nieco zdziwiony jej zachowaniem spytałem:
- Coś nie tak?
Nieznajoma powoli zaczęła się wycofywać. Zrobiłem krok w jej stronę, a ona ku memu zaskoczeniu ruszyła biegiem w głąb gaju. Bez chwili namysłu ruszyłem za nią. Biegliśmy tak pomiędzy drzewami, przedzierając się przez chaszcze i przeskakując nad pniami i kamieniami, co dziewczyna robiła z gracją i niebywałą łatwością. Mimo, że dystans pomiędzy nami coraz bardziej się powiększał śpiew nie ustawał i nadal nie słyszałem nic prócz jego. Nagle nieznajoma zniknęła mi z oczu. Zdyszany stanąłem. Rozejrzałem się dookoła. Wszędzie drzewa i gęste krzaczory, ale nigdzie drogi powrotnej. Ruszyłem więc w bliżej nieokreślonym kierunku z nadzieją, że jakimś cudem wrócę do spokojnego Blackmill. Snułem się tak po gąszczu i zawsze kiedy myślałem, że już jestem blisko odnalezienia drogi wracałem w to samo miejsce. W dodatku ta melodia, która z każdą chwilą irytowała mnie coraz bardziej nadal docierała do mych uszu.
- Szlag by to!- zawołałem, po czym kopnąłem niewielki kamień, który jeszcze przed chwilą spokojnie leżał obok mojej nogi. Odleciał kilka metrów i zniknął za ogromnym głazem... Właśnie, w tamtą stronę jeszcze nie szedłem! Ostatkiem sił ruszyłem w tamtym kierunku. Za głazem rosły oczywiście gęste krzaczory, bo jakżeż by inaczej!? Bez zastanowienia zacząłem się przez nie przedzierać. Z trudem brnąłem przed siebie co chwila zahaczając o ostre kolce raniąc tym samym twarz i drąc sobie ubranie. Po chwili zorientowałem się, że śpiew staje się mocniejszy. Wyszedłem na polanę, na środku której znajdowało się krystaliczne jezioro. Stanąłem na jego brzegu i spojrzałem na swoje odbicie. Moje policzki pięknie zdobiły krwiste pręgi... Cudownie, tego właśnie potrzebowałem! Już miałem kontynuować poszukiwania drogi do Blackmill, kiedy zorientowałem się, że nie jestem tu sam. Po drugiej stronie jeziora stała czarnowłosa dziewczyna, którą spotkałem na polanie, a wraz z nią smukła blondynka i nieco pulchniejsza szatynka. Wszystkie trzy były wysokie, a w każdym bądź razie znacznie wyższe ode mnie. Śpiewając tą irytującą pieśń spoglądały w moją stronę.
- N...nie wiecie może którędy do...- zacząłem, jednak nie dane mi było skończyć, gdyż jedna z niewiast znalazła się właśnie tuż przede mną. Odebrało mi mowę i całkowicie sparaliżowało. Nie przestając śpiewać nieznajoma położyła dłoń na moim czole nadal wpatrując się we mnie swymi błękitnymi oczyma...
Trzask! Chlup! Poderwałem się do pozycji siedzącej. Dopiero po dłuższej chwili doszło do mnie, że właśnie siedzę cały przemoczony na podłodze. Otarłem twarz rękawem i podniosłem wzrok. Nade mną stała Tennille z wiadrem, z którego kapała woda. Czy ona nie może budzić mnie w normalny sposób!?
- Już wstaję...- mruknąłem, po czym niechętnie podniosłem się z ziemi. Przeciągnąłem się. W tej samej chwili siostra wepchnęła mi do rąk karteczkę. Lekko zdziwiony spojrzałem na nią i zabrałem się za czytanie. Po zakończeniu czynności chciałem ją o coś spytać, jednak nie było jej już w pomieszczeniu...

< CDN >

Nowy członek, Jericho!

JERICHO HARTLEY

niedziela, 20 kwietnia 2014

Z okazji świąt...

Z okazji świąt życzę wam wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia i by wena was nie opuszczała! Wesołego jajka, a także mokrego dyngusa!
Poza życzeniami mam dla was niespodziankę c: Tak dokładniej- konkurs na wierszyk wielkanocny. Każdy, kto takowy napisze otrzyma 1 PA i 1000 monet. Niech tylko wierszyk w jakiś sposób nawiązuje do Udertwood. Nie ma miejsc, można więc powiedzieć, że każdy wygrywa. Wasze prace zostaną opublikowane w galerii.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!
~Wasza kochana Sensi c:

piątek, 18 kwietnia 2014

Od Siergieja, C. D. Nicolasa

Bard. Wiedziałem, cholera. Ja mam jakieś parszywe szczęście do towarzyszy podróży.
Srebrne Usta chwilę się kręcił, znowu zaczął coś nucić, ale prędko umilkł.
– Słyszałeś? – odezwał się niespodziewanie, wracając do swojego miłego zwyczaju szukania broni po kieszeniach.
– Nie – odparłem znudzonym tonem. – Cały czas gadasz albo śpiewasz.
– Takie jakby sapanie...
– Konie.
– No, miałem na myśli kroki. Czy raczej stąpnięcia, takie ciężkie.
Przyjrzałem mu się badawczo. Wyglądał na zaniepokojonego. Siwy także zaczął się dziwnie zachowywać, zaś jego towarzyszka życia przestała się tulić, tylko kręciła się nerwowo.
– Co to jest? – powtórzył Srebrne Usta. – Wydaje mi się, że lepiej znasz północ ode mnie.
– Wilki albo bandyci. Niedźwiedzi nie powinno raczej być. O tej porze roku... Zgaśmy ognisko – zadecydowałem nagle.
Srebrne Usta prędko zalał ogień wodą. Zacząłem siodłać Siwego. Był zadziwiająco grzeczny; stał nieruchomo jak posąg.
– Co robisz? – zapytał Srebrnousty z głupia frant.
– Siodłaj konia – mruknąłem.
– Nie zostajesz?
– Nie mam broni na niedźwiedzie.
Bard roześmiał się drwiąco.
– Boisz się misiów?
Zmroziłem go wzrokiem i wróciłem do siodłania Siwego. Bard stał nieruchomo.
– Jeśli jesteś taki kozak – dodałem jeszcze lodowatym tonem. – To poczekaj na niedźwiedzia z tym swoim sztylecikiem albo samymi piąstkami. Powodzenia życzę.
Wsiadłem na Siwego i zdjąłem kuszę z pleców, na wszelki wypadek.

<Nico? Kozakujesz czy działasz zgodnie z głosem rozsądku?>

Od Esaliena, C. D. Rin

Droga do twierdzy była usłana pierwszym śniegiem, jaki padał tutaj już na jesieni. Szczęśliwym trafem po mroźnej nocy, ziemia nie rozmokła i nie musieliśmy grząźć w błocie. Moza powiedzieć, że podróż brzegiem jeziora jeszcze nie skutego lodem była dość przyjemna. Lekki mróz zupełnie nam nie przeszkadzał. Rin znała drogę doskonale, co było dla mnie i mego ojca wielką pomocą. Byłem zafascynowany krajobrazem. Najbardziej do gustu przypadły mi wzgórza pokryte sosnami odbijające się w tafli wody. Miałem ochotę zboczyć ze szlaku i obejrzeć z bliska pobliski świerkowy zagajnik, który prezentował się bardzo dobrze jako miejsce na spacer. Kasneir zwiedził go już przede mną i wydawał się z niego całkiem zadowolony. Raczej jednak nie miałem na to pozwolenia ze strony ojca, a szkoda. Sowa przysłana przez Elrolnusa była w całości śnieżnobiała, no może kilka piórek miała lekko pobrudzonych. Nie znałem się zbytnio na tych zwierzętach i bardzo tego żałowałem, postanowiłem, iż muszę uzupełnić swoją wiedzę. Koniecznie musiałem przeczytać o nich jakąś książkę, choć nie sądzę, by miał ją mój ojciec. Co prawda jego torba była mocno przepchana, ale jak go znam, choć wcale nie specjalnie dobrze, to znajdywały się tam wyłącznie ważne księgi tyczące się magii, których nawet nie wolno mi było tknąć. Przynajmniej do pewnego czasu.
Zaczęliśmy rozmowę z Rin. Sporo wiedziała o twierdzy, a Elrolnus był jak wywnioskowałem jej dobrym przyjacielem. Coraz bardziej ją lubiłem. Potrafiła niesamowicie opowiadać o ziołach. 

<Rin?>

Od Nicolasa, C. D. Siergieja

Opanowałem się. Przestałem sięgać ręką po sztylet. Jak będzie chciał to i tak mnie,zarżnie. To sie wkopałem. Postanowiłem nadal zapełniać cisze, udając że się nie przejmuje.
-To ciekawe. Ja jadę w interesach.- kłamałem. Nie musiał wiedzieć po co. Nieufność. Zawsze wszędzie, a zupełnie szczerze mogę rozmawiać tylko.. w zasadzie tylko z dwoma osobami. Nie mając o czym rozmawiać zacząłem nucić. Z początku sam nie do końca wiedziałem co, ale w końcu jakoś to ukształtowałem.
-" Pewnej chłodnej nocy, mroźny wiatr dął,
Jeźciec zgubił konia, także drogę swą,
Nic uczynić nie mógł, w zacienionym borze,
Wiedząc już że nic mu nie pomoże,
Po środku polany, głowę do wiecznego snu ułożył,
Lecz nie wiedział, o miejsca tego mocy,
Które życie w niego tchnęło, chwilę po północy,
I nie wiedzieć czemu, kiedy się obudził,
Nie ciągnęło go do ciepła ani też do ludzi,
Samotności łaknął, jak wędrowiec wytchnienia,
A dusza jego, stała się jak z cienia,
Także ciało, już nie człowiecze lecz zniszczone,
Niczym dziecko nocy, sobie zostawione,
Słuch o nim zaginął, w każdym żywych mieście,
Tylko w tej historii, słyszysz o nim jeszcze..."- śpiewałem melancholijnie. Kiedy skończyłem spojrzałem na Zimę. Wpatrywał się z lekko ironicznym uśmiechem w ognisko.


<Siergiej? przetrwałeś jakoś? >

Od Florence, C. D.

– Graf von Alvensleben wraz z synem!
Uśmiechnęłam się promiennie i dygnęłam. Dostrzegłam mimochodem błysk aprobaty w oczach pani matki. Syn grafa z kolei patrzył na mnie dłużej i natarczywiej, niż wypadało. Obrzydliwy młodzieniec.
Moja suknia balowa przerosła wszelkie oczekiwania. Z szyfonu, fałdowana, w kolorze szmaragdowym. Była najbardziej elegancka i najładniejsza na całej sali. Z politowaniem przyglądałam się przesłodzonym kreacjom moich rówieśnic i niedbałości wielkich dam.
Gdy wreszcie przybyli wszyscy goście i zaczęły się tańce, obrzydliwy syn grafa von Alvensleben wymusił na mnie obiecanie mu każdego tańca. Byłam wściekła i zawiedziona. Zrobił to podstępem, nagle podszedł i z zaskoczenia poprosił o w s z y s t k i e moje tańce. Przy pani matce. Nie śmiałam odmówić.
Cały wieczór był już zatruty. Obrzydliwy syn grafa von Alvensleben dosłownie zasypał mnie informacjami na swój temat. Dowiedziałam się, że ma na imię Helmuth, niedługo skończy dwadzieścia jeden lat, uwielbia polowania, wyścigi i turnieje, chce być pasowany na rycerza, marzy o pięknej damie serca (tu znacząco chrząknął) i mnóstwo innych tego typu rzeczy. Nie śmiałam mu przerwać, modląc się w duchu, aby wreszcie przestał gadać. Okazało się jednak, że gadanie nie było najgorsze. Helmuth szybko przeszedł do konkretów – zaczął mi prawić wyszukane komplementy i zadawał pytania. Na które, co gorsza, żądał odpowiedzi.
– Zapewne miasto obfituje w wiele rozrywek – Tu westchnął z zazdrością. – Czym się zajmujesz w wolnym czasie, pani? Jestem pewien, iż są to zajęcia godne najwyższej pochwały.
– Rysuję i... – zaczęłam nieśmiało, ale Helmuth prawie natychmiast mi przerwał.
– Och, pani rysuje? Niezwykłe, wspaniałe! Od razu to wiedziałem – dodał z przekonaniem. – Pani ma takie piękne, delikatne dłonie i romantyczne spojrzenie! Pewnie pani ma niezwykły talent ku temu zajęciu. Czy to pani ulubiona rozrywka?
– Jeszcze trochę gram na...
– Wiedziałem! Wiedziałem! To od razu widać po pani dłoniach i spojrzeniu! Romantyczna dusza w pięknym ciele! – zachwycał się Helmuth. Mimowolnie zarumieniłam się.
– Pani taka muzykalna, taka delikatna! Od razu widać, że...
Przestałam rozumieć, co on do mnie mówi. Zapewne gadał tylko dla samego gadania. Po chwili z ulgą usłyszałam ostatnie dźwięki walca.
– Czy zechce pani ze mną zatańczyć menueta? – chciał koniecznie wiedzieć Helmuth.
– Z-zmęczyłam się, panie – odpowiedziałam, spłoszona.
– Oczywiście, oczywiście! Jak mogłem zapomnieć, że pani jest taka delikatna i krucha!
Na moje nieszczęście, Helmuth postanowił mi towarzyszyć podczas odpoczynku. Cały czas gadał, pytał, przepraszał i zachwycał się. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
– Przepraszam na chwilę, panie – powiedziałam słabo, wykorzystując moment, gdy Helmuth brał oddech. – Potrzebuję świeżego powietrza...
– Ja także, pani – zawołał natychmiast Helmuth. Uśmiechnęłam się słodko, przeklinając własną głupotę. Mogłam powiedzieć, że poczułam zew natury...
Gdy opuściliśmy salę balową, Helmuth zaproponował z tym swoim obrzydliwym uśmiechem spacer po ogrodzie. Zgodziłam się, mając nadzieję, że się zgubi po drodze. Nikt nie znał naszego ogrodu tak dobrze jak ja.
Spacerowaliśmy w milczeniu. Czy raczej ja milczałam, a Helmuth cały czas gadał. Nagle stanął, złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Zrobiło mi się gorąco.
– Ależ, panie... – zaprotestowałam z przerażeniem. Ten zaś, nic sobie nie robiąc z moich protestów, pochylił się nade mną i musnął wargami moje usta. Wystraszyłam się, że na niego zwymiotuję.
– Pani... – szeptał Helmuth – Odkąd cię ujrzałem... Wiedziałem, że miłość musi przyjść... Kocham panią, kocham! Florence...

CDN

Od Edwarda, C. D. Ellanhore

-Dobra, dobra, spokojnie - mruknąłem wywracając oczami. Baby. Tylko narzekać potrafią. W kółko jedno i to samo. -Dobranoc. - fuknąłem nieco speszony. Dziewczyna odburknęła coś i znowu się położyła. Wyszedłem z pokoju i udałem się do salonu. Usiadłem na starym, dużym fotelu, postanawiając że tak będę dzisiaj spać. Nie było mi zbyt wygodnie, poza tym byłem rozbudzony. Zamknąłem oczy, ale po chwili usłyszałem skrzypnięcie podłogi. Wstałem błyskawicznie biorąc do ręki krótki nóż. To była Ellanhore. Chyba chciała wyjść.
-Weź się trochę opanuj!- powiedziała widząc moją reakcję. Uniosłem brwi i ściągnąłem usta. Już chciała sobie iść. Ciekawe po co. Patrzyła na mnie wzrokiem winowajcy, ale zaraz się opanowała i wyzywająco spytała:
-No co się tak patrzysz?

<Elcia? a gdzie ty się wybierasz :3 ?>

czwartek, 17 kwietnia 2014

Od Siergieja, Quest 10

– Mnie to tam obojętne, panie tego. A nocujcież sobie, gdzie chceta, panie tego. Tam jest stodoła, o, i obórka. Gdzie chceta, powiadam, gdzie chceta. Panie tego.
Wymruczałem jeszcze podziękowania, które chłop zbył machnięciem ręki.
– Dobrej nocy, panie tego – dodał na pożegnanie i odszedł do chaty. Znając życie, zarygluje drzwi na noc. Tutejsi chłopi są bojaźliwi. Zupełnie jak w Winterlake... Ech, dawne czasy.
Siwego wprowadziłem do obórki i zostawiłem na pastwę dwóch łaciatych krów i jednego żwawego kucyka. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z towarzystwa. Gdy wychodziłem, próbował ugryźć krowę w nogę.
W stodole było zimno, ale przynajmniej sucho. Rozwaliłem się na sianie, patrząc w sufit. Zimno, bardzo zimno. Zupełnie jak w domu...

21 LAT WCZEŚNIEJ

– Mamo, mogę wyjść ulepić bałwana?
– Sierioża, nie teraz.
– Mamo, proszę...
– Sierioża, popilnuj brata – Matka nie zwracała uwagi na błagalny wzrok syna. – Ja muszę wyjść do pracy.
– A dlaczego tata nie może popilnować Awdieja? – zapytał naburmuszony chłopiec.
– Poszedł rąbać lód.
– A dlaczego Awdiej nie może zostać sam?
– Siergiej. Bez dyskusji – ucięła matka, Snieżana Nikołajewna Karajewowa. – Masz popilnować brata. Jesteś za niego odpowiedzialny, pamiętaj!
– Tak, mamo – Siergiej spuścił głowę i zaszurał nogami. – Jestem za niego odpowiedzialny.
Snieżana pochyliła się nad chłopcem i czule pocałowała go w czoło.
– Obiecuję, synku, że jeszcze będzie mógł chodzić lepić bałwana. Obiecuję.


3 LATA PÓŹNIEJ

Drzwi były uchylone.
– Przygniotła go bryła lodu – wyszeptał wujek Iwan, obejmując łkającą Snieżanę. – Nic nie mogliśmy zrobić...
Snieżana zaczęła łkać jeszcze rozpaczliwiej.
– Mamo? – Do pokoju wsunął się Siergiej, trzymając za rękę przestraszonego Awdieja. Snieżana próbowała przestać płakać, jednak nie mogła. Spadło na nią zbyt ciężkie brzemię.
– Chłopcy... – odezwał się wujek Iwan niepewnie. – Widzicie... Wasz tata...
Nie musiał nic więcej mówić. Siergiej zrozumiał.
Awdiej zaczął płakać.


6 LAT PÓŹNIEJ

– Nie możesz tego zrobić – powiedział Siergiej, z niedowierzaniem wpatrując się w brata. Awdiej zacisnął usta.
– Muszę. Ty też powinieneś. Nie chcą nas tu. Odkąd mama... – przełknął ślinę. Wciąż nie mogli się pogodzić z samobójczą śmiercią matki, chociaż minęło już tyle czasu.
Siergiej spuścił głowę.
– Nie możesz – powtórzył. – To nasz dom. Nasze miejsce.
– Nie, Siergiej, zrozum! Muszę. Musimy. Tutaj jest zimno i źle. I ciężko. Moglibyśmy zacząć nowe życie, zupełnie inne.
– Nasłuchałeś się bajań starych dziadów – skwitował zimno Siergiej. – Jestem za ciebie odpowiedzialny, pamiętasz?
– Wiesz co?! – wybuchnął Awdiej. – Ja rozumiem, dlaczego chcesz tu zostać! Bo jesteś równie lodowaty i skostniały jak wszyscy inni! Jak... Jak zima!
Następnego dnia Awdiej zniknął.

środa, 16 kwietnia 2014

Od Rin, C. D. Esaliena

Wreszcie zdecydowałam się poszukać ich w lesie. Żałowałam że nie mam konia. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Domagały się odpoczynku. Byłam na nogach już od paru bitych godzin. Mimo bólu szłam dalej i przeszukiwałam każdy kąt lasu. Szłam całą noc.
Wreszcie gdy nastał dzień, poddałam się i miałam zamiar zawrócić do twierdzy i szczerze za wszystko Elrolnusa przeprosic. Wtedy jednak zobaczyłam w oddali dwie postacie i... jakieś zwierze, najprawdopodobniej jeleń. Byłam jednak zbyt daleko by się temu lepiej przyjrzeć. Podbiegłam kawałek, miejąc nadzieję że to Sauren i Esalien. Gdy mogłam już dojrzeć ich twarze, serce zalała mi fala ulgi. Podeszłam do nich szybkim krokiem.
- Nie zdajecie sobie sprawy, jak się cieszę że was widzę.Tyle was szukałam - uśmiechnęłam się.
- Szukałaś nas? - zapytał Esalien. Przytaknęłam.
- Tak, chciałam was przeprosić. W ramach przeprosin chciałam również zaprowadzić was do twierdzy.
- Świetnie. Właśnie dostaliśmy list od Elrolnusa. - ucieszył się Esalien i podał mi skawek. Przeczytałam go prędko.
- W taki razie ruszajmy. - powiedziałam oddając list.

<Esalien?; Sauren?>

Od Siergieja, C. D. Nicolasa

Srebrne Usta. Ciekawie, nie powiem. Jakiś poeta, bard albo inna zaraza.
– Co tu porabiasz, Zima? – gadał tymczasem Srebrnousty. – Ja, na przykład, jechałem tędy absolutnym przypadkiem. I złapała mnie ta okropna ulewa. Psia pogoda, nie ma co! Nienawidzę jesiennej szarugi, jest tak zimno i nieprzyjemnie. Wiosna i lato na przykład to zupełnie inna bajka! Jest wtedy tak pięknie, zupełnie inaczej...
Zauważyłem, że bard coś dziwnego robi z ręką. Jakby co chwila się upewniał, czy jest uzbrojony. Dziwny człowiek. Osobiście postanowiłem się nie maskować i cały czas trzymałem rękę na rękojeści miecza. To nie była bezpieczna okolica, te lasy wokół Norham.
– Gdzie teraz jedziesz, Zima? Ja tam nie wiem, może do Wellmor albo Sunvalley... – Srebrne Usta ciągłą paplaniną chyba próbował ukryć zdenerwowanie. Cały czas czujnie śledził moje ruchy. – No? Gdzie jedziesz?
– Do Newford – odparłem spokojnie.
– Ooo, słyszałem, że tam już się niebezpiecznie robi. Niedźwiedzi coraz więcej, wilków też. No, i słyszałem, że jakieś zbiry się tam osiedliły w którymś opuszczonym zamku, jak im tam było...
– Szkarłatne Kwiaty? – podpowiedziałem usłużnie.
– Tak, tak! Porywają, grabią, gwałcą, kradną, biją, piją... – wyliczał z szybkością procy.
– A to się jełopy rozzuchwaliły, bladź ich mać – przerwałem mu cicho. – W sumie... Rogozin awanturuje się w Greensilver, ja wyjechałem do Blackmill...
– Ty... Ty... znasz... ich...? – Srebrnousty się wyraźnie zaniepokoił.
– Tak, właśnie do nich jadę.

<toś się Nico wkopał ;D>

Wiosenne porządki

Za namową Siergieja (czyt. bakłażana) postanowiłam zrobić "Wiosenne porządki" na Udertwood. Może napiszę resztę w punktach, by łatwiej było się połapać...

  • Każdy, kto nie podał stronnictwa swej postaci został bezstronny.
  • Każdy, kto nie podał miejsca zamieszkania swojej postaci zamieszkał w Wellmor.
  • Zaktualizowałam oferty oraz zadania i questy. 
  • Usunęłam zbędnych NPC.

Jeżeli zauważyłeś/aś gdzieś jeszcze jakieś błędy/niejasności proszę o napisanie o tym komentarzu. A, zapomniałabym! Niecny bakłażanie, przyznaję Ci 1 PA za aktywność na blogu :)

~Wasza Sensi.

Od Nicolasa, C. D. Sirgieja

-Cudownie!- powiedziałem ochoczo, w tym samym momencie niezauważalnie przejechałem ręką po sztylecie. Ostrożności nigdy zadość, tak to leciało? Może jestem idiotą, ale ten gość nie wyglądał na miłego. Chciałem odciągnąć Płoszkę żeby ją uwiązać, ale kiedy spróbowałem jej dotknąć, siwek znów spróbował odgryźć mi rękę. Westchnąłem patrząc nieco bezradnie na parkę tulących się koni. Zaśmiałem się cichutko. Po chwili namysłu zostawiłem ich samych sobie.
-Ognisko?- mruknąłem pytająco. Pokiwał przecząco głową. Posłałem mu uśmiech. -To musimy coś z tym zrobić, co? Może powiesz jak Cię zwą?- zapytałem podnosząc obie brwi i podając mu dłoń. Ścisnął ją krótko i mruknął;
-Zima.- ciekawe czemu, zastanowiłem się. Jak chce podawać tylko pseudonim, to niech będzie.
-Srebrne usta.- powiedziałem wracając się do koni. Jakimś cudem, udało mi się wyciągnąć kilka suchych gałęzi oraz dwa krzemienie. Czyli przeżyjemy. Po jakimś kwadransie ognisko płonęło , ale i tak musieliśmy co chwila go doglądać, bo deszcz nie zamierzał ustać.


<Zima? nie muszą tak od razu xd >

Od Esaliena, C. D. Saurena

Po całym moim ciele przeszedł dreszcz. Zaczynałem się budzić, choć wcale tego nie chciałem. Na polu było jeszcze ciemno. Nie pomogło mi to wcale w zrzuceniu z siebie koca. W końcu jednak usiadłem i spojrzałem na mojego ojca wpatrującego się z uwagą w płomienie. Powoli zaczynało świtać.
Rankiem zebraliśmy się do dalszej wędrówki. Niebo było bezchmurne tak jak w nocy, lecz dało nam to tylko porządną dawkę mrozu. I pomyśleć, że w innych regionach panowała jesień. Od opuszczenia lasu czułem się dziwnie. Potrzebowałem więcej drzew, otwarta przestrzeń budziła jakiś niezrozumiały lęk. Jedynym łącznikiem z dawnym domem pozostał Kasneir, który mężnie kroczył obok. Nie pojmę nigdy jego przywiązania i nie przestanę się mu dziwić. Nie miałem chyba wierniejszego przyjaciela. Czy chociażby takiego, który przeszedłby ze mną taką drogę. Brakowało mi kogoś takiego, a Saisy już raczej nie spotkam. Wtem z nieba prosto do nas zleciała sowa i pozostawiła nam list.
Jeśli nie macie się gdzie zatrzymać, przybądźcie do twierdzy –głosił. Podpisał się pod nim oczywiście Elrolnus. Wtedy również zobaczyłem nieopodal jakąś postać. 

<Rin?>

wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Ellanhore, C. D. Edwarda

Ze złością wpatrywałam się chłopaka... Czekaj no, ze złością? Z wściekłością! Czemu to ja zawsze muszę mieć takiego pecha!? W dodatku, jakby tego jeszcze było mało, chłopak wciąż tłumił śmiech. W końcu chyba jednak zauważył, że w odróżnieniu od niego wcale tak dobrze się nie bawię.
- Przepraszam cię za niego- powiedział.
- Odpieprz się- warknęłam.

< Heh, Ed? Elcia się wnerwiła xd >

Od Florence

– Florence, pani matka cię wzywa! – Krzyki Bernardy słychać było już z daleka. Skuliłam się na łóżku. Nie chcę stąd iść, nie chcę...
– Florence? Gdzie jesteś?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do mojego pokoju wparowała Bernarda, wyraźnie rozdrażniona.
– Nie słyszysz, jak się do ciebie mówi? Natychmiast wstawaj! Pani matka cię wzywa!
Chciałabym móc jej nie posłuchać. Chciałabym wykrzyczeć jej w twarz, jak bardzo jej nienawidzę. Chciałbym roześmiać się drwiąco i splunąć jej na buty. Chciałabym...
– Dobrze, Bernardo – odpowiedziałam potulnie, wstając z łóżka i wygładzając suknię. – Przepraszam, nie usłyszałam cię.
– Oczywiście, jaśnie panna nie słyszała! Na pewno! Raczej nie chciała usłyszeć! Tylko się wymówki szuka, co? No? Słucham!
– P-przepraszam, Bernardo – wyjąkałam i uciekłam na korytarz, bliska łez. Dlaczego ona jest taka okropna?
Skierowałam się ku pokojom mojej pani matki. Gdy w końcu stanęłam przed drzwiami, cała drżałam. Spokojnie... To tylko rozmowa z matką... Własną, rodzoną matką...
Delikatnie zapukałam we framugę.
– Proszę!
– Mamusia mnie wzywała...? – niepewnie wetknęłam głowę do pokoju.
– Tak. Wejdź, córko.
Cichutko, na palcach wsunęłam się do pokoju i bardzo delikatnie zamknęłam drzwi. Na moje szczęście nie skrzypnęły. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdybym wydała jakikolwiek odgłos. Wielka awantura i wykład albo wielka obraza na dwa miesiące.
Pani matka siedziała w fotelu, wyszywając serwetkę. Jej włosy, kiedyś ognistorude, a obecnie mocno posiwiałe, splotła w koronę. Była ubrana jak zawsze bardzo elegancko. Przerażała mnie jej ogromna powaga i dystyngowanie.
– Usiądź, córko – przyzwoliła łaskawie. – Chciałam ci powiedzieć, iż za trzy dni przychodzą do nas w odwiedziny bardzo ważni goście. Masz na nich zrobić dobre wrażenie. Możesz odejść.
Dygnęłam i posłusznie opuściłam pokój. Serce mi łomotało w piersi ze szczęścia i zgrozy.
Goście! Goście oznaczali bal, przyjęcie! Tańce, przystojnych młodzieńców! Zabawę od świtu do nocy! A z drugiej strony... Sztywne maniery, zasady, obawę przed popełnieniem faux pas. Grzecznościowe formułki i badawczy wzrok pani matki i Bernardy. Ale, moment! Jeszcze nową suknię!
Nowa suknia przesądziła o moim szczęściu. U w i e l b i a ł a m przymiarki, szycie, hafty. To wymyślanie krojów, dobieranie kolorów i koralików, koronek, kokardek! I ten końcowy efekt! Duma z najpiękniejszego stroju na przyjęciu!
Niemalże z miejsca pobiegłam do krawcowej.

CDN

Od Edwarda, C. D. Ellanhore

Poszedłem się położyć, nie kłopocząc się tym że zostawiłem "zastawę" na stole. Walnąłem się na hamak i, o dziwo, od razu zasnąłem. Śnił mi się dziwnie różowy smok, zamieniający się w Rin, Nicolas, który odrąbał jej głowę, i jakiś bliżej mi nieznany osobnik z lamą która zeżarła mojego brata. Wydawało mi się, że minęła chwila, a usłyszałem krzyk dziewczyny. Co do cho... ?! Wybiegłem z pokoju, po drodze chwytając sztylet. Otworzyłem na oścież drzwi do pokoju Nick'a. Stanąłem w drzwiach. To co tam zobaczyłem kompletnie mnie zamurowało. Wgapiałem się, nie mogąc wyrzec ani słowa. Wytrzeszczyłem oczy, jednocześnie marszcząc brwi. J..jak?
-Mógłbyś mi pomóc?!- wrzasnęła poirytowana Ellannhore. Nadal jak kołek stałem, lecz po chwili, co prawda nadal zaskoczony, podszedłem do łóżka. Zaczęło do mnie docierać co ta ciota zrobiła. Roześmiałem się głośno. Na dziewczynie, leżał rozwalony Nicolas. Był zlany i chyba nie wiedział co robi. Chrapał sobie w najlepsze, nie przejmując się niczym. Na głowę miał zaciągnięty kaptur, tak że Ellathore mogła się na prawdę wystraszyć. Wziąłem go za nadgarstki i wciągnąłem na plecy. Ugięły mi się nogi.
-Ile ty ważysz?- syknąłem. Zataszczyłem go i delikatnie położyłem na moim hamaku. Pewnie i tak spadnie. Po chwili wróciłem do pokoju Nick'a , gdzie zastałem nadal wkurzoną dziewczynę.

<Elka? Epic Fail xd >

Witamy Florence!

Constantijna by Selenada
FLORENCE LACROIX

Od Saurena, C. D. Rin

Zatrzymaliśmy się na noc poza miastem. Było mroźno. Na niebie malowały się tylko jasne smugi jakimi były pierzaste chmury. Skała pod jaką się zatrzymaliśmy chroniła nas po części przed wiatrem. Mimo to ogień uginał się pod jego podmuchami. Zaczynał powoli przygasać. Sierpowaty księżyc dawał niewiele światła. Spoglądałem w ogień i nie mogłem zapomnieć. Zapomnieć tamtych płomieni, które wszystko zniszczyły. Powinienem być wtedy z moim ludem, który został skazany na podróż przez góry i czułem się winny, że tak nie było. Mój syn spał i dobrze. Był tym wszystkim zmęczony, ja jednak nie mogłem położyć się choć na chwilę i nie chodziło o fakt, że ktoś musiał czuwać. Czułem wciąż obecność Lagrena, wiedziałem, ze nas śledzi i przejrzałem jego zamiary. Chciał dopaść naznaczonych i ich zniszczyć, nie dziwiłem się mu i nie miałem zamiaru powstrzymywać, no przynajmniej nie po tym, jak wykluje się nowy smok. Esalien zaczął się powoli przebudzać, przykryłem go swoim kocem.

<Esalien?>

Od Sensitive, C. D. Anny

- Mam do ciebie interes. Jak już wspomniałem tamta druidzka małolata i jej ojciec mogą stanowić dla nas zagrożenie... - zaczął Mike, jednak nie dane było mu skończyć, gdyż przerwała mu Anna:
- Jakoś niezbyt obchodzą mnie t w o j e problemy.
- M o j e? Powiedziałem n a s z e. Ach, czyli jeszcze nie wiesz?
- Właśnie od dłuższego czasu próbuję się dowiedzieć!- wściekła się dziewczyna. Mike najwyraźniej czerpał z tego dużo przyjemności.
- Mike, powiedz jej w końcu- powiedziałam cicho wbijając w niego oczy. Mężczyzna spojrzał na mnie. Kiedy to zauważyłam natychmiast odwróciłam wzrok i zakryłam twarz kapturem.
- W ich brudne łapy wpadło smocze jajo.

< Ann? Ha ha, powiedział Mike XD >

Spam, msie!

Tak, wasza Ania ma dla was kolejny spam! Jeśli lubicie spobie popisać, a jak widzę niektózy z was bardzo to lubią. I jeśli lubicie mnie (no bo, na pewno się ktoś znajdzie) to wbijajcie tutaj! Popisać, posłuchać super soundtracku i... No w ogóle. :3


Czekam na chętnych!
P.S. Ciemna, co z tą twoją stajnią? xd

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Od Siergieja

Ach, ta udertwoodowska jesień! Te nagie, brunatne gałęzie i sterty przegniłych liści pokrywające drogi. Ten unoszący się wszędzie zapach zgnilizny i błota. Ta ciągła, irytująca mżawka. Te podmuchy zimnego wiatru.
I jak tu nie uwielbiać jesieni?
Najlepiej jest, gdy irytująca mżawka zmienia się w ulewę. Och, jesień i jej niezliczone uroki!
Siwy dzielnie kroczył przez błota i przeskakiwał kałuże. Niestety, jego nieskazitelnie biała sierść mocno na tym ucierpiała. Zaś ciągłe stąpanie po rozmiękłej ziemi nie służy kopytom... Trzeba mu znaleźć jakąś stajnię czy szopę i go wysuszyć.
Teren, jak na złość, niezabudowany.
– Podobno konie są w pewnych kwestiach inteligentniejsze od ludzi – mruknąłem, popuszczając wodze. – Prowadź, Siwulcu. Musimy się gdzieś wysuszyć.
Siwy zastrzygł uszami i poczłapał w kierunku drzew. Oczywiście drogę wybrał tak, abym zarobił w głowę gałęzią. Zaraza jedna.
Wlekliśmy się już kwadrans. Zwątpiłem w inteligencję koni.
– Siwy, zlituj się. Czy nie mógłbyś iść trochę szybciej?
Koń prychnął i stanął. Klnąc pod nosem, usiłowałem go zmusić do ruszenia, ale ten uparcie stał. W końcu zsiadłem i przywiązałem go do drzewa. Znajdowaliśmy się na mikroskopijnej polance. Cóż, nie najlepsze miejsce do postoju, jednak na upór Siwego nie ma lekarstwa. Szlag mnie trafia z tym koniem.
Próba rozpalenia ogniska spełzła na niczym. Kulbakę położyłem na kocu, a Siwego zacząłem czyścić zgrzebłem. Nie wiele to dało; mokre błoto tylko ubrudziło szczotkę. Przykryłem Siwego derką, żeby nie zmókł jeszcze bardziej. Koń swoim zwyczajem kręcił się trochę i próbował gryźć, jednak nie zwracałem na to uwagi. Przyzwyczaiłem się.
Nagle Siwy zarżał. Niby nic szczególnego, jednak w pobliżu nie powinno być żadnych koni...
Odpowiedziało mu rżenie. Pojedyncze, czyli jeden jeździec. Albo wóz... Na wypadek wyjąłem miecz i schowałem się w cieniu wielkiego dębu.
Siwy znowu zarżał i zaczął się szarpać. Już było słychać kroki tamtego konia, błoto pluskało pod jego nogami. Po chwili do odgłosu kroków dołączyło się gwizdanie.
Na polanę wjechał brązowowłosy facet, średniego wzrostu i raczej młody. Koń, na którym jechał... Moment, czy to nie ta klacz, z którą Siwy stał na targu?
Siwy rżał i wyrywał się do klaczy. Jakby zapomniał, że jest wałachem. Ta także wyciągała pysk ku Siwemu, cienko rżąc. Jak słodko.
– Cicho, Płoszka, co ci jest? Znasz tego konika? Twój narzeczony? – Mężczyzna roześmiał się i zsiadł, po czym podszedł do Siwego.
– A ty, biedaczku, co tu robisz? Zupełnie sam? Ojej, jaki mokry, jaki biedniutki! Właściciel cię zostawił, maluszku? Tak?
Wyciągnął rękę, chcąc go pogłaskać, ale Siwy kłapnął zębami.
– Masz charakterek, mały! To się nie dziwię, że cię zostawił... O, a tu co mamy? Siodełko? Twoje? O, a może twój właściciel poszedł tylko na chwilę? Chodź, mały, poszukamy go!
– Nie musisz daleko szukać – odezwałem się, wychodząc z ukrycia. Miecz schowałem, mężczyzna wydawał się niegroźny.
Ten roześmiał się perliście i odpowiedział...

<Nicolas? Nie upili się jednak ;D>

Od Ellanhore, C. D. Edwarda

- Kim był tamten koleś?- spytałam. W sumie, to nieco mnie zaintrygował. Z drugiej jednak strony wyglądał całkiem normalnie.
- Kto? Nicolas?- Edward spojrzał na mnie.
- A skąd niby mam wiedzieć jak on  się nazywa?- zapytałam z wyrzutem.
- Głupek- mruknął Edward. Uniosłam brew ku górze. Cóż, zbyt wiele, to to mi nie dało. Wywróciłam oczami.
- Jak nie chcesz, to nie mów. Chyba pójdę już spać- po tych słowach wstałam, po czym udałam się w stronę pokoju, który wcześniej pokazał mi chłopak.- Dobranoc- rzuciłam jeszcze i zniknęłam w drzwiach.

< Ed? xd >

Od Edwarda, C. D. Ellanhore

-Tak, bardzo.- powiedziałem zgodnie z prawdą. Przymrużyła oczy ze złością. Zabrałem jej miskę do kuchni, gdzie na kolejne, tak samo toporne naczynie, nałożyłem kawałek mięsa. Tym razem dałem jej na prawdę jedzenie. Było mi trochę żal, ale nieznajoma mnie intrygowała. Kojarzyła mi się z ... właściwie sam nie do końca wiedziałem. Przygodą? Tajemnicą? Nocnymi wypadami? W każdym razie z tym wszystkim co mnie omijało przez Nicolasa. Nie rób tego, nie rób tamtego. Wyśle mnie po coś na targ, ledwo wrócę w domu- burdel. Wszedłem do pokoju i pchnąłem na stół jej prawdziwe jedzenie. Patrzyła na nie niepewnie.
-Tym razem nie jest trujące.- rzuciłem i sam zacząłem jeść moje. Było prawie spalone, ale już przywykłem. Po skończonej kolacji dziewczyna zapytała;


<Ellanhore? 0 pomysłów x.x >

Od Anny, C. D. Sensitive

Czułam przenikający mnie chłód. Pogoda była ładna, mimo nocy temperatura całkiem przyjemna, a niebo gwieździste, bez żadnej chmury. Chłód bijący z uśmiechu Mike`a, z oczu Sensitive i z chęci wrócenia do domu. Jakby nie było dosyć.
-Powiedz mi o co chodzi- powiedziałam. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Nie- odpowiedź była krótka i zwięzła. Szkoda tylko, że nie było pytania.
-Nie pytałam się.
-Ale także nie prosiłaś, prawda?
-Nie. Prosiłam chwilę temu. Że głupi jesteś to wiedziałam, ale że taki roztrzepany, to nie- zobaczyłam rządzę mordu w jego oczach. W sekundzie zrobiło mi się przyjemniej.
Milczał. Milczał on, milczała Sensitive.  Cisza była całkiem przyjemna, pomijając ich obecność.
Dziewczyna spoglądała ukradkiem na blondyna, którego gniew na moje nieszczęście z powrotem przemieniał się w opanowanie.
-Po prostu mi powiedz. Powiedz, a potem daj mi odejść.
<Sen? Haha, a raczej Mike. xd>

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Mercera, Quest 8

-Dałbym Ci ja gwiazdkę z nieba,
Gdybyś mi dziewczyno possała grzyba,
Ale ty płaczesz u mego rękawa,
Że matka twa tęgawa,
Ssać Ci nie pozwala,
Bo skóra twa staje się od tego…suchawa?
Wszyscy ryknęli śmiechem.
-Triffar! Ty już może przestań pić, bo zaraz to ta tęgawa Ci possie grzyba-ryknął jeden z moich towarzyszy. W sumie nawet nie wiedziałem jak ma na imię.
-Nieważne! Napijmy się!-krzyknął krępy, brodaty wojownik, wznosząc do góry kufel z piwem.
Wszyscy mu zawtórowali. Nawet ostro wstawiony ,,bard”.
Pociągnąłem kolejny łyk słodowego trunku. Znaczki na kartach zaczęły mi się już ostro mieszać, ale nie dawałem za wygraną. Przegrałem już ostro ponad 100 monet. Chuj by to strzelił! Oszusty w dupę chędożone.
-Mercer! Pokazuj karty!-zawołał siedzący naprzeciw mnie Łotrzyk. Nie miał takiego pseudonimu przypadkowo.
Ukazałem mu dwie trójki.
-Trójki na dwójkach-rzucił Łotrzyk.-Teraz Ty, Dreges.
Dreges pokazał karty. Przekląłem głośno.
-Kareta waletów!-zachwycił się Łotrzyk.
Pokazał swoje karty.
Wszyscy wciągnęli głośno powietrze, gdy ujrzeli czysty sekwens 6,7,8.
-Kurwa! Oszukiwałeś!-mruknąłem.-Chuj Ci w rzyć…
-Gówno prawda! Fart…-Wyszczerzył się.
Pociągnąłem kolejny łyk piwa, a potem osuszyłem kufel. Zakręciło mi się w głowie, ale było całkiem ciekawie.
-Więcej z Tobą nie gram, Łotrzyk!-rzucił wściekły Dreges. Cóż, był blisko.
-Nie obrażaj się!
-Nie obrażam. Nie gram więcej i już!-Skrzyżował dłonie na piersi.
-Schną Ci usta?!
Toż to nie problem!
Wilgotna twa kapusta,
Ma kiełbasa tłusta,
Bigos stworzą piękny,
Aż mi coś pocieknie na twe zgrabne…-zawahał się.
-Pięty?-zapytałem, a potem zdałem sobie sprawę jak idiotycznie my wszyscy brzmimy.
-Genialne!- Gruby Lurfan parsknął śmiechem podobnie jak reszta.
[…] Pijackie znoje trwały jeszcze przez jakiś czas. Pod koniec pamiętałem tylko, że Triffar wyśpiewywał kolejne idiotyczne piosenki, a potem już zupełnie nic.
Po mojej pijackiej łepetynie przez cały sen krążyła tylko jedna, chora piosenka:
,, Między niebem i piekłem, pośród słynnych bezdroży,
Co je kapłan starannie omija i się trwoży,
Stoi karczma stara, której nikt na oko już…
Cała karczma nasza w otchłań się zatacza
W otchłań się zatacza
Cała karczma nasza się zatacza!”
I tak w kółko, cały czas jedno i to samo. Potem nagle przerywnik, głucha cisza. Stoję przed lasem… Zaraz! To nie jest zwykły las. Zamiast drzew wszędzie stoją gigantyczne… grzyby? Nie… Nie grzyby. To… Poczułem się jakbym dostał obuchem po łbie, gdy zdałem sobie sprawę, że to stojące prosto, żylaste kutasy! Między nimi biegła i głośno gdakała wielka, biała kura. O choroba…
Zwierzę spojrzało na mnie dużym, paciorkowatym okiem, mrugnęło, a potem sen się urwał.
Otworzyłem niemrawo oczy, ale i tak widziałem ciemność. Potworny ból w głowie i mdłości, sprawiły, że wolałbym chyba zasnąć ponownie.
-Co do…?-jęknąłem, chcąc się ruszyć, ale nie mogłem. Czemu?!
Obudziłem się całkowicie w ułamku sekundy. Mokro mi w tyłek… Chłód ciągnie od twardej ściany, ręce i nogi mam związane, a oczy z trudem przewiercają się przez gęsty, złowrogi mrok.
Cholera! Czy ja jestem w… lochu?
Gdzieś pod ścianą przebiegło wstrętne, tłuste szczurzysko. Szarpnąłem się, ale więzy na ramionach były zbyt mocne. Broni również nie miałem przy sobie.
-Ej, szczurku! Chodź do pana, przegryziesz mi te sznury na rękach?-szepnąłem, ale bydlak bardziej zainteresowany był jakąś łysą, pożółkłą ze starości kością.
-Dam ci skubnąć mojego pośladka, jak to zrobisz…
Brak odzewu. Zwierzę bało się atakować. Cóż…
Gwałtowny ból w głowie ponownie dał się we znaki. Pieprzony kac! Chyba byłem skazany na cierpliwe czekanie. Po jakimś czasie ponownie zasnąłem. Tym razem sen był płytki, nerwowy, pozbawiony mar.
[…] Obudził mnie silny kopniak w jaja. Cholera! Za co?! Zwinąłem się z bólu, jęcząc żałośnie.
-Pojebało Cię? Nie chcę mieć dzieci, ale poruchać to bym jeszcze kiedyś chciał!-syknąłem, nie wiedząc nawet do kogo mówię.
Nikt się nie odezwał. Dostrzegłem kontur smukłego, wysokiego faceta odzianego w czerń. Jego twarz zasłaniała chusta, a głowę przysłaniał kaptur. Skinął na dwóch pozostałych. Faceci chwycili mnie za fraki i wywlekli z kamiennego pomieszczenia.
-Kurwa! Kim do cholery jesteście? Co ja takiego zrobiłem?!-wrzeszczałem.
-Wkrótce się dowiesz, złodzieju…-mruknął jeden z nich. Jego głos był stłumiony przez chustę na twarzy.
Ups… A więc to o to chodzi. Cholera! Kto mnie wkopał?! Zawisnę, jak nic!
-No cholera! Utnijcie mi rękę, skażcie na lochy, ale nie zabijajcie! Drobne kradzieże to chyba nie powód, by od razu zabijać!-parsknąłem żałosnym, histerycznym śmiechem.
-Gówno nas obchodzą Twoje występki. Interesuje nas tylko jedna rzecz, którą ukradłeś.
Co? Jaka niby? Nic chyba specjalnie istotnego nie zwędziłem.
-A co konkretnie?-zapytałem, spoglądając kątem oka na nieco niższego gościa z mojej prawej strony.
-Zamknij się. Porozmawiamy za chwilę.
Wsunęliśmy do niedużego, surowego, kamiennego pomieszczenia oświetlonego tylko przez małą latarnię zawieszoną obok ustawionego pod kątek 60 stopni stołu zaopatrzonego w… kajdany. Kurwa mać! Zdałem sobie sprawę co mnie czeka. Dwóch z nich przykuło mnie do drewnianego, szorstkiego stołu wpierw zdzierając ze mnie odzienie.
Najwyższy z nich i najprawdopodobniej dowódca stanął przede mną. W jego dłoni błysnęła długa, nieco przyrdzewiała, ale wyraźnie ostra igła. Przełknąłem głośno.
-Jak już powiedzieliśmy interesuje nas pewny przedmiot, który trafił w Twoje złodziejskie ręce.
-No to już wiem, ale dalej nie wiem o co wam chodzi!-syknąłem. Niczego szczególnie wartościowego nie ukradłem! No… może poza może srebrną laską jakiegoś nadętego hrabiego. Jak mu było? Le Shirrov?-Zmarszczyłem czoło.
-Nawet nie wiesz, że to ukradłeś… Wczoraj wieczorem, w karczmie, gdy byłeś już tak wstawiony, że pewnie nawet nie pamiętasz chwaliłeś się wszystkim, że podczas ,,spaceru” po górach natrafiłeś na jaskinię, a w niej szkielet jakiejś kobiety. Między jej kościami znalazłeś złoty medalion…
Otwarłem szerzej oczy. Co?! Naprawdę o tym gadałem?! Idiota…
-Co?! O czym?! Nienawidzę chodzić po górach!-sprzeciwiłem się.
-Doprawdy? Tak się składa, że to, co mówiłeś, łączenie z opisami owego miejsca, w 100% zgadzały się z realnym wyglądem groty, w której spoczywał szkielet Sabriny Rosenverd.
-Kogo?-zapytałem jak głupi. Cóż, kłamać specjalnie nie umiałem. Nie w takich sytuacjach.
-Gdzie jest medalion?!-syknął facet.
-Nie mam go, kurwa! Sprzedałem go, bo nie umiałem otworzyć!-syknąłem.
-A więc jednak go znalazłeś!-Koleś zmrużył oczy. Dopiero teraz dostrzegłem, jak niesamowitą formę mają. Wąskie, podłużne źrenice i żółte zabarwienie tęczówek. O cholera…
-No tak, ale go sprzedałem!
-Łżesz! Gdzie on jest?-Ujął moją rękę w dłoń i zaczął wbijać pod jeden z moich paznokcie długą, zardzewiałą igłę. Łzy napłynęły mi do oczu, a z gardła wydobył się przenikliwy, żałosny wrzask.
-Nie mam go, kurwa! Mówię wam, że nie mam! Sprzedałem go! Jakiemuś staremu domokrążcy! Dostałem za niego dużo kasy, ale przepieprzyłem na dziwki i alkohol!-darłem się, ale gościu nie dawał za wygraną. Po chwili igła spenetrowała każdy z moich palców u prawej dłoni. Spod paznokci płynęła gorąca krew.
-Gdzie medalion?-zapytał ponownie. Był spokojny.
-W dupie! No kurwa, głuchy jesteś? Mówię Ci, że sprzedałem go domokrążcy!
-W dupie? Z tego co gadałeś, to Sabrina wsadziła go sobie do pochwy. Może ty zrobiłeś podobnie…?-zapytał milczący jak dotąd długowłosy mężczyzna.
Uniosłem do góry brwi, krzywiąc się lekko.
-Co to, to nie! Bez takich! Nie wiem jak Ty, ale nie preferuję takich zabaw!-rzuciłem z przekąsem.
-Cicho, Delvan. Gdzie medalion?-powtórzył się oprawca. W tym czasie trzeci z nich przygotował stalowe szczypce.
-Sprzedałem!
-Łżesz! Gdzie?-szczypce zacisnęły się na moim paznokciu. Szarpnął mocno odrywając go razem z fragmentami tkanek.
Ryknąłem wściekle.
-Gadaj skurwielu, bo jak nie to wyrwę ci w ten sposób twoje jaja!-wrzasnął kat wyprowadzony z równowagi.
Nie chciałem mówić, skoro tak im na tym zależało… Musi to być niezmiernie cenne.
Milczałem więc.
Gościu wściekły zdarł mi z dupy gacie odsłaniając moją męskość. Otwarłem szerzej oczy. No kurwa! Nie!
W dłoń chwycił drewnianą, twardą pałkę. Zamachnął się i sieknął prosto w moje jaja. Wrzasnąłem przeraźliwie, szarpiąc się.
-Nie! Kurwa, nie wiem!
-Gdzie?!
Uderzył ponownie.
-Chciałem być miły, ale nie dajesz mi wyboru!
Kolejny cios. Dosłownie czułem, jak miażdży mi jądra.
-W moim domu! Sejf za kamieniem w ścianie salonu! Pod parapetem! Okno wschodnie!-wywrzeszczałem ze łzami w oczach.
-Gdzie jest Twój dom?
-Goldencoast. Przy południowej bramie, obok sklepu alchemicznego!
Czułem jak ogarnia mnie dzika wściekłość.
Facet uśmiechnął się.
-Cudownie… Nie można było tak od razu? A teraz… kto wie czy po Twojej męskości nie zostało tylko wspomnienie?-Zaśmiał się wrednie.
Skrzywiłem się lekko. Całe ciało mnie bolało, głowa rwała od środka, a od pasa w dół nie czułem prawie nic.
-Delvan, zajmij się nim. Beharv, idziesz ze mną do Goldencoast.
Obaj skinęli głowami. Najwyższy z nich, razem z Beharvem wyszli z pomieszczenia idąc kamiennymi schodami, a Delvan chwycił w dłoń drewnianą pałę i zdzielił mnie prosto w głowę. Odpłynąłem w ułamku sekundy.
[…] Obudził mnie czyjś głośny kaszel. Otwarłem oczy. Znowu leżałem na jakimś stole, tym razem zupełnie płasko. Pierwsze co zobaczyłem, to złowrogie ostrze na wysokości mojej głowy. Przełknąłem głośno ślinę.
-O! Wreszcie się obudziłeś.-Do mych uszu dotarł głos tego skurwiela-Delvana. –Danley kazał mi Cię zgładzić, ale ja bardzo lubię spektakularne egzekucję, dlatego pozwoliłem sobie trochę urozmaicić moment Twojej zagłady.
Ruchem głowy wskazał na szerokie ostrze tuż nad moją głową, które utrzymywane było przez niezbyt gruby sznur zawieszony na popręgu i umocowany gdzieś przy ziemi. Na podeście, tuż przy sznurze, w klatce siedziały dwa szczury, które namiętnie obgryzały linę.
-Wystarczyło natrzeć sznur odrobiną smalcu, a patrz jak się rzuciły.-Parsknął śmiechem.-Wystarczy, że skończą, a brzytwa poleci prosto na Twoją szyję…
Świr!
-Jesteś chory!-syknąłem, słysząc tylko chrobot za sobą. Szczury nie dawały za wygraną. Smak tłuszczu zwierzęcego dosłownie je zahipnotyzował.
-Z tego słynę!-Wyszczerzył się i przysiadł na krześle, zapalając sobie fajkę. Przegryzienie było coraz większe, i większe…
Lina zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć, a ostrze nad moją głową zakołysało się złowrogo.
-Kurwa! Przestań!- pot błysnął na mych skroniach.
Jego śmiech jak szybko rozbrzmiał tak szybko ucichł. Po pomieszczeniu poniósł się jego jęk i dźwięk ostrza wbijanego w ciało.
Jakaś ciemna, słabo widoczna sylwetka zrzuciła ciało faceta na ziemię i podbiegła do sznura. Ten trzasnął, a brzytwa poleciała w dół. Zacisnąłem zęby i powieki, ale nie poczułem nic. Otwarłem powoli jedno oko. Ostrze zawisło jakieś 15 centymetrów nade mną. Obróciłem ostrożnie głowę za siebie. Przegryzioną linę trzymała rudowłosa, blada, szczupła dziewczyna.
-Ayra?!-zapytałem, niedowierzając.
-Głupi jesteś, Mercer! Czy ja zawszę muszę ratować Twoje 4 litery?-zaśmiała się, przywiązując koniec sznura do bolca wystającego ze ściany. Zaczęła grzebać w kajdanach, otwierając je po chwili i oswobadzając mnie. Wstałem i przytuliłem ją mocno do siebie.
-Jak zwykle w porę!-rzuciłem, ale pot wciąż błyszczał na mych skroniach.-Cholera, blisko było.
-Tak jak ostatnio! Czubek! Nie powinieneś pić. Gadasz wtedy głupoty. Wiedziałam, że narobisz sobie kłopotów. Potem widziałam jak trzech dryblasów ciągnie cię tutaj. Wiem o co im chodzi.
-Przepadło! Powiedziałem im gdzie trzymam medalion… Mógł być bardzo ważny…
-Jest ważny.-Uśmiechnęła się, sięgając do kieszeni. Wyjęła z niej medalion na złotym łańcuszku. –Stwierdziłam, że wart jest więcej niż Twoja dupa, temu pojechałam do Ciebie i go ukradłam z twojego sejfu. Będą bardzo źli?
-Nawet nie wiesz jak!

CDN.

sobota, 12 kwietnia 2014

Ważne

Tu wasza Sensi. Teraz na howrse znajdziecie mnie pod loginem SpookyBoogie. Proszę o niewysyłanie wiadomości na Ciemna xD. Z góry dziękuję i mam nadzieję, że nie przysporzy to problemów.

Od Rin, C. D. Esaliena

Z jednej strony cieszyłam się ze tak to się skończyło. Z drugiej jednak było mi przykro że już odchodzą. Choć z Esalienem nie znamy się długo naprawdę dobrze nam się rozmawiało. Nawet, jeśli chodzi o Saurena to trochę szkoda że prawdopodobnie więcej się nie spotkamy. Kątem oka widziałam że Elrolnus nadal nie do końca pojmuje co się dzieje.
Podszedł do mnie Esalien. Uśmiechnęłam się.
- Żegnaj. Mam nadzieję że jeszcze się spotkamy. - powiedziałam.
- Też mam taką nadzieję. - westchnął. Chciał coś jeszcze dodać, ale ojciec zawołał go odchodząc ulicą. Chłopak podbiegł do niego rzucając nam jeszcze bezgłośnie słowa pożegnania i obaj zniknęli za rogiem. Zastanawiałam się co zamierzają teraz zrobić. Elrolnus westchnął.
- Zobacz co żeś zrobiła. - odwrócił się napięcie i wszedł do domu. Miał rację. Znałam sytuacje twierdzy i zachowałam się egoistycznie. Teraz jednak było już za późno. Nie miałam pojęcia gdzie Sauren postanowił się udać wraz ze swoim synem. Weszła do domu za Elrolnusem . Te popijał herbatę i wgapiał się w ogień. On pewnie też zaraz będzie się zbierać i ponownie zostanę sama. Było tak jak przewidziałam. Starzec wstał wziął swoje rzeczy i zwrócił się do mnie z uśmiechem.
- Ja też się będę zbierać. Wiele się wydarzyło tej nocy, nie sądzisz? No trudno, zrób dobry użytek z tej księgi którą ci przyniósłem. Do zobaczenia Rin. - uniósł rękę w geście pozdrowienia i wyszedł.
- Przepraszam Elrolnusie. - mruknęłam. Mężczyzna nie dosłyszał jednak tego i wsiadł na konia i odjechał. Długo za nim Patrzyłam. Może uda mi się to jakoś naprawić. Jednak czy tego chce? Porawałam torbę leżącą w kącie i wrzuciłam do niej parę rzeczy. Wyszłam na miasto miejąc nadzieje ze Sauren i Esalien nie zaszli daleko o ile są jeszcze w mieście. Rozpoczęłam gruntowne poszukiwania.

< Sauren? ; Esalien? >

Odejście

Clarissa i Eleonora zostają usunięte z bloga.

Od Sensitive, C. D. Castiela

Całkowicie zdezorientowana leżałam właśnie na ziemi przygniatając Castiela. Kiedy dotarło do mnie, że właśnie leżymy na podłodze w cudzym pokoju skoczyłam jak oparzona. Cofnęłam się kilka kroków w tył. Castiel także wstał w trybie natychmiastowym. Oczywiście nie byliśmy sami. Całej tej sytuacji przyglądało się troje mężczyzn. Byli wysocy, dobrze zbudowani i na pewno nie wyglądali przyjaźnie. W szczególności ten stający najbliżej nas. Jego twarz szpeciła paskudna blizna. Po chwili powiedział...

< Ha ha, Cas xd >

czwartek, 10 kwietnia 2014

Od Ellanhore, C. D. Edwarda

Spoglądałam to na talerz z "kolacją", to na Edwarda. Szczerze? To jedzenie nie pachniało najlepiej. Z grzeczności jednak wzięłam widelec i zaczęłam dziubać w przypalonym, twardym mięsie i ziemniakach. Edward cały czas mi się przyglądał zasłaniając twarz rękoma. Czy on się... śmiał? Spojrzałam na niego z lekką irytacją, ale w końcu wzięłam do ust jedzenie. Było to oczywiście błędem. Zaczęłam się krztusić. Chłopak nie wytrzymał. Zaniósł się tak donośnym śmiechem, że chyba na drugim końcu miasta było go słychać. Z trudem przełknęłam, po czym spytałam:
- Czy to cię bawi?

< Ha ha, Ed? XD >

Odejście

Z przykrością informujemy, iż Ymir odchodzi z bloga. Będziemy ją dobrze wspominać.

~Sen, ja tam całkiem bez przykrości. c:
Anna

Od Edwarada, C. D. Ellanhore

Patrzyłem jak dziewczyna bierze do rąk butelkę. Był to jakiś wywar z ziół od Rin. Tia... Średnio bezpieczne raczej. Nicolas zabronił mi go dotykać. Ale kto powiedział że ona nie może tego pić? Zaśmiałem się głośno. Żeby myśleć o dawaniu nieznajomej ziółek od Rin.
-Taaak..- mruknąłem cicho. Zauważyłem że zaczynam się zachowywać jak Nicolas. Wzdrygnąłem się. Dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona.
-Gdzie chcesz spać?- zapytałem, bo jeśli Nick wychodził na noc, to było pewne że wróci za kilka rżnie, lub nie wróci i będę musiał idioty szukać po całym Udertwood. W każdym razie każde łóżko będzie wole, bo mój prowizoryczny hamak, raczej jej nie zainteresuje. Po krótkim namyśle wybrała łóżko Nicolasa. Uśmiechnąłem się pod nosem. Poszedłem do małego pomieszczenia które nazywaliśmy kuchnią, ale jako że dwóch facetów, nie miał kto gotować, więc była to bardziej spiżarnia. Wyjąłem dwie wręcz toporne miski i nałożyłem do nich trochę przypalonego mięsa i ziemniaków, co tworzyło w sumie całkiem zjadliwą kolacje. Poszedłem z powrotem do "salonu" i położyłem jedzenie.
-To smacznego. - wyszczerzyłem się.


<Ellanhore? nie ma to jak Edzio- Mistrz Kucharz >

Od Esaliena, C. D. Saurena

Wolałbym zostać jeszcze choć chwilę dłużej. Miło rozmawiało się z Rin i chciałbym jeszcze kiedyś to zrobić. Nie miałem jednak zamiaru sprzeciwiać się ojcu, przynajmniej do czasu. Dlatego też poszedłem zebrać swoje rzeczy. Nie było ich oczywiście wiele, wychodząc z domu nie spodziewałem się przecież, że cała nasza cywilizacja legnie w gruzach. Zabrałem, wiec moją torbę, zarzuciłem na siebie płaszcz i wyszedłem przed dom, gdzie czekali już Elrolnus i mój ojciec, który niezauważalnie się do mnie uśmiechnął.
–Chodź już, wyruszamy –powiedział i ruszył wzdłuż gościńca. W drzwiach domu wciąż stała Rin. Podszedłem do niej, by się pożegnać. Chciałbym móc jej obiecać, że jeszcze wrócę, żeby jak w nicy porozmawiać, ale nie wiedziałem sam, co teraz ze mną będzie. Nasza sytuacja była niepewna. Wolałbym wiedzieć co teraz z nami będzie. Nie wiedziałem nic o tym co stało się z całą resztą, nawet gdzie jest Saisa, a dotychczas miałem tylko ją za przyjaciółkę. Teraz nie wiedziałem co ze sobą zrobić i choć mój ojciec starał się jakoś zagwarantować nam jakąś przyszłość, to póki co nie wiedziałem jak to wszystko ma się dalej potoczyć. 

<Rin?>

Od Saurena, C. D. Rin

–Słyszałem już o tym miejscu, ale nie spodziewałem się, że będzie tu aż tak spokojnie –powiedziałem, a ona wciąż spoglądała przed siebie. –Nie musimy sobie ufać, choć mam wrażenie, że powoli zaczynam przyzwyczajać się do waszej rasy. Ty i Elrolnus jesteście inni niż większość Ratarów, sądzę, że z czasem nauczę się między wami żyć. Tymczasem dziękuję za gościnę i zbieram się do odejścia.
Opuściłem ją akurat w momencie, gdy na frontową ścianę jej domu trafiły promienie słońca. Udałem się następnie po mojego syna, który gawędził wesoło z Elrolnusem. Wstali natychmiast od stołu, gdy tylko pojawiłem się w pokoju.
–Synu, pakuj się –choć znaczyło to raczej weź swoją torbę –ruszamy.
Esalien wyszedł z pokoju ze smętną miną. Łatwo przyszło mu zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną, choć to na pewno przesadne określenie. Ja nie potrzebowałem wiele czasu, by zebrać cały swój dobytek. Jakiś kwadrans później staliśmy wraz z Elrolnusem przed domem Rin wraz z Kasneirem. 

<Esalien?>

środa, 9 kwietnia 2014

Nie wiem jaki dać tytuł...

Witajcie moi mili, z tej strony wasza jakżeż upierdliwa Sensitive/druga adminka/Ciemna xD/le Autorka! Mam kilka rzeczy do powiedzenia, więc może nie będę przedłużać...

  • Legendy. Wasze adminki nie obijają się i wymyśliły kolejną nowość na bloga! Będzie to coś w rodzaju questów z tym, że macie "więcej wolności" podczas pisania. Same na początku dodamy po jednej legendzie. O co w tym chodzi? Już wyjaśniam. W każdym kraju, mieście, a nawet niewielkiej wsi są jakieś legendy, opowieści, bohaterowie, zabobony... Legenda to nic innego niż kolejny rodzaj opowiadanka, jaki będziecie mogli napisać. Szczegóły już wkrótce!
  • Nowe punkty w formularzu. Myślałam nad dodaniem kolejnych punktów do formularza (wiem, to może już się robić nudne...), a dokładniej "orientacji" i "rodziny".
  • Konkurs. Jakiś by się przydał, co? ;D Piszcie w komentarzach jakie macie propozycje, najciekawszy pomysł zrealizujemy :)
Po za tym drobne info. Frakcje ruszą gdy Akademia Sztuk i Bractwo wybiorą osobę poszukującą członków. Zachęcam do dołączania! Aniu, chcesz coś dodać? C;

Od Siergieja, C. D. Sheilrys

– Tak, tak, szukajmy zatrudnienia u ludzi uczciwych – powtórzyłem z ironią. – Tylko powiedz mi, kto uczciwy potrzebuje najemników?
– Jakaś wioska... Albo tam, gdzie są smoki...
– Czyli gdzie, Rogozin?
Mężczyzna zamilkł i westchnął.
– A masz jakiś lepszy pomysł, Zima? Potrzebujemy forsy. Pil-nie.
– A może... Może sprzedamy dziewczynę? – zaproponował ktoś cicho. Rogozin chwilę się zastanawiał.
– Niezła myśl. Ale komu?
– Na południu są targi niewolników...
– Wspaniały pomysł. Handlarze niewolników, to dopiero uczciwi ludzie – parsknąłem.
Nagle wtrącił się Miszka.
– Może najpierw dajmy jej coś do jedzenia? – zaproponował nieśmiało. – Chyba się obudziła, sprawdzę...
I zanim którykolwiek z nas zdążył w zareagować, chłopak zerwał się z miejsca i wystartował do branki. Rogozin uśmiechnął się znacząco. Zakochany Miszka.
Po chwili chłopak wrócił, dumny jak paw, odkroił solidny kawał pieczeni i w podskokach pobiegł do dziewczyny.
– Możemy ją po prostu oddać władzom miasta – zasugerowałem. – Mogą jej szukać także gdzie indziej... Kradła w Goldencoast, to kto wie, czy nie słyszano o niej i w Wellmor?
– Wellmor, Wellmor... Ty to masz łeb – pochwalił mnie Rogozin. – Może król będzie nas potrzebował... Kto wie?
Chwilę jeszcze milczał, po czym groźnie oznajmił:
– I niech któryś spróbuje ją tknąć!

***

– Jutro z samego rana wyruszamy do Wellmor – poinformowałem brankę, kulącą się pod kocem. Nie zareagowała.
– Jak właściwie masz na imię? – zapytałem. – Nie pytam z ciekawości, możesz powiedzieć cokolwiek. Będzie łatwiej się komunikować.
– Visp – odezwała w końcu niepewnie.
– Zima. Miło mi – odpowiedziałem sucho, odwracając się i zostawiając ją na pastwę Miszki. Temu od razu włączył się słowotok.
Wyjąłem z torby szczotki i podszedłem do Siwego. Podniósł łeb i nieufnie mnie obserwował.
– Cii, Siwy – wymruczałem uspokajająco, kładąc mu rękę na kłębie. Koń prychnął i się cofnął. Kręcił się niespokojnie, gdy usiłowałem go wyczyścić. Raz spróbował mnie ugryźć, ale zdążyłem uciec z ręką.
– Siwy, zarazo, stójże wreszcie – powtarzałem z irytacją. Ten spojrzał mi śmiało w oczy. Tak, spojrzał. Swoją drogą, ten koń z dnia na dzień coraz bardziej przypomina mi człowieka.
Visp zza półprzymkniętych powiek śledziła nasze poczynania, po czym cichutko powiedziała...

<Sheila? Mam nadzieję, że jakoś wykorzystasz swoją „delikatną rękę do stworzeń” c:>

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Rin, C. D. Saurena

- Rozumiem. - odparłam nie patrząc na Elrolunsa. Wcale się z nim nie zgadzałam. W głębi serca miałam ochotę krzyczeć i powiedzieć świętują co naprawdę myślę. Jednak stłumiłam te uczucia w sobie. Czemu? Nie potrafiłam zrobić czegoś takiego człowiekowi który jako jedyny w pełni mnie akceptował. Zawsze ze mną był, a ja mu chciałam się tak odwdzięczyć. Nie!
Elrolnus doskonale wiedział jak się czuje. Przyglądał mi się swoim czujnym okiem.
- Macie rację. Przepraszam. - westchnęłam. Starzec choć się uśmiechnął to w głębi serca nadal przeglądał mnie pod maską. Nie mogąc dłużej znieść tych świdrujących spojrzeń, Przeszłam przez pokój i wyszłam na zewnątrz. Zimne powietrze orzeźwiło nieco mój umysł. Objęłam się rękoma. Było cholernie zimno, a ja pod wpływem emocji nie wzięłam żadnego płaszcza. Próbując się ogrzać , przeskakiwałam z nogi na nogę. Po chwili usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam w cieniu Saurena.
- Ah, to ty.
Odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam na niego patrzeć bo jeszcze dałabym upust negatywnym emocjom. Na razie wszystko miałam pod kontrolą ale rozmowa która na pewno zaraz się zacznie może się różnie skończyć.
Sauren stanął obok mnie, choć w dość sporym odstępie. Nadal mi nie ufał.

<Sauren? >

Od Saurena, C. D. Rin

–Nie mam zamiaru się Wam w żaden sposób narzucać, przyjmuję propozycję, gdyż nie wiem dokąd mam iść –powiedziałem.
–A ja ją oferuję, ponieważ twierdza potrzebuje przywódcy, a czy są lepsi magowie niż druidzi? –dodał Elronus. Dziewczyna, jeszcze przed chwilą prawie na nas krzycząca, ucichła i się uspokoiła. Chyba nie wiedziała jakie wykrztusić z siebie słowa. Tymczasem ogień zgasł na palenisku i pokój opanował nieprzyjemny chłód. Nałożyłem swój płaszcz na ramiona Esaliena, który odczuł to zapewne najmocniej. Chwilę trwaliśmy w ciszy. Rin wciąż pozostawała zamyślona, a ja nie miałem na chwilę obecną nic do powiedzenia. Dopiero Elronus postanowił przemówić.
–Rin –zaczął. –Rozumiem, że twymi słowami kieruje jedynie niepokój o sprawy twierdzy. Jak i ja, wiesz że nie jest dobrze. Brak nam potężnego maga jako przywódcy, a teraz mamy szanse zakończyć wewnętrzne spory. Nie ma wśród nas maga, który mógłby nie uznać autorytetu Asala.
Znów nastała cisza, nikt nie kwapił się, by zapalić na nowo ogień. Ostatnie iskry pośród drewna zniknęły. Wyjrzałem przez okno, zaczynało świtać.

<Rin?>

Od Sheilrys, C. D. Siergieja

Mocno zakaszlałam, gdy alkohol znalazł się w moim gardle. Skrzywiłam się, a mężczyzna się zaśmiał. Okrył mnie lekko kocem i odszedł. Niemożliwe w jakim byłam położeniu. Mój koń został przy karczmie, ale znając życie zerwał się i uciekł. W towarzystwie mężczyzn czułam się źle i nawet nie próbowałam tego ukrywać. Byłam bardzo zmęczona i niewiele myśląc, zasnęłam.
Obudziłam się dopiero, gdy zapadł zmrok. Mężczyźni siedzieli wokół dużego ogniska rozpalonego pośrodku polany. Czułam zapach pieczonego mięsa. Dopiero teraz tak na prawdę zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem głodna. Ostatni posiłek zjadłam wczorajszym rankiem. Przełknęłam ślinę i cicho usiadłam. Okryłam się kocem i opierając się o drzewo nasłuchiwałam rozmów.
- Bratan, zrozum. Tak być dłużej nie może. Wszyscy, u których pracujemy to skurwysyny i tego nie zmienimy, ale powinniśmy chociaż poszukać roboty u ludzi uczciwych - mówił jeden z nich.
Nie trudno było odgadnąć, że są najemnikami. A więc mogłam rozszyfrować, że ktoś kazał im złapać złodziei, a że ja akurat się napatoczyłam to złapali mnie. Nie ciekawe położenie się szykowało.

< Siergiej? >

Od Ellanhore, C. D. Nicolasa

Przez chwilę jeszcze stałam nieco zmieszana wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął mężczyzna.
- Mieszkasz z nim?- spytałam w końcu.
- Niestety- mruknął Ed i ruszył w stronę drzwi na przeciwko.
- Idziesz?- spytał. Skinęłam głową, po czym ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy do średniej wielkości pokoju służącego za salon. Nic specjalnego- kominek, stolik, fotele... Usiadłam na jednym z nich. Mój wzrok natychmiast przykuła na wpół opróżniona butelka stojąca na stoliku. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam oglądać. Wtem podszedł do mnie Edward.

< Ed? C; >

Od Nicolasa, C. D. Ellanhore

Spojrzałem się na nią dziwnie.
-Edziu, co za laski sprowadzasz?- zapytałem bez ogródek.- Już myślisz, że możesz wszystko, hę?- zakpiłem. Chłopak poczerwieniał, ni ze wstydu, ni ze złości. Pasowało mu do włosów , również wściekle czerwonych. Strasznie lubiłem mu dokuczać.
-A co ci do tego, co?!- warknął. - Już sie obudziłeś, ledwo przychodzę i myślisz że dam sobie kazania prawić, co?! -wściekał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Temperamencik to on ma. Nie wiedziałem kim jest ta dziewczyna, więc przesłałem chłopakowi mentalnie pytanie: " Jesteś pewien, że zapraszanie jej tu to dobry pomysł?" . Wzruszył ramionami. Westchnąłem z zażenowaniem. Czyli braciszek sie zakochał.
-Tylko uważaj, straszny z niego Kasa Nova.- rzuciłem na odchodne. Wybiegłem na ulice słysząc ich dalszą rozmowę.

Ellanhore? sorki że tak długo