- Mam do ciebie mnóstwo pytań. Zaczynając od paktu ze smoka mi, a kończąc tu. - uśmiechnęłam sie pod nosem.
- A zatem pytaj. - powiedział. Poczułam jego ostre spojrzenie.
- Może zacznę od smoków. - mówiłam powoli i wyraźnie. Wpatrywałam się to w ogień, to w mojego rozmówcę. Wstałam z fotela i powoli Przeszłam się obok półek. Stały tam fiolki i słoje. Przejechałam po nich palcami. - Chcę wiedzieć; chcę wiedzieć coś więcej o smokach. Gdzie one są? Co się z nimi stało? Co wy macie z nimi wspólnego.
- Mój syn tłumaczył to już - odparł Sauren dokładnie przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.
- Owszem. Ale to mi nie wsytarcza. - pokręciłam lekko głową.
- Ja nic więcej powiedzieć ci nie mogę. - gdy to mówił w jego głosie czuć było nutę pogardy.
- Możesz. Nic nie stoi na przeszkodzie. - wzięłam do ręki jedną buteleczkę i przemiaszałam jej zawartość. Sauren zmusił podejrzliwie oczy. Nie wiedzieć czemu, ale chciałam zdobyć jakoś jego zaufanie. Może wtedy dowiedziałabym się czegoś więcej o smokach które bardzo mnie fascynowały. Trzymając fiolkę w dłoni odwróciłam się do Saurena. Chwilę mierzylismy się wzrokiem.
<Sauren?>
poniedziałek, 31 marca 2014
Od Sensitive, C. D. Castiela
Poczułam, że robię się czerwona. Nie byłam w stanie wydusić żadnego słowa z siebie. Jedynie patrzyłam prosto w oczy Castielowi. Myślałam, że mnie puści i pójdzie w swoją stronę. Już miałam wyswobodzić się z jego uścisku, kiedy nagle zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Castiel przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, po czym musnął wargami moje usta. Nieświadomie rozchyliłam je delikatnie. Mężczyzna oczywiście skorzystał z okazji. Wsunął język do środka. Nagle, ku mojemu zaskoczeniu odsunął się gwałtownie. Zdezorientowana spojrzałam na niego. Ten uśmiechnął się półgębkiem, po czym powiedział mi na ucho...
< Cas? Zadowolony!? >
< Cas? Zadowolony!? >
Od Castiela, C. D. Sensitive
Wszedłem na ten sam schodek, na którym stała Sensi. Prawie spadła, ale przytrzymałem ją jedną ręką w talii. Nachyliłem się nad jej uchem i powiedziałem:
- Dobranoc
Westchnęła cichutko i popatrzyła mi prosto w oczy. Staliśmy tak kilka chwil, może minut. Senitive oddychała płytko a ja wpatrywałem się w jej usta.
< Mam focha...>
- Dobranoc
Westchnęła cichutko i popatrzyła mi prosto w oczy. Staliśmy tak kilka chwil, może minut. Senitive oddychała płytko a ja wpatrywałem się w jej usta.
< Mam focha...>
Od Saurena, C. D. Rin
Pokój oświetlała jedynie świeca, której migotliwe światło tworzyło na ścianach przeróżne cienie. Czasem można by porównać to do iluzji, a jednak było zupełnie naturalne. Postanowiłem, że nie będę spał tej nocy. Jakoś nie podobało mi się to miejsce, nie mogłem czuć się tu pewnie, a Esaliena nie chciałem budzić, niech śpi. Dlatego też znalazłem się przy futrynie drzwi i spoglądałem na Rin. Wszystko co tutaj zobaczyłem, tylko pogłębiało moją nieufność wobec właścicielki tego domu.
-Nie wiesz zapewne sama co o tym myśleć –powiedziałem. Spojrzał mi prosto w oczy.
-Skąd możesz wiedzieć co kryją moje myśli.
-Czasem wystarczy spojrzeć w oczy. Ujrzysz tam wszystko, od skrywanych emocji, po naprawdę głębokie uczucia. W połączeniu z telepatią to metoda, która nigdy nie zawiedzie. Nawet jeśli skłamiesz będę o tym wiedział.
Wciąż jej nie ufałem, a ona nie ufała mi. Nie miałem zamiary podjąć starań, by to się zmieniło. Odpowiadało mi to, nawet bardzo. Nie wpakujemy jej później w kłopoty, a i sami ich unikniemy. Rano mieliśmy stamtąd zniknąć. Opuścić ten dom, gdy pojawi się pierwszy promień słońca i ruszyć dalej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca dla siebie.
-Jeśli masz jakieś pytania do mnie, możesz pytać –powiedziałem. –Ale nie na wszystkie udzielę odpowiedzi.
<Rin?>
-Nie wiesz zapewne sama co o tym myśleć –powiedziałem. Spojrzał mi prosto w oczy.
-Skąd możesz wiedzieć co kryją moje myśli.
-Czasem wystarczy spojrzeć w oczy. Ujrzysz tam wszystko, od skrywanych emocji, po naprawdę głębokie uczucia. W połączeniu z telepatią to metoda, która nigdy nie zawiedzie. Nawet jeśli skłamiesz będę o tym wiedział.
Wciąż jej nie ufałem, a ona nie ufała mi. Nie miałem zamiary podjąć starań, by to się zmieniło. Odpowiadało mi to, nawet bardzo. Nie wpakujemy jej później w kłopoty, a i sami ich unikniemy. Rano mieliśmy stamtąd zniknąć. Opuścić ten dom, gdy pojawi się pierwszy promień słońca i ruszyć dalej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca dla siebie.
-Jeśli masz jakieś pytania do mnie, możesz pytać –powiedziałem. –Ale nie na wszystkie udzielę odpowiedzi.
<Rin?>
Od Sensitive, C. D. Castiela
Nastała cisza. Jedynie ja uśmiechałam się przygłupawo i patrzyłam Castielowi w oczy. On także nie spuszczał ze mnie wzroku. Mijały sekundy... minuty... Nawet jakaś babka naskoczyła na nas, że zablokowaliśmy przejście. Nagle mężczyzna podniósł się, akurat wtedy, kiedy miałam coś z siebie wydusić. Zbliżył się nieco do mnie i powiedział...
< Cas? Udusisz mnie, prawda? XD >
< Cas? Udusisz mnie, prawda? XD >
Od Castiela, C. D. Sensitive
- Czegoś zapomniałaś? - zapytałem patrząc na nią zadziwiony.
Stała niżej ode mnie, więc musiała zadzierać głowę aby spojrzeć mi w oczy. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Najwyraźniej nie wiedziała co powiedzieć. Ja też nie wiedziałem. Najpierw mnie ignoruje a teraz biegnie za mną i łapie mnie za rękę. O co w tym wszystkim chodzi?
Usiadłem na schodach, aby to ona była wyżej. Czułem, że trochę zejdzie, zanim Sensi (♥) się wysłowi.
< Sensi? Wytłumaczysz mi to? :P>
Stała niżej ode mnie, więc musiała zadzierać głowę aby spojrzeć mi w oczy. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Najwyraźniej nie wiedziała co powiedzieć. Ja też nie wiedziałem. Najpierw mnie ignoruje a teraz biegnie za mną i łapie mnie za rękę. O co w tym wszystkim chodzi?
Usiadłem na schodach, aby to ona była wyżej. Czułem, że trochę zejdzie, zanim Sensi (♥) się wysłowi.
< Sensi? Wytłumaczysz mi to? :P>
Od Rin, C. D. Esaliena
W pokoju zapadła cisza. Nikt się nie odzywał. Było już dość późno wiec przygotowałam gościom posłania. Gdy ich zostawiłam samych w kuchni, słyszałam zza ściany przyciszone głosy. Podejrzewałam ze o coś się kłócą. Starałam sie ich nie podsłuchiwać. Kiedy skończyłam oboje w ciszy poszli do swoich pokoi, które im przygotowałam. Sama krzątałam się po domu, sprzątając gdzie nie gdzie. Gdy już nie miałam co robić siedziałam przed kominkiem i wgapiałam się w ogień. Musiałam przeanalizować cały dzień. Myślałam o Esalienem, Saurenie i o wszystkim co się dziś stało. Zastanawiałam się nawet czy teraz Sauren śpi czy leży z otwartymi oczami i czeka aż zajdę do niego z nożem. Moje rozmyślania przerwał jednak trzask. Odwróciłam gwałtownie głowę. O proc drzwi stał oparty Sauren i przyglądał mi się bacznie. Pomyślałam sobie " Teraz może dowiem się czegoś więcej". Nie wiedziałam tylko jak sformułować pytanie by brzmiało ono przynajmniej sensownie. Jednak Sauren mnie wyprzedził. Usiadł na fotelu obok i zapytał:
<Sauren?>
<Sauren?>
Od Ellanhore, C. D. Edwarda
Westchnęłam.
- A mam jakiś wybór?
- Wiesz... Tam za rogiem jest kilka stogów siana...
- To było pytanie retoryczne- mruknęłam. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Czy moja sytuacja go bawiła? Ech... Niech ta noc będzie krótka... Pociągnęłam lekko Tamizę i ruszyłam za Edwardem. Nie było już takiego tłumu jak przedtem, aczkolwiek ludzie nadal od czasu do czasu zagradzali nam drogę. Jakoś udało nam się przecisnąć. Skręciliśmy w boczną uliczkę, a po chwili stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami niewielkiego domku. Edward otworzył je i gestem wskazał, że mam wejść do środka. Zostawiłam Tamizę na zewnątrz i wykonałam polecenie. Chłopak zamknął drzwi i już miał coś powiedzieć, kiedy nagle dosłownie wpadł na mnie jakiś młody mężczyzna...
< Edward? Nick? Wyjaśnicie to "wejście smoka"? xD >
- A mam jakiś wybór?
- Wiesz... Tam za rogiem jest kilka stogów siana...
- To było pytanie retoryczne- mruknęłam. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Czy moja sytuacja go bawiła? Ech... Niech ta noc będzie krótka... Pociągnęłam lekko Tamizę i ruszyłam za Edwardem. Nie było już takiego tłumu jak przedtem, aczkolwiek ludzie nadal od czasu do czasu zagradzali nam drogę. Jakoś udało nam się przecisnąć. Skręciliśmy w boczną uliczkę, a po chwili stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami niewielkiego domku. Edward otworzył je i gestem wskazał, że mam wejść do środka. Zostawiłam Tamizę na zewnątrz i wykonałam polecenie. Chłopak zamknął drzwi i już miał coś powiedzieć, kiedy nagle dosłownie wpadł na mnie jakiś młody mężczyzna...
< Edward? Nick? Wyjaśnicie to "wejście smoka"? xD >
Od Esaliena, C. D. Rin
-Zostało już napomknięte, ze jesteśmy druidami –powiedziałem, a ona spojrzała z zaciekawieniem. –Więc powiedźmy, że swego czasu mieliśmy swoisty pakt przyjaźni ze smokami, ale zagłębiać się w ten temat.
-Zaraz, zaraz czy dobrze zrozumiałam, że wy i smoki…
-Jeśli mówisz o tym, o czym myślę, a zapewne tak jest, to tak.
Sądząc po jej spojrzeniu zupełnie zagmatwałem, ale cóż na tłumaczenie czasu nie było. Zacząłem, więc całą historię o szukaniu Naznaczonych, potem dążeniu do zakończenia sporu, aż w końcu do spotkania się z nią w lesie. Mój ojciec przyglądał się tymczasem całemu pomieszczeniu, a w szczególności słojom z podejrzaną zawartością. Przyglądał się też Rin, która zdawała się uciekać przed jego spojrzeniem, które w żadnym wypadku nie należy do przyjemnych. Przypadkiem wygadałem się przed ojcem, o kilku sprawach, których powinienem był nie napomykać, ale jak ja się rozgadam, to szkoda nawet mówić co. Tak, więc po skończeniu mojej opowieści i kilku spojrzeniach mojego ojca, które wyrażały w sobie całą jego złość, że nie wiedział wcześniej, Rin postanowiła porozmawiać z nim bez mojej obecności.
<Rin?>
-Zaraz, zaraz czy dobrze zrozumiałam, że wy i smoki…
-Jeśli mówisz o tym, o czym myślę, a zapewne tak jest, to tak.
Sądząc po jej spojrzeniu zupełnie zagmatwałem, ale cóż na tłumaczenie czasu nie było. Zacząłem, więc całą historię o szukaniu Naznaczonych, potem dążeniu do zakończenia sporu, aż w końcu do spotkania się z nią w lesie. Mój ojciec przyglądał się tymczasem całemu pomieszczeniu, a w szczególności słojom z podejrzaną zawartością. Przyglądał się też Rin, która zdawała się uciekać przed jego spojrzeniem, które w żadnym wypadku nie należy do przyjemnych. Przypadkiem wygadałem się przed ojcem, o kilku sprawach, których powinienem był nie napomykać, ale jak ja się rozgadam, to szkoda nawet mówić co. Tak, więc po skończeniu mojej opowieści i kilku spojrzeniach mojego ojca, które wyrażały w sobie całą jego złość, że nie wiedział wcześniej, Rin postanowiła porozmawiać z nim bez mojej obecności.
<Rin?>
Od Edwarda, C. D. Ellanhore
-Wiesz, zależy gdzie i jak.-stwierdziłem, wzruszając ramionami. - Teoretycznie, możesz zrobić praktycznie wszystko. Masz możliwość żeby pójść i coś ukraść, możesz robić za kurtazyne. Zleceń jest mnóstwo, a ja nie wiem na jakiej robocie Ci zależy.- westchnęła z rezygnacją.
-A na dzisiaj?- zapytała spoglądając jeszcze raz na, słońce. Powoli zachodziło i zaczęła się denerwować. Ja robiąc jej na złość poczekałem jeszcze trochę, udając że się zastanawiam o spoglądając na coraz to słabsze promienie.
-Na dzisiaj, niestety najpewniejsza jest druga propozycja.- mruknąłem bez przekonania.- Ale jeśli chcesz, to możesz przeczekać do jutra.
-Ta, niby gdzie? - burknęła zdenerwowana. - W stogu siana, czy na ulicy?
-Możesz u mnie- uśmiechnąłem się. Nicolas się wścieknie, ale nie będzie chciał tego po sobie pokazać. Ale będzie akcja!
-No nie wiem...- westchnęła
-Ja Cię prosić nie będę. Tak, czy nie?- zapytałem
Ellanhore?
-A na dzisiaj?- zapytała spoglądając jeszcze raz na, słońce. Powoli zachodziło i zaczęła się denerwować. Ja robiąc jej na złość poczekałem jeszcze trochę, udając że się zastanawiam o spoglądając na coraz to słabsze promienie.
-Na dzisiaj, niestety najpewniejsza jest druga propozycja.- mruknąłem bez przekonania.- Ale jeśli chcesz, to możesz przeczekać do jutra.
-Ta, niby gdzie? - burknęła zdenerwowana. - W stogu siana, czy na ulicy?
-Możesz u mnie- uśmiechnąłem się. Nicolas się wścieknie, ale nie będzie chciał tego po sobie pokazać. Ale będzie akcja!
-No nie wiem...- westchnęła
-Ja Cię prosić nie będę. Tak, czy nie?- zapytałem
Ellanhore?
niedziela, 30 marca 2014
Od Rin, C. D. Esaliena
Kiwnęłam głową i ruszyłam poboczną alejką. Do mojego domu nie było daleko, wiec po jakichś 15 minutach byliśmy już pod drzwiami. Wpuściłam gości. Zaprosiłam ich do kuchni. Nie jestem dobrą gospodynią, ale starałam się to zatuszować. Zaproponowałam coś do picia, jedzenia, bo tak zwykle się robiło, o ile dobrze się orientowałam. Esalien poprosił tylko o wodę, a Sauren oczywiście rzucił mi mordercze spojrzenie, co ja odebrałam jako odpowiedź " Nie dziękuję" , ale pewnie co innego miał na myśli. Podejrzewałam że stojące na ścianie fiolki i słoiki z dość nietypową zawartością nie przekonują go do mnie. Dosiadłam się do nich, do stołu. Miałam zamiar pomęczyć ich trochę i powypytywać.
- Em... Czy mogłabym zadać wam parę pytań? - zaczęłam. Skierowałam się jednak bardziej do Esaliena, bo odpowiedź Saurena znałam doskonale.
- To zależy co chcesz wiedzieć. - odparł. "Cóż, wiedzieć chce wszystko" pomyślałam.
- Może zacznijmy od tego, co robicie w lesie? Chciałabym wiedzieć mniej więcej co się tu dzieje! - powiedziałam.
<Esalien?; Sauren?>
- Em... Czy mogłabym zadać wam parę pytań? - zaczęłam. Skierowałam się jednak bardziej do Esaliena, bo odpowiedź Saurena znałam doskonale.
- To zależy co chcesz wiedzieć. - odparł. "Cóż, wiedzieć chce wszystko" pomyślałam.
- Może zacznijmy od tego, co robicie w lesie? Chciałabym wiedzieć mniej więcej co się tu dzieje! - powiedziałam.
<Esalien?; Sauren?>
Od Esaliena, C. D. Rin
-Idę z tobą, oczywiście jeśli to nie problem –odparłem i stanąłem obok dziewczyny. W sumie to ją lubiłem, choć to raczej dziwne pojęcie dla kogoś kogo ledwo się zna. Jakoś jednak byłem gotów jej zaufać, w przeciwieństwie do mojego ojca. Cały czas spoglądał na nią surowo, jeśli on w ogóle potrafi inaczej. Ja jednak, byłem w stanie dostrzec w jego oczach niepewność. Wyglądało na to, że sam nie wiedział, czy idzie z nią, czy do gospody.
-Pójdę z tobą –odrzekł w końcu, ale nie był zadowolony. Wolał chyba jednak dom Rin, niż gospodę. Choć możliwe, że chodziło mu o coś jeszcze innego. Nigdy do końca nie udało mi się go pojąć i chyba już nie uda.
-To co idziemy? –zapytałem Rin. Dziewczyna odwróciła jasne oczy w moja stronę.
<Rin?>
-Pójdę z tobą –odrzekł w końcu, ale nie był zadowolony. Wolał chyba jednak dom Rin, niż gospodę. Choć możliwe, że chodziło mu o coś jeszcze innego. Nigdy do końca nie udało mi się go pojąć i chyba już nie uda.
-To co idziemy? –zapytałem Rin. Dziewczyna odwróciła jasne oczy w moja stronę.
<Rin?>
Od Castiela, C. D. Anny
Cóż za niekumata dziewucha! Przecież ja też robiłem to dlatego, iż
potrzebowałem pieniędzy. Niekoniecznie na charytatywne cele, ale zawsze
potrzebowałem. Czy ona nie umiała tego pojąć?
- Proponując Ci połowę, miałem na myśli, że więcej nie ugrasz. Nie interesuje mnie zupełnie na co potrzebne Ci są te pieniądze, ale ja również ich potrzebuję. Jeżeli wolisz dalej się upierać to niestety obawiam się, że dziś z mojej ręki zginą dwie osoby zamiast jednej - mruknąłem nieźle już zdenerwowany. Nie uśmiechało mi się sterczenie przed domem ofiary, zwłaszcza w towarzystwie kłótliwej panienki.
- Nie będę czekał wiecznie - powiedziałem, dociskając sztylet do biodra dziewczyny - Poza tym, nie muszę należeć do żadnego związku, aby zabijać dla pieniędzy, nie sądzisz? A gdy właściciel domu w niewytłumaczalnych okolicznościach umrze dom zostanie bez opieki, więc zabranie stamtąd paru rzeczy nie będzie kradzieżą.
< Aniu? ;D>
- Proponując Ci połowę, miałem na myśli, że więcej nie ugrasz. Nie interesuje mnie zupełnie na co potrzebne Ci są te pieniądze, ale ja również ich potrzebuję. Jeżeli wolisz dalej się upierać to niestety obawiam się, że dziś z mojej ręki zginą dwie osoby zamiast jednej - mruknąłem nieźle już zdenerwowany. Nie uśmiechało mi się sterczenie przed domem ofiary, zwłaszcza w towarzystwie kłótliwej panienki.
- Nie będę czekał wiecznie - powiedziałem, dociskając sztylet do biodra dziewczyny - Poza tym, nie muszę należeć do żadnego związku, aby zabijać dla pieniędzy, nie sądzisz? A gdy właściciel domu w niewytłumaczalnych okolicznościach umrze dom zostanie bez opieki, więc zabranie stamtąd paru rzeczy nie będzie kradzieżą.
< Aniu? ;D>
Od Rin, C. D. Saurena
Patrzyłam jeszcze długo na Saurena. Wreszcie ruszyłam dalej. Do miasta było jeszcze spory kawałek drogi i jeśli chcieliśmy zdążyć przed zmierzchem, musieliśmy się pośpieszyć. Słońce chyliło się ku zachodowi, a my nadal szliśmy. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, a jeśli już to tylko ja i Esalien. Jego ojciec patrzył na mnie spode łba i prychał cicho co chwilę najwyraźniej nadal nie mogąc się pogodzić, że prowadzę ich do miasta. W mojej głowie głębiły się myśli. Miałam do nich tyle pytań. Mimo to nie zadawałam żadnego. Bałam się trochę reakcji Saurena. Najpewniej wybuchłby gniewem.
Szybkim marszem doszliśmy do granic miasta. Księżyc wisiał nad naszymi głowami.
- Jesteśmy. - powiedziałam. Ani Esalien, ani Sauren nie odpowiedział. Stali tylko wpatrzeni w opustoszałe przedmieścia. Do głowy wpadła mi myśl, że oba nie mają gdzie spędzić nocy. - Mogę przyjąć was na noc, jednak jeśli nadal mi nie ufacie i wolicie spędzić noc gospodzie, za najbliższym zakrętem mieści się jedna.
<Sauren?; Esalien?>
Szybkim marszem doszliśmy do granic miasta. Księżyc wisiał nad naszymi głowami.
- Jesteśmy. - powiedziałam. Ani Esalien, ani Sauren nie odpowiedział. Stali tylko wpatrzeni w opustoszałe przedmieścia. Do głowy wpadła mi myśl, że oba nie mają gdzie spędzić nocy. - Mogę przyjąć was na noc, jednak jeśli nadal mi nie ufacie i wolicie spędzić noc gospodzie, za najbliższym zakrętem mieści się jedna.
<Sauren?; Esalien?>
Od Anny, C. D. Castiela
-Po połowie, jeśli to ja zabiją lekarza- powiedziałam. Nie poddam się łatwo. Gildia potrzebuje pieniędzy, które ja mam dla niej zdobyć. Połowa nie zadowoli ani mnie, ani Mercera.
-Nie ma szans- syknął mężczyzna- To mój kontrakt.
-Nie zdaje mi się, żebyś należał do Związku- odparłam pewnie. -A cel i tak będzie martwy.
-Ale satysfakcji mieć nie będę.
-Spełnisz dobry uczynek.
-Nie leży to w mojej naturze- powiedział uśmiechając się dziwnie.
-To zabij go, ale daj mi więcej złota- patrzyłam w jego oczy, starając się powstrzymać grymas bólu. -Proszę. Potrzebuję pieniędzy- dodałam słodko.
<Cassie? xd>
-Nie ma szans- syknął mężczyzna- To mój kontrakt.
-Nie zdaje mi się, żebyś należał do Związku- odparłam pewnie. -A cel i tak będzie martwy.
-Ale satysfakcji mieć nie będę.
-Spełnisz dobry uczynek.
-Nie leży to w mojej naturze- powiedział uśmiechając się dziwnie.
-To zabij go, ale daj mi więcej złota- patrzyłam w jego oczy, starając się powstrzymać grymas bólu. -Proszę. Potrzebuję pieniędzy- dodałam słodko.
<Cassie? xd>
Od Saurena, C. D. Rin
Dlaczego się zawahałem? A któż by się nie zawahał, gdy miał opuścić swój dotychczasowy dom? Ja wciąż nie wiedziałem, czy powinienem się udać do ludzi. Nie chciałem tylko zostawić Esaliena samego. Dlatego też pozwoliłem tej dziewczynie nas prowadzić. Nie znaczy to, że jej ufałem. W żadnym wypadku. Była człowiekiem, Ratarom nie wolno ufać. Mój syn zdaje się jednak o tym nie pamiętać.
-Nie znasz mych planów i ich nie poznasz odparłem na jej pytanie i dalej przyglądałem się jak rozmawiali z Esalienem. Jakoś dziwnie łatwo nawiązali tę relację. Czasem się śmiali. Mój syn zachowywał się zupełnie tak, jakby spotkał starą znajomą, ja jednak pełen byłem podejrzliwości wobec tej młodej dziewczyny. Co ona w ogóle robiła w lesie. Podczas najbliższego postoju miałem zamiar zapytać ją o kilka rzeczy.
<Rin?>
-Nie znasz mych planów i ich nie poznasz odparłem na jej pytanie i dalej przyglądałem się jak rozmawiali z Esalienem. Jakoś dziwnie łatwo nawiązali tę relację. Czasem się śmiali. Mój syn zachowywał się zupełnie tak, jakby spotkał starą znajomą, ja jednak pełen byłem podejrzliwości wobec tej młodej dziewczyny. Co ona w ogóle robiła w lesie. Podczas najbliższego postoju miałem zamiar zapytać ją o kilka rzeczy.
<Rin?>
sobota, 29 marca 2014
Od Esaliena, C. D. Louisa
Szedłem spokojnie ulicą ludzkiego miasta, do których towarzystwa przyszło mi przywyknąć. Miasto mogło być dość fascynujące, choć i tak las miał w sobie coś, czego nic nie mogło mi zastąpić, nawet tętniące życiem miasteczko, choć Winterlake było raczej spokojne, a tak przynajmniej podpowiadała mi intuicja. Nie widziałem wcześniej ani jednego miasta ludzi. Teraz poświęciłem się, wiec obserwacji. Niewielkie domki stały ciasno obok wąskich uliczek. Dachy pokryte były cienką warstwą śniegu, który mimo lata nie topniał.
Skręciłem w boczną uliczkę i podążyłem nią. Spostrzegłem wtedy mężczyznę z miło wyglądającym psem. Byli jacyś zdenerwowani. Możliwe, że chodziło o mnie. Postanowiłem jakoś to wyjaśnić, bowiem zdałem sobie sprawę, że wyglądało to jakbym ich śledził. Pobiegłem, wiec w tamtą stronę, a że i tak miałem zapytać kogoś o drogę w mieście, nic nie szkodziło mi w rozpoczęciu rozmowy. Dotknąłem jego ramienia i ujrzałem jakiegoś człowieka.
-Przepraszam, mógłbyś mi powiedzieć którędy do…
Zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi, patrzył wciąż przed siebie.
<Louis?>
Skręciłem w boczną uliczkę i podążyłem nią. Spostrzegłem wtedy mężczyznę z miło wyglądającym psem. Byli jacyś zdenerwowani. Możliwe, że chodziło o mnie. Postanowiłem jakoś to wyjaśnić, bowiem zdałem sobie sprawę, że wyglądało to jakbym ich śledził. Pobiegłem, wiec w tamtą stronę, a że i tak miałem zapytać kogoś o drogę w mieście, nic nie szkodziło mi w rozpoczęciu rozmowy. Dotknąłem jego ramienia i ujrzałem jakiegoś człowieka.
-Przepraszam, mógłbyś mi powiedzieć którędy do…
Zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi, patrzył wciąż przed siebie.
<Louis?>
Od Rin, C. D. Saurena
- Winterlake. To kawałek drogi stąd. - odparłam. Mężczyzna westchnął i z ciężkim sercem zgodził się, bym zaprowadziła ich oboje do miasta:
- Dobrze więc. Prowadź. - powiedział. Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku miasta. Śnieg, choć było go niewiele ponieważ mieliśmy lato, skrzypiał pod stopami. Kątem oka zerkałam co chwilę na Saurena. Esalien szedł obok mnie bez wahania, najwyraźniej w pełni mi ufając. Szliśmy dość długo, a ja przez cały czas zastanawiałam się jak przekonać do siebie Saurena. Nie wiedziałam ile przyjdzie mi wytrzymywać jego towarzystwo, ale dobrze by było przełamać jakoś tą barierę.
Doszliśmy już do końca lasu. Staliśmy na jego obrzeżach. Widać było już granice miasta. Bez słowa ruszyłam dalej, ale Sauren miał wyraźnie problem z pójściem do miasta.
- Co jest? Rezygnujesz? - spytałam patrząc na niego, nieco szyderczo, przez ramię.
<Sauren?>
- Dobrze więc. Prowadź. - powiedział. Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku miasta. Śnieg, choć było go niewiele ponieważ mieliśmy lato, skrzypiał pod stopami. Kątem oka zerkałam co chwilę na Saurena. Esalien szedł obok mnie bez wahania, najwyraźniej w pełni mi ufając. Szliśmy dość długo, a ja przez cały czas zastanawiałam się jak przekonać do siebie Saurena. Nie wiedziałam ile przyjdzie mi wytrzymywać jego towarzystwo, ale dobrze by było przełamać jakoś tą barierę.
Doszliśmy już do końca lasu. Staliśmy na jego obrzeżach. Widać było już granice miasta. Bez słowa ruszyłam dalej, ale Sauren miał wyraźnie problem z pójściem do miasta.
- Co jest? Rezygnujesz? - spytałam patrząc na niego, nieco szyderczo, przez ramię.
<Sauren?>
Od Castiela, C. D. Anny
A więc o to chodzi tej małej. Robi to jedynie dla zysku. Mogłem się tego spodziewać. Wtedy uświadomiłem sobie, że przecież ja też to robię dla zysku. Miałem zabrać z domu lekarza-psychopaty najcenniejsze rzeczy, a resztę zostawić biedakom.
- Dzielimy się po połowie - powiedziałem i przesunąłem sztylet nieco wyżej. Dziewczyna przełknęła ślinę i poczęła się zastanawiać nad moją propozycją.
Musiało to wyglądać dosyć dziwnie, jak tak staliśmy. Minęły nie więcej niż 3 minuty, gdy kobieta syknęła. Spojrzałem na jej udo. Zorientowałem się, że trochę zbyt mocno przyciskałem ten nóż, bo już w drugim miejscu przez materiał bryczesów przesiąkała krew. Westchnąłem i popatrzyłem na dziewczynę. Po chwili ona również westchnęła.
<Aniu? Dasz mi się tak okaleczać XD?>
- Dzielimy się po połowie - powiedziałem i przesunąłem sztylet nieco wyżej. Dziewczyna przełknęła ślinę i poczęła się zastanawiać nad moją propozycją.
Musiało to wyglądać dosyć dziwnie, jak tak staliśmy. Minęły nie więcej niż 3 minuty, gdy kobieta syknęła. Spojrzałem na jej udo. Zorientowałem się, że trochę zbyt mocno przyciskałem ten nóż, bo już w drugim miejscu przez materiał bryczesów przesiąkała krew. Westchnąłem i popatrzyłem na dziewczynę. Po chwili ona również westchnęła.
<Aniu? Dasz mi się tak okaleczać XD?>
Od Saurena, C. D. Esaliena
Bratać się z ludźmi, tego jeszcze nie było. Czym sobie niby na to zasłużyłem? Nie miałem pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Mój syn postanowił iść do Ratarów, choć dobrze wiedział, ze nie przepadają za nami, a faktem jest, że i my nie przepadamy za nimi. „Nie pochwalam twojej decyzji, ale Cię nie zostawię” –powiedziałem Esalienowi, który wyglądał na zadowolonego.
-Które miasto miałaś namyśli? –zapytałem jasnowłosej.
Wtedy też znów pomyślałem o jaju, które znajdowało się w mojej torbie. Trzeba było dopilnować, by młody smok się wykluł, a jeśli Lagrena coś skłoniło do pozostawienia tego mnie, musiałem odszukać kogoś kto mógłby to zrobić.
<Rin?>
-Które miasto miałaś namyśli? –zapytałem jasnowłosej.
Wtedy też znów pomyślałem o jaju, które znajdowało się w mojej torbie. Trzeba było dopilnować, by młody smok się wykluł, a jeśli Lagrena coś skłoniło do pozostawienia tego mnie, musiałem odszukać kogoś kto mógłby to zrobić.
<Rin?>
Od Esaliena, C. D. Rin
„Musimy z nią iść, znasz jakieś lepsze rozwiązanie?” –powiedziałem do mojego ojca telepatycznie. On, jednak cały czas śledził ją dokładnie. „Nie możemy jej zaufać” –odrzekł i ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku. „Ja mogę.” Ruszyłem następnie w stronę dziewczyny i stanąłem obok. Zaczynało się, już powoli ściemniać. Nie wiem jakim sposobem, ale Kasneir znalazł się tuż obok mnie. Mój ojciec nie był z powodu takiego obrotu spraw zadowolony. Wiedziałem, jednak dobrze, że wie, iż nie mamy innego wyjścia. Nie mogliśmy w nieskończoność ukrywać się w lesie i szukać schronienia pośród konarów drzew.
Rin wyglądała na zmieszaną, może dlatego, że nie słyszała naszej rozmowy. Jakoś nie sądziłem, by ona i mój ojciec, kiedykolwiek się zaakceptowali, a spojrzenia jakimi na siebie patrzyli tylko mnie w tym utwierdziły. Teraz przyszło mi czekać na jego decyzję.
<Sauren?>
Rin wyglądała na zmieszaną, może dlatego, że nie słyszała naszej rozmowy. Jakoś nie sądziłem, by ona i mój ojciec, kiedykolwiek się zaakceptowali, a spojrzenia jakimi na siebie patrzyli tylko mnie w tym utwierdziły. Teraz przyszło mi czekać na jego decyzję.
<Sauren?>
piątek, 28 marca 2014
Od Ellanhore, C. D. Edwarda
Czym prędzej ruszyłam w kierunku klaczy. O dziwo nie uciekła. Już miałam złapać ją za wodze, kiedy Tamiza ugryzła mnie w rękę. Syknęłam.
- Ty mała...- zaczęłam, jednakże przerwał mi Edward.
- Coś mi się zdaje, że nie za bardzo za tobą przepada...
- Przymknij się- mruknęłam masując spuchnięte miejsce. Chłopak już miał coś powiedzieć, jednakże najwidoczniej ugryzł się w język. Spojrzałam w niebo. Słońce powoli sunęło ku zachodowi. No pięknie, ciekawe gdzie ja teraz znajdę miejsce do przenocowania!? Jestem spłukana...
- Nie wiesz może gdzie tu można szybko zarobić jakieś pieniądze?- spytałam chłopaka.
< Ed? >
- Ty mała...- zaczęłam, jednakże przerwał mi Edward.
- Coś mi się zdaje, że nie za bardzo za tobą przepada...
- Przymknij się- mruknęłam masując spuchnięte miejsce. Chłopak już miał coś powiedzieć, jednakże najwidoczniej ugryzł się w język. Spojrzałam w niebo. Słońce powoli sunęło ku zachodowi. No pięknie, ciekawe gdzie ja teraz znajdę miejsce do przenocowania!? Jestem spłukana...
- Nie wiesz może gdzie tu można szybko zarobić jakieś pieniądze?- spytałam chłopaka.
< Ed? >
Od Sensitive, C. D. Castiela
Stanęłam jak wryta. Co mnie naszło żeby pobiec za Castielem? Nawet nie wiem co tak dokładnie chciałam zrobić, po prostu nogi same poniosły mnie w tamtym kierunku. No cóż, cała zaistniała sytuacja była trochę krępująca, a szczególnie fakt iż złapałam mężczyznę za rękę. Kiedy to zauważyłam szybko ją puściłam i cofnęłam się kilka kroków, przy okazji potykając się o leżący na ziemi kufel po piwie. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy. Po chwili przerwał ją Castiel...
Cas? Nie wiedziałam co napisać xd
Cas? Nie wiedziałam co napisać xd
Od Rin, C. D. Esaliena
Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć. Jednak przyszywające spojrzenie Saurena onieśmieliło mnie trochę. Mężczyzna był do mnie wrogo nastawiony, jednak nie miałam pojęcia czemu. Byłam gotowa pomóc tej dwójce, jednak sprawiali wrażenie jakby pomocy nie chcieli.
- Jeśli chcecie mogę was zaprowadzić do miasta- powiedziałam. Kątem oka spojrzałam na jelenia kręcącego się w okół mężczyzn. Dziwiło mnie dlaczego nie ucieka. To przecież dzikie zwierzę. Z powrotem zwróciłam wzrok na mężczyzn. Sauren wahał się czy się zgodzić, czy nie. Esalien wyraźnie nie miał z tym problemu. Ufał mi dużo bardziej niż jego ojciec. Widząc niezdecydowanie na twarzy Saurena podeszłam bliżej i powiedziałam:
- Możesz mi zaufać. - powiedziałam. Mężczyzna prychnął cicho w odpowiedzi. Spojrzałam na Esaliena. Dałam mu w ten sposób znak, że jeśli chce abym zaprowadziła ich oboje do najbliższego miasta, lepiej niech on przekona ojca.
<Esalien?>
- Jeśli chcecie mogę was zaprowadzić do miasta- powiedziałam. Kątem oka spojrzałam na jelenia kręcącego się w okół mężczyzn. Dziwiło mnie dlaczego nie ucieka. To przecież dzikie zwierzę. Z powrotem zwróciłam wzrok na mężczyzn. Sauren wahał się czy się zgodzić, czy nie. Esalien wyraźnie nie miał z tym problemu. Ufał mi dużo bardziej niż jego ojciec. Widząc niezdecydowanie na twarzy Saurena podeszłam bliżej i powiedziałam:
- Możesz mi zaufać. - powiedziałam. Mężczyzna prychnął cicho w odpowiedzi. Spojrzałam na Esaliena. Dałam mu w ten sposób znak, że jeśli chce abym zaprowadziła ich oboje do najbliższego miasta, lepiej niech on przekona ojca.
<Esalien?>
Od Siergieja, C.D. Sheilrys
– Niezła jest – ocenił Rogozin. – Ale chuda jak nieszczęście. Nie wiem, bratan. Może jej gdzieś szukają, złodziejki... Przywiąż ją na razie do tamtego drzewa i pilnuj.
Zaniosłem dziewczynę pod wskazane drzewo. Aż szkoda ją przywiązywać, wydawała się taka malutka... Postanowiłem w końcu zignorować nakaz Rogozina i jedynie omotać sznurem jej nogi. Nie za mocno, może jeszcze da radę uciec.
Jednak dziewczyna wcale nie próbowała odzyskać wolności. Skuliła się i siedziała w milczeniu, drżąc. Bała się? Być może niewybredne uwagi i lubieżne spojrzenia „kwiatuszków” ją peszyły, ale żeby aż do tego stopnia...? W końcu, pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz znajduje się wśród takiej ilości nieokrzesańców.
Doszedłem do wniosku, że drży raczej z zimna niż ze strachu. Może być też głodna. Zawołałem Miszkę.
– Koc z juków i wódki – rzuciłem, ruchem głowy wskazując brankę. Miszka w mig pojął i poleciał jak na skrzydłach.
Wrócił po dosłownie pięciu minutach, przyprowadzając nawet konie. Siwy nie znosił towarzystwa innych koni, nie mogłem pojąć dlaczego. Na targu stał całkiem grzecznie (chociaż otaczało go mnóstwo zwierząt!), zaś wierzchowców Rogozina i reszty nie mógł zdzierżyć. Z tym koniem są same problemy...
Odkorowałem manierkę, którą przyniósł Miszka i na wszelki wypadek spróbowałem. Obrzydlistwo. Ten dureń chyba przytargał domową gorzałę Rogozina, bo smakowało gorzej niż końskie szczyny. Splunąłem i oddałem manierkę Miszce.
– Zanieś to cholerstwo Rogozinowi – rozkazałem. Chłopak posłusznie się ulotnił, rzucając jeszcze tęskne spojrzenie dziewczynie. Zignorowała go.
Wyjąłem z torby przy siodle Siwego starkę z Winterlake, moją ulubioną. Leżakowała w dębowych beczkach przez dwadzieścia lat z dodatkiem liści lipowych i była cholernie droga. Podałem dziewczynie manierkę.
– Pij – zachęciłem, widząc jej niepewną minę. – Najlepsza w całym królestwie.
Branka bardzo niepewnie chwyciła manierkę i pociągnęła małego łyczka.
<Sheila? Jak Ci smakowała 50% wódka? xd Przepraszam, że tak krótko>
Zaniosłem dziewczynę pod wskazane drzewo. Aż szkoda ją przywiązywać, wydawała się taka malutka... Postanowiłem w końcu zignorować nakaz Rogozina i jedynie omotać sznurem jej nogi. Nie za mocno, może jeszcze da radę uciec.
Jednak dziewczyna wcale nie próbowała odzyskać wolności. Skuliła się i siedziała w milczeniu, drżąc. Bała się? Być może niewybredne uwagi i lubieżne spojrzenia „kwiatuszków” ją peszyły, ale żeby aż do tego stopnia...? W końcu, pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz znajduje się wśród takiej ilości nieokrzesańców.
Doszedłem do wniosku, że drży raczej z zimna niż ze strachu. Może być też głodna. Zawołałem Miszkę.
– Koc z juków i wódki – rzuciłem, ruchem głowy wskazując brankę. Miszka w mig pojął i poleciał jak na skrzydłach.
Wrócił po dosłownie pięciu minutach, przyprowadzając nawet konie. Siwy nie znosił towarzystwa innych koni, nie mogłem pojąć dlaczego. Na targu stał całkiem grzecznie (chociaż otaczało go mnóstwo zwierząt!), zaś wierzchowców Rogozina i reszty nie mógł zdzierżyć. Z tym koniem są same problemy...
Odkorowałem manierkę, którą przyniósł Miszka i na wszelki wypadek spróbowałem. Obrzydlistwo. Ten dureń chyba przytargał domową gorzałę Rogozina, bo smakowało gorzej niż końskie szczyny. Splunąłem i oddałem manierkę Miszce.
– Zanieś to cholerstwo Rogozinowi – rozkazałem. Chłopak posłusznie się ulotnił, rzucając jeszcze tęskne spojrzenie dziewczynie. Zignorowała go.
Wyjąłem z torby przy siodle Siwego starkę z Winterlake, moją ulubioną. Leżakowała w dębowych beczkach przez dwadzieścia lat z dodatkiem liści lipowych i była cholernie droga. Podałem dziewczynie manierkę.
– Pij – zachęciłem, widząc jej niepewną minę. – Najlepsza w całym królestwie.
Branka bardzo niepewnie chwyciła manierkę i pociągnęła małego łyczka.
<Sheila? Jak Ci smakowała 50% wódka? xd Przepraszam, że tak krótko>
Od Thomasa, C. D. Mirajane
Szedłem długą, gwarną ulicą. Ludzie popychali mnie, przechodząc obojętnie w stronę stoisk. Ja jednak brnąłem dalej. Nie spuszczałem z oczu niewielkiego i niczym niewyróżniającego się straganu z mięsem. Przeklinałem w duchu tłoczność Alentrell. Było tu tak dużo ludzi, że z trudem brało się oddech nawet na zewnątrz. Jednak wreszcie udało mi się dotrzeć do celu. Uciąłem z właścicielem krótką pogawędkę i nieśpiesznie nakierowywałem temat na zwierzynę. Mężczyzna, na jego nieszczęście, był bardzo naiwny i nie trudno było go nakłonić do kupna mojej zwierzyny. Wzbogaciłem się o całkiem sporą sakiewkę pieniędzy. Zadowolony wróciłem do konia, którego zostawiłem z dala od głównego rynku. Dosiadłem go i spokojnie wyjechałem z miasta. Jednak z murami grodu, przycisnąłęm konia i popędziłem w stronę Wellmor. Miałem już dość podróży i chciałem odpocząć w domu. Jednak najbardziej pragnąłem znów ujrzeć Mirajane. Byłem niestety zmuszony zostawić ją na te kilkanaście dni, co dla mnie było prawdziwą udręką. Na szczęście późnym popołudniem dojechałem wreszcie do miasta. Bez zastanowienia skierowałem się w stronę karczmy, w której pracowała Mira. Konia zostawiłem w pobliskiej stajni, a sam ruszyłem do budynku. Podszedłem do lady i spytałem o Mirajane. Podobno była u siebie. Popędziłem po schodach i delikatnie otworzyłem drzwi do jej pokoju. Siedziała tyłem do mnie i nie zauważyła mnie. Zapukałem lekko. Odwróciła zaskoczona głowę. Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła. Wstała. Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno.
- Witaj. Tęskniłem. - szeptnąłem.
- Ja też. - oderwała się ode mnie. - Jak podróż? Opowiadaj.
Usiadłem na łóżku i wyjąłem sakiewkę. Wyszczerzyłem zęby.
- Strasznie długo cie nie było. - stwierdziła.
- Wiem. Przedłużyło się trochę. - westchnąłem.
- Ale dobrze, że już jesteś - powiedziała.
<Mira?>
- Witaj. Tęskniłem. - szeptnąłem.
- Ja też. - oderwała się ode mnie. - Jak podróż? Opowiadaj.
Usiadłem na łóżku i wyjąłem sakiewkę. Wyszczerzyłem zęby.
- Strasznie długo cie nie było. - stwierdziła.
- Wiem. Przedłużyło się trochę. - westchnąłem.
- Ale dobrze, że już jesteś - powiedziała.
<Mira?>
Od Edwarda, C. D. Ellanhore
-Jak masz na imię?- powtórzyłem wyraźnie, nie dodając już "pani". Zaczynało mnie denerwować to jak mnie ignoruje. Nagle domyśliłem się dlaczego. Odchyliłem głowę do tyłu i zaśmiałem się. Zmarszczyła brwi.
-Dziewczynka zgubiła kucyka?- powiedziałem unosząc jedną brew. Zmrużyła lekko oczy.- Może pomóc?- niechętnie podeszła trochę bliżej
-No to prowadź chłoptasiu.- mruknęła jawnie wyrażając swoją niechęć. Zaśmiałem się i zacząłem ją prowadzić. W końcu, nieczuły tłum prawie nas rozdzielił, więc chcąc, nie chcąc musiała mnie złapać za rękę. Poczułem się ważny, chociaż szła za mną tylko po to, żeby znaleźć konia. Inaczej miałaby mnie nadal gdzieś, ale jako że mam wprawne oko, idzie teraz za mną. Doszliśmy w końcu na róg ulicy, gdzie było trochę mniej ludzi. Szybko puściła moją rękę z widocznym zadowoleniem.
-To gdzie Tamiza?-zapytała rozglądając się. Machnąłem ręką na znak żeby poszła za mną. Kilka kroków dalej stała mała jabłonka, a pod nią klacz z częściowo białym pyskiem. Dziewczyna podbiegła do konia.
Ellanhore?
-Dziewczynka zgubiła kucyka?- powiedziałem unosząc jedną brew. Zmrużyła lekko oczy.- Może pomóc?- niechętnie podeszła trochę bliżej
-No to prowadź chłoptasiu.- mruknęła jawnie wyrażając swoją niechęć. Zaśmiałem się i zacząłem ją prowadzić. W końcu, nieczuły tłum prawie nas rozdzielił, więc chcąc, nie chcąc musiała mnie złapać za rękę. Poczułem się ważny, chociaż szła za mną tylko po to, żeby znaleźć konia. Inaczej miałaby mnie nadal gdzieś, ale jako że mam wprawne oko, idzie teraz za mną. Doszliśmy w końcu na róg ulicy, gdzie było trochę mniej ludzi. Szybko puściła moją rękę z widocznym zadowoleniem.
-To gdzie Tamiza?-zapytała rozglądając się. Machnąłem ręką na znak żeby poszła za mną. Kilka kroków dalej stała mała jabłonka, a pod nią klacz z częściowo białym pyskiem. Dziewczyna podbiegła do konia.
Ellanhore?
czwartek, 27 marca 2014
Od Sheilrys, C.D. Siergieja
W gorszym położeniu to chyba znaleźć się nie mogłam. Jechałam właśnie na siwej klaczy w otoczeniu kilkunastu mężczyzn. Miałam związane ręce; Co prawda niezbyt mocno, ale na prawdę nie miałam siły aby uciekać. Jechaliśmy już ponad 2 godziny, a ja ledwo trzymałam się na koniu. Raz niemalże spadłam. Zimne powiewy wiatru sprawiały, że drżałam. O przerażenie przyprawiała mnie myśl co dalej ze mną zrobią. Wątpiłam, że zechcą taszczyć mnie za sobą gdziekolwiek pojadą. Chyba, że jako kurwę. Ta myśl przyprawiła mnie o cichy jęk. Nie chcę żeby było znowu tak jak wcześniej. Chcę zapomnieć o mojej przeszłości, a to co się teraz dzieje wcale mi nie pomaga.
- Rozbijmy tu obóz - Mruknął ten, który jechał pierwszy. Był bardzo apodyktyczny i wręcz brutalny w swojej osobie. Obrzydzało mnie to.
Lasy w tych stronach były niezbyt gęste, więc nie szukaliśmy miejsca na obóz. Zjechaliśmy trochę z drogi i tam się zatrzymaliśmy. Ten, który mnie wsadził na konia również mnie z niego zsadził. Jego koń nerwowo potrząsając łbem nie dawał się złapać jednemu z mężczyzn. Przez całą drogę ten siwek zachowywał się w podobny sposób, stając, rżąc i próbując zrzucić jeźdźca.
- Co zrobimy z tą dziewczyną? - Zapytał mężczyzna stojący za mną i trzymający moje nadgarstki.
Ten drugi, który zarządził odjazd, zmierzył mnie wzrokiem i powiedział...
<Siergiej? Przepraszam, że tak krótko, ale jakoś nie miałem pomysłu C;>
- Rozbijmy tu obóz - Mruknął ten, który jechał pierwszy. Był bardzo apodyktyczny i wręcz brutalny w swojej osobie. Obrzydzało mnie to.
Lasy w tych stronach były niezbyt gęste, więc nie szukaliśmy miejsca na obóz. Zjechaliśmy trochę z drogi i tam się zatrzymaliśmy. Ten, który mnie wsadził na konia również mnie z niego zsadził. Jego koń nerwowo potrząsając łbem nie dawał się złapać jednemu z mężczyzn. Przez całą drogę ten siwek zachowywał się w podobny sposób, stając, rżąc i próbując zrzucić jeźdźca.
- Co zrobimy z tą dziewczyną? - Zapytał mężczyzna stojący za mną i trzymający moje nadgarstki.
Ten drugi, który zarządził odjazd, zmierzył mnie wzrokiem i powiedział...
<Siergiej? Przepraszam, że tak krótko, ale jakoś nie miałem pomysłu C;>
Od Anny, C. D. Castiela
-Przykro mi, ale to także moja robota. Więc równie dobrze, to ty możesz odejść.
Nie wyglądał na szczęśliwego. Patrzył mi prosto w oczy, a ja z trudem starałam się wytrzymać spojrzenie.
-Słuchaj, odejdź teraz a nic ci nie zrobię- przekonywał z zaciśniętymi zębami. Pokręciłam przecząco głową, co zaowocowało mocniejszym przyciśnięciem sztyletu do mojej nogi.
Gonił mnie czas, a mężczyzna mocno mnie ściskał. Noc stawała się coraz to czarniejsza, a nasz cel czekał na śmierć. I obrabowanie jego domu ze wszelkich kosztowności.
-Zabij go, jeśli tak bardzo ci na tym zależy- ustąpiłam czując cienką strużkę krwi wypływającą spod sztyletu obcego napastnika- Daj mi tylko wynieść skarby.
Spojrzałam prosząco w jego oczy. Z jego przystojnej twarzy nie dało się niczego wywnioskować, jednak miałam nadzieję, że przystanie na takie warunki.
<Cassie? ;3>
Nie wyglądał na szczęśliwego. Patrzył mi prosto w oczy, a ja z trudem starałam się wytrzymać spojrzenie.
-Słuchaj, odejdź teraz a nic ci nie zrobię- przekonywał z zaciśniętymi zębami. Pokręciłam przecząco głową, co zaowocowało mocniejszym przyciśnięciem sztyletu do mojej nogi.
Gonił mnie czas, a mężczyzna mocno mnie ściskał. Noc stawała się coraz to czarniejsza, a nasz cel czekał na śmierć. I obrabowanie jego domu ze wszelkich kosztowności.
-Zabij go, jeśli tak bardzo ci na tym zależy- ustąpiłam czując cienką strużkę krwi wypływającą spod sztyletu obcego napastnika- Daj mi tylko wynieść skarby.
Spojrzałam prosząco w jego oczy. Z jego przystojnej twarzy nie dało się niczego wywnioskować, jednak miałam nadzieję, że przystanie na takie warunki.
<Cassie? ;3>
Od Mercera, C. D. Nicolasa
Słysząc hałas odwróciłem się gwałtownie.
Za mną stał chudy, pokrakowaty facet z zasłoniętą twarzą. Jego noga
ujechała strącając stare dachówki na ulicę, które wywołały głośny hałas.
Idiota! Nie zdążył zaatakować, więc odwróciłem się wprawnie chwytając
sztylet w dłoń. Cisnąłem nim z zabójczą prędkością. Ostrze przeszyło
gardło faceta rozrywając je. Krew trysnęła na wszystkie strony, a gościu
omal nie zwalił się na ulicę. Nim zdążyłem powrócić do frajera, który
zmarnował moją szansę na wypełnienie zabójstwa i zarobienie pieniędzy
ten odwrócił się na pięcie i czmychnął ile sił w nogach. Nie było sensu
go gonić, bo zapieprzał jak zając. Splunąłem i podszedłem do zwłok.
Przeszukałem jego łachy. Dwa sztylety w niezłym stanie, kilka monet i
manierkę z wódką. Cho.lera! Ostatni nie mam szczęścia do znajdowania
czegokolwiek ważnego. Zostawiłem zwłoki na dachu i oddaliłem się od nich
w szybkim tempie. Mam nadzieję, że nikt mnie dostrzegł tego małego
zajścia, ale znając życie myliłem się. A idiotę, który przez głupotę
zadziera z lepszymi od siebie jeszcze kiedyś dorwę.
|
||
Od Mercera, C. D. Castiela
Czy on mnie właśnie ugryzł w ucho?
Szybko zapomniałem o tej kwestii. Wpatrywałem się w mężczyznę przenikliwie. Był… dziwny. Tak po prostu. Sporo ryzykował. Gdyby chciał, to już dawno by mnie zabił. Nie znał swego przeciwnika, nie wiedział jakie mam umiejętności. Co go skłoniło do powstrzymania się przed zabójstwem?
-Czego chcesz?-zapytałem cicho, mrużąc oczy podejrzliwie.
Nie odpowiedział. Zbliżył się, wciąż przyciskając mnie do ściany. Jego oddech spoczął na mojej szyi. Był ciepły, delikatny i… czuły? Poczułem w okolicy tętnicy szyjnej pocałunek. Natychmiastowo rozluźniłem swoje spięte, gotowe do ataku bądź ucieczki mięśnie. Odsunął lekko głowę i spojrzał na mnie z przebiegłym uśmiechem. Rozchylił kształtne, malinowe wargi, chcąc coś powiedzieć. Czekałem w napięciu.
<Castuś? :3 >
Szybko zapomniałem o tej kwestii. Wpatrywałem się w mężczyznę przenikliwie. Był… dziwny. Tak po prostu. Sporo ryzykował. Gdyby chciał, to już dawno by mnie zabił. Nie znał swego przeciwnika, nie wiedział jakie mam umiejętności. Co go skłoniło do powstrzymania się przed zabójstwem?
-Czego chcesz?-zapytałem cicho, mrużąc oczy podejrzliwie.
Nie odpowiedział. Zbliżył się, wciąż przyciskając mnie do ściany. Jego oddech spoczął na mojej szyi. Był ciepły, delikatny i… czuły? Poczułem w okolicy tętnicy szyjnej pocałunek. Natychmiastowo rozluźniłem swoje spięte, gotowe do ataku bądź ucieczki mięśnie. Odsunął lekko głowę i spojrzał na mnie z przebiegłym uśmiechem. Rozchylił kształtne, malinowe wargi, chcąc coś powiedzieć. Czekałem w napięciu.
<Castuś? :3 >
środa, 26 marca 2014
Od Ellanhore, C. D. Edwarda
Chłopiec wyciągnął w moją stronę dłoń. Zignorowałam ją jednak i sama wstałam. Otrzepałam się. Już miałam odejść w swoją stronę kiedy zorientowałam się, że Tamiza gdzieś zniknęła.
- Przepraszam, powie mi pani jak ma na imię?- usłyszałam głos chłopaka. To jednak średnio mnie obchodziło. No pięknie, jak ja sobie teraz poradzę bez konia!? Z moich rozmyślań wyrwał mnie Ed...
< Ed? >
- Przepraszam, powie mi pani jak ma na imię?- usłyszałam głos chłopaka. To jednak średnio mnie obchodziło. No pięknie, jak ja sobie teraz poradzę bez konia!? Z moich rozmyślań wyrwał mnie Ed...
< Ed? >
Od Louisa
Szedłem sobie dosyć szybko, spoglądając co jakiś czas na Otello. Mój pies widocznie był nieco zdenerwowany. Domyśliłem się, że coś za nami podąża. Co jakiś czas słychać było kroki. Nie miałem przy sobie żadnej broni, choćby małego sztyletu, więc sam także odczuwałem niepewność. Gwałtownie skręciłem w boczną uliczkę, przywołując czworonoga jeszcze bliżej siebie. Zastanawiałem się tylko, czemu mnie śledzą. W ostatnim czasie nic cennego nie ukradłem, więc to nie mogli być strażnicy... Nagle Otello zaczął szczekać.
- Cicho... Co Ty najlepszego wyrabiasz? - szepnąłem do psa, po czym odwróciłem się szybko, gdyż poczułem lekkie szarpnięcie za ramię.
W oddali zobaczyłem zakapturzoną postać, która teraz zamiast przybliżać się, oddalała. Ocknąłem się dopiero, kiedy osoba znajdująca się bliżej mnie przemówiła. Stwierdziłem więc, że były dwie postaci. Jedna mnie śledziła, a druga nagle się pojawiła...
< Ktoś dokończy? >
- Cicho... Co Ty najlepszego wyrabiasz? - szepnąłem do psa, po czym odwróciłem się szybko, gdyż poczułem lekkie szarpnięcie za ramię.
W oddali zobaczyłem zakapturzoną postać, która teraz zamiast przybliżać się, oddalała. Ocknąłem się dopiero, kiedy osoba znajdująca się bliżej mnie przemówiła. Stwierdziłem więc, że były dwie postaci. Jedna mnie śledziła, a druga nagle się pojawiła...
< Ktoś dokończy? >
Od Siergieja, C. D. Sheilrys
– Tylko nie próbuj się wyrywać – ostrzegłem półgłosem dziewczynę. – Będzie jeszcze gorzej. Obiecuję.
W odpowiedzi tylko zadrżała. Wyglądała jak siedem nieszczęść – wstrząsały nią dreszcze, błądziła wokół przerażonym wzrokiem. Była niezwykle niska, drobna. I wydawała się też bardzo krucha.
Kapeć podał mi sznur. Starając się nie dać jej szans na ucieczkę, zawiązałem go mocno na jej nadgarstkach. Chude jak patyki...
Przez tłum gapiów przebił się sprzedawca, głośno domagając się sprawiedliwości.
– Przecież zabieramy ją do ratusza – tłumaczył mu Miszka.
– Ale mój chleb, ten najlepszy, pszeniczny! Z najlepszej, południowej...
– Stul dziób – warknąłem w końcu, zirytowany. Oburzony kupiec zamilkł, zaś my powlekliśmy dziewczynę ku rynkowi głównemu Goldencoast. W pewnym momencie z oczu kapnęła jej łza.
– Hej, będzie w porządku – powiedział cicho Miszka, poruszony. Delikatnie musnął jej ramię, chcąc dodać jej otuchy. Odskoczyła jak oparzona.
Na głównej ulicy napotkaliśmy wściekłego Rogozina, który powitał nas naprawdę zachęcającą wiązanką.
– Skurwiele! Psie syny! – wrzeszczał. – Spieprzamy stąd, nie chcę tych cholerników na oczy widzieć!
– Ale złapaliśmy złodziejkę... Zapłata... – powiedział nieśmiało Miszka.
– Jebać zapłatę! Spierdalamy! – wydarł się Rogozin i ruszył zamaszystym krokiem ku gospodzie, w której trzymaliśmy konie. To już musi być poważniejsza sprawa, zazwyczaj Rogozin nie wyrażał się tak lekceważąco o pieniądzach. Szczególnie, gdy był spłukany.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić, poszliśmy za nim wraz z oszołomioną dziewczyną. Prawdopodobnie nie była przyzwyczajona do takiej dawki przekleństw za jednym zamachem.
Cała grupa Rogozina czekała już na koniach. Niespokojnego Siwego trzymał stajenny. Koń rżał, tańczył i usiłował się wyrwać. Pomyślałem o czekającej mnie rozprawie z koniem i westchnąłem.
– Macie jakiegoś wolnego dla dziewczyny? – zawołał tymczasem Miszka, spoglądając na nią z troską. Spodobała mu się. Reszcie grupy chyba także, ponieważ zaraz wyprowadzili ze stajni zgrabną, jabłkowitą klaczkę.
Rozciąłem nożem więzy na jej rękach i zawiązałem nowe, tym razem z przodu. Jakoś kierować koniem musiała.
– Nie tak mocno, bratan – zawołał Rogozin z siodła. – Poluźnij je trochę, bidulce...
Spełniłem jego polecenie. Zastanowiło mnie, dlaczego tak się o nią martwią i troszczą. Lepiej nie myśleć, co ją spotka na pierwszym postoju. Powinna uciec, i to jak najszybciej.
Poluźniłem sznur jeszcze trochę i wsadziłem ją na konia. Ruszyliśmy.
<z deszczu pod rynnę =) Sheila?>
W odpowiedzi tylko zadrżała. Wyglądała jak siedem nieszczęść – wstrząsały nią dreszcze, błądziła wokół przerażonym wzrokiem. Była niezwykle niska, drobna. I wydawała się też bardzo krucha.
Kapeć podał mi sznur. Starając się nie dać jej szans na ucieczkę, zawiązałem go mocno na jej nadgarstkach. Chude jak patyki...
Przez tłum gapiów przebił się sprzedawca, głośno domagając się sprawiedliwości.
– Przecież zabieramy ją do ratusza – tłumaczył mu Miszka.
– Ale mój chleb, ten najlepszy, pszeniczny! Z najlepszej, południowej...
– Stul dziób – warknąłem w końcu, zirytowany. Oburzony kupiec zamilkł, zaś my powlekliśmy dziewczynę ku rynkowi głównemu Goldencoast. W pewnym momencie z oczu kapnęła jej łza.
– Hej, będzie w porządku – powiedział cicho Miszka, poruszony. Delikatnie musnął jej ramię, chcąc dodać jej otuchy. Odskoczyła jak oparzona.
Na głównej ulicy napotkaliśmy wściekłego Rogozina, który powitał nas naprawdę zachęcającą wiązanką.
– Skurwiele! Psie syny! – wrzeszczał. – Spieprzamy stąd, nie chcę tych cholerników na oczy widzieć!
– Ale złapaliśmy złodziejkę... Zapłata... – powiedział nieśmiało Miszka.
– Jebać zapłatę! Spierdalamy! – wydarł się Rogozin i ruszył zamaszystym krokiem ku gospodzie, w której trzymaliśmy konie. To już musi być poważniejsza sprawa, zazwyczaj Rogozin nie wyrażał się tak lekceważąco o pieniądzach. Szczególnie, gdy był spłukany.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić, poszliśmy za nim wraz z oszołomioną dziewczyną. Prawdopodobnie nie była przyzwyczajona do takiej dawki przekleństw za jednym zamachem.
Cała grupa Rogozina czekała już na koniach. Niespokojnego Siwego trzymał stajenny. Koń rżał, tańczył i usiłował się wyrwać. Pomyślałem o czekającej mnie rozprawie z koniem i westchnąłem.
– Macie jakiegoś wolnego dla dziewczyny? – zawołał tymczasem Miszka, spoglądając na nią z troską. Spodobała mu się. Reszcie grupy chyba także, ponieważ zaraz wyprowadzili ze stajni zgrabną, jabłkowitą klaczkę.
Rozciąłem nożem więzy na jej rękach i zawiązałem nowe, tym razem z przodu. Jakoś kierować koniem musiała.
– Nie tak mocno, bratan – zawołał Rogozin z siodła. – Poluźnij je trochę, bidulce...
Spełniłem jego polecenie. Zastanowiło mnie, dlaczego tak się o nią martwią i troszczą. Lepiej nie myśleć, co ją spotka na pierwszym postoju. Powinna uciec, i to jak najszybciej.
Poluźniłem sznur jeszcze trochę i wsadziłem ją na konia. Ruszyliśmy.
<z deszczu pod rynnę =) Sheila?>
Od Edwarda, C. D. Ellanhore
Może jestem mniejszy od jakiejś kobiety, która ma chyba metr osiemdziesiąt, ale no bez przesady! Mam już ponad czternaście lat, a wszyscy traktują mnie jak małe dziecko! Teraz brunetka patrzyła na mnie z góry, a po chwili mruknęła coś do siebie. Jako że tłum, który miał głęboko gdzieś że mnie rozdepcze, popchnął mnie na nią. Nie ważę zbyt wiele, ale i tak ją przerwóciłem. Wstałem, otrzepałem się i podałem jej ręke
-Jestem Ed.
Ellanhore, (dzięki że piszesz :3)?
-Jestem Ed.
Ellanhore, (dzięki że piszesz :3)?
Towarzysz Louisa- Otello
Imię: Otello
Wiek: 4 lata
Cechy: Otello jest młodym, ale bardzo mądrym psem. Bezgranicznie ufa swojemu panu. Najczęściej można go spotkać w domu Louisa, ale także często znajduje się przy nim samym. To raczej spokojny psiak, jednak niekiedy potrafi pokazać ząbki.
Właściciel: Louis
Wiek: 4 lata
Cechy: Otello jest młodym, ale bardzo mądrym psem. Bezgranicznie ufa swojemu panu. Najczęściej można go spotkać w domu Louisa, ale także często znajduje się przy nim samym. To raczej spokojny psiak, jednak niekiedy potrafi pokazać ząbki.
Właściciel: Louis
Od Sheilrys, C. D. Siergieja
Nie wiem czy jest na świecie osoba, która
ma większego pecha ode mnie. Najprawdopodobniej taka nie istnieje. Otóż
właśnie dzisiaj, gdy śpieszyłam się bo w stronę miasta gnała burza, a
ja nie miałam zapasów musiałam zostać przyłapana na kradzieży. Zdarzyło
mi się to wcześniej tylko raz, ale kara była bolesna.
Jeszcze jakby mnie złapali, ale udało by mi się uciec. Nie! Wtedy na mojej drodze stanął ten wielki, barczysty mężczyzna. Szczerze mówiąc miałam ogromną nadzieję, że z powodu wzrostu tak na prawdę jednak mnie nie zauważy, ale oczywiście nieszczęścia chodzą parami.
Tak więc leżałam przyciśnięta mocno przez tego faceta do posadzki, gdy wokół zbierali się ludzie. Mężczyzna prawie nie musiał używać siły; byłam zmęczona i głodna. Wstrząsały mną dreszcze. Przypominałam sobie przeszłość: Jak to było zaledwie kilka miesięcy temu. Jak inny mężczyzna też mnie przyciskał, tyle że do łóżka i nie był sam, było ich kilku, może kilkunastu. A teraz jest tak samo. Znowu skończę jak brudna, pobita dziwka na ulicy. Znowu.
Wtedy mężczyzna pochylił się nade mną i powiedział...
< Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że to właśnie ja wpadłam w twoje ręce :] >
Jeszcze jakby mnie złapali, ale udało by mi się uciec. Nie! Wtedy na mojej drodze stanął ten wielki, barczysty mężczyzna. Szczerze mówiąc miałam ogromną nadzieję, że z powodu wzrostu tak na prawdę jednak mnie nie zauważy, ale oczywiście nieszczęścia chodzą parami.
Tak więc leżałam przyciśnięta mocno przez tego faceta do posadzki, gdy wokół zbierali się ludzie. Mężczyzna prawie nie musiał używać siły; byłam zmęczona i głodna. Wstrząsały mną dreszcze. Przypominałam sobie przeszłość: Jak to było zaledwie kilka miesięcy temu. Jak inny mężczyzna też mnie przyciskał, tyle że do łóżka i nie był sam, było ich kilku, może kilkunastu. A teraz jest tak samo. Znowu skończę jak brudna, pobita dziwka na ulicy. Znowu.
Wtedy mężczyzna pochylił się nade mną i powiedział...
< Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że to właśnie ja wpadłam w twoje ręce :] >
Od Castiela, C. D. Mercera
- Widzę, że przeczucie mnie nie myliło. - Mruknąłem i delikatnie przygryzłem płatek ucha mężczyzny, a raczej złodzieja.
U pasa złodzieja wisiała torba, wystawała z niej drogocenna biżuteria z gabloty, którą miałem chronić. Jednak dobrym pomysłem było wzięcie tej roboty. Za złapanie złodzieja miałem dostać dwa razy większe wynagrodzenie i stałe zlecenia. Więc bądź co bądź moja sytuacja materialna sporo się poprawi jeżeli wydam tego faceta w ręce żołnierzy. Swoją drogą smutno byłoby zobaczyć takiego przystojniaka na szubienicy, ale cóż, jedni giną, aby inni mogli żyć. Odpiąłem torbę i puściłem złodzieja. Odszedł parę kroków by przystanąć. Ja zacząłem wkładać biżuterię z powrotem do gabloty, z której została wyjęta. W pewnej chwili usłyszałem świst i schyliłem się. Usłyszałem tylko odgłos sztyletu wbijanego w drewno. A to skur-wiel! Więc tak się bawimy? Wstałem i przycisnąłem złodzieja do ściany.
- Jeżeli myślisz, że jestem głupi i dam się zabić pierwszemu lepszemu złodziejaszkowi to się grubo mylisz. - Powiedziałem i popatrzyłem w oczy mężczyźnie. Miał bardzo głębokie spojrzenie...
<Mercer?>
U pasa złodzieja wisiała torba, wystawała z niej drogocenna biżuteria z gabloty, którą miałem chronić. Jednak dobrym pomysłem było wzięcie tej roboty. Za złapanie złodzieja miałem dostać dwa razy większe wynagrodzenie i stałe zlecenia. Więc bądź co bądź moja sytuacja materialna sporo się poprawi jeżeli wydam tego faceta w ręce żołnierzy. Swoją drogą smutno byłoby zobaczyć takiego przystojniaka na szubienicy, ale cóż, jedni giną, aby inni mogli żyć. Odpiąłem torbę i puściłem złodzieja. Odszedł parę kroków by przystanąć. Ja zacząłem wkładać biżuterię z powrotem do gabloty, z której została wyjęta. W pewnej chwili usłyszałem świst i schyliłem się. Usłyszałem tylko odgłos sztyletu wbijanego w drewno. A to skur-wiel! Więc tak się bawimy? Wstałem i przycisnąłem złodzieja do ściany.
- Jeżeli myślisz, że jestem głupi i dam się zabić pierwszemu lepszemu złodziejaszkowi to się grubo mylisz. - Powiedziałem i popatrzyłem w oczy mężczyźnie. Miał bardzo głębokie spojrzenie...
<Mercer?>
wtorek, 25 marca 2014
Od Ellanhore, C. D.
Z kapturem nasuniętym na twarz szłam zatłoczonymi ulicami Goldencoast. On tutaj był, jeżeli teraz go nie znajdę, to koniec. Tamiza opornie szła za mną. Co chwila musiałam ciągnąć ją za uzdę, by ruszyła swe zacne cztery litery. Ukradkiem spoglądałam na ludzi, których mijałam. Problem w tym, że i tak nic to nie dawało. W końcu nie widziałam jego twarzy, więc nawet gdyby jakimś dziwnym trafem mężczyzna był wśród tych ludzi, to i tak bym go nie rozpoznała. Nagle poczułam, że wpadłam na coś miękkiego. Rozejrzałam się dookoła. Nic... No, może nie licząc tych wszystkich ludzi...
- Mogłaby pani uważać jak chodzi- usłyszałam nieco cienki, dziecięcy głos. Spojrzałam w dół.
< Ed? :) >
- Mogłaby pani uważać jak chodzi- usłyszałam nieco cienki, dziecięcy głos. Spojrzałam w dół.
< Ed? :) >
Od Siergieja, Quest 2
Wieczór był już prawdziwie wiosenny. Ciepło, niebo bezchmurne. Całe miasto spowił łagodny blask księżyca. Jak pięknie, naprawdę cudownie.
Powoli, noga za nogą, wlokłem się w stronę pałacu królewskiego. W celach czysto samobójczych – miałem zabić króla. Dlaczego ja się zawsze zgadzam na każde zadanie po usłyszeniu tylko o obiecanej zapłacie?
Tym razem zleceniodawca dopadł mnie w karczmie. Siedział w najciemniejszym kącie, a twarz miał zasłoniętą kapturem. Nie wiem dlaczego, ale od razu zwrócił moją uwagę. W jego sylwetce było coś podejrzanego, coś... Niepokojącego.
Przysiadł się do mnie niemalże od razu.
– Najemnik – ni to spytał, ni to oznajmił. Na razie milczałem.
– Mam robotę – rzucił jeszcze, bacznie mi się przyglądając. Dalej nie odpowiadałem, po cichu licząc na dokładniejsze informacje.
– Dziesięć tysięcy.
– Ile...? – wykrztusiłem. To była po prostu fortuna.
– Bierzesz?
– Jasne. O co chodzi?
Radosna lekkomyślność. Nigdy więcej.
– Zabij króla – powiedział cicho. Zmroziło mnie. Facet siedział spokojnie, świdrując mnie wzrokiem. Co on powiedział...? Zabić...
– Jestem najemnikiem, nie zabójcą – odparłem po chwili.
Wtedy mężczyzna wyjął sztylet i wbił go w stół.
– Nie myśl, że jesteś nietykalny, Karajew – warknął. Zastanowiło mnie, skąd on wie, jak się nazywam. – Każdy musi czasami spać. A wtedy...
Nie musiał kończyć. Kiwnąłem powoli głową, wstałem i opuściłem karczmę. Niech on się martwi o rachunek, ja mam poważniejsze problemy.
Więc zabić. Jak? Kiedy? Iść od razu, za ciosem? Nie, nie mogło się udać, byłem wpół pijany. W ogóle nie mogło się udać, nawet na trzeźwo. To bez sensu.
Zacząłem rozważać kwestię ucieczki z miasta, od razu. Czy mogłem liczyć na pomoc Rogozina i jego kwiatków? Nie, zdecydowanie nie. Nikomu nie wolno ufać, a już szczególnie Rogozinowi.
Została tylko jedna opcja. Iść od razu i liczyć na to, że król i cała reszta mieszkańców zamku uchlała się w trupa.
***
– Jutro będziesz sądzony – poinformował mnie usłużnie strażnik, zamykając drzwi celi. – Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pojutrze cię przesłuchają, a za dwa dni egzekucja. Miłej nocy.
Klnąc pod nosem, opadłem na zimną podłogę. Wszystko poszło możliwie najgorzej, za dwa dni zginę, a wszystko przez własną głupotę. I tamtego z karczmy, psia jego mać.
Moje położenie było beznadziejne. Nie miałem jak uciec, a obronić się też nie dam rady. Chyba, że zażądam próby walki...
Nie zgodzą się. Albo zgodzą i wyślą jakiegoś żołnierza w pełnej zbroi, a mnie dadzą tylko włócznię, za ciężki miecz czy coś równie użytecznego. Nie.
Mogłem także spróbować przekupić strażnika. Tylko czym? Nie posiadałem niczego wartościowego, poza Siwym. Chociaż Siwy też jakoś szczególnie cenny nie jest. Nie, do dupy ta opcja.
Mogę także spróbować sprowadzić pomoc z zewnątrz. Szkoda tylko, że nie mam jak i kogo. Całe życie radziłem sobie sam, teraz też coś muszę wykombinować!
Jak zwykle, nic mi się nie udało wymyślić, gdy naprawdę potrzebowałem ratunku. Rozważanie trwały aż do rana, gdy strażnik wyprowadził mnie z celi na proces...
***
Głupi ma szczęście. Najwyraźniej jestem bardzo głupi, ponieważ szczęście mi wyjątkowo dopisało.
Gdy szliśmy korytarzem do sali tronowej, nagle usłyszeliśmy głośne krzyki. Zaraz potem dźwięk dzwonów.
– Przewrót w stolicy! Wszyscy do broni!
Zrobiło się niewyobrażalne zamieszanie. Ze wszystkich drzwi wylęgli żołnierze i mnóstwo innych (niepotrzebnych) ludzi, którzy krzyczeli i biegali we wszystkich kierunkach, potęgując chaos. Mój strażnik zagubił się w tym molochu.
Wmieszałem się w grupkę żołnierzy biegnących na zewnątrz, starając się jakoś zminimalizować widoczność więzów na rękach. Na moje szczęście, wszyscy byli zbyt zaaferowani, aby to nawet zauważyć.
Z bram pałacu wydostałem się na ulicę. Przez chwilę jeszcze towarzyszyłem żołnierzom, po czym skręciłem w jakąś uliczkę. Po raz kolejny doświadczyłem niezwykłego wręcz farta – żebrak, za opłatą kilu drobnych monet, rozciął krępujące mnie więzy. Nożem, którego strażnicy nie zauważyli i mi nie odebrali.
W przewrocie uczestniczyłem już czysto rekreacyjnie i jako wolny człowiek. Jednak czuję, że tajemniczy mężczyzna z karczmy nie odpuści i najwyższa pora przestać rozpowszechniać swoje nazwisko.
Ostatecznie... Jaką różnicę komuś robi, czy zwraca się do mnie per Zima czy po imieniu?
Powoli, noga za nogą, wlokłem się w stronę pałacu królewskiego. W celach czysto samobójczych – miałem zabić króla. Dlaczego ja się zawsze zgadzam na każde zadanie po usłyszeniu tylko o obiecanej zapłacie?
Tym razem zleceniodawca dopadł mnie w karczmie. Siedział w najciemniejszym kącie, a twarz miał zasłoniętą kapturem. Nie wiem dlaczego, ale od razu zwrócił moją uwagę. W jego sylwetce było coś podejrzanego, coś... Niepokojącego.
Przysiadł się do mnie niemalże od razu.
– Najemnik – ni to spytał, ni to oznajmił. Na razie milczałem.
– Mam robotę – rzucił jeszcze, bacznie mi się przyglądając. Dalej nie odpowiadałem, po cichu licząc na dokładniejsze informacje.
– Dziesięć tysięcy.
– Ile...? – wykrztusiłem. To była po prostu fortuna.
– Bierzesz?
– Jasne. O co chodzi?
Radosna lekkomyślność. Nigdy więcej.
– Zabij króla – powiedział cicho. Zmroziło mnie. Facet siedział spokojnie, świdrując mnie wzrokiem. Co on powiedział...? Zabić...
– Jestem najemnikiem, nie zabójcą – odparłem po chwili.
Wtedy mężczyzna wyjął sztylet i wbił go w stół.
– Nie myśl, że jesteś nietykalny, Karajew – warknął. Zastanowiło mnie, skąd on wie, jak się nazywam. – Każdy musi czasami spać. A wtedy...
Nie musiał kończyć. Kiwnąłem powoli głową, wstałem i opuściłem karczmę. Niech on się martwi o rachunek, ja mam poważniejsze problemy.
Więc zabić. Jak? Kiedy? Iść od razu, za ciosem? Nie, nie mogło się udać, byłem wpół pijany. W ogóle nie mogło się udać, nawet na trzeźwo. To bez sensu.
Zacząłem rozważać kwestię ucieczki z miasta, od razu. Czy mogłem liczyć na pomoc Rogozina i jego kwiatków? Nie, zdecydowanie nie. Nikomu nie wolno ufać, a już szczególnie Rogozinowi.
Została tylko jedna opcja. Iść od razu i liczyć na to, że król i cała reszta mieszkańców zamku uchlała się w trupa.
***
– Jutro będziesz sądzony – poinformował mnie usłużnie strażnik, zamykając drzwi celi. – Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pojutrze cię przesłuchają, a za dwa dni egzekucja. Miłej nocy.
Klnąc pod nosem, opadłem na zimną podłogę. Wszystko poszło możliwie najgorzej, za dwa dni zginę, a wszystko przez własną głupotę. I tamtego z karczmy, psia jego mać.
Moje położenie było beznadziejne. Nie miałem jak uciec, a obronić się też nie dam rady. Chyba, że zażądam próby walki...
Nie zgodzą się. Albo zgodzą i wyślą jakiegoś żołnierza w pełnej zbroi, a mnie dadzą tylko włócznię, za ciężki miecz czy coś równie użytecznego. Nie.
Mogłem także spróbować przekupić strażnika. Tylko czym? Nie posiadałem niczego wartościowego, poza Siwym. Chociaż Siwy też jakoś szczególnie cenny nie jest. Nie, do dupy ta opcja.
Mogę także spróbować sprowadzić pomoc z zewnątrz. Szkoda tylko, że nie mam jak i kogo. Całe życie radziłem sobie sam, teraz też coś muszę wykombinować!
Jak zwykle, nic mi się nie udało wymyślić, gdy naprawdę potrzebowałem ratunku. Rozważanie trwały aż do rana, gdy strażnik wyprowadził mnie z celi na proces...
***
Głupi ma szczęście. Najwyraźniej jestem bardzo głupi, ponieważ szczęście mi wyjątkowo dopisało.
Gdy szliśmy korytarzem do sali tronowej, nagle usłyszeliśmy głośne krzyki. Zaraz potem dźwięk dzwonów.
– Przewrót w stolicy! Wszyscy do broni!
Zrobiło się niewyobrażalne zamieszanie. Ze wszystkich drzwi wylęgli żołnierze i mnóstwo innych (niepotrzebnych) ludzi, którzy krzyczeli i biegali we wszystkich kierunkach, potęgując chaos. Mój strażnik zagubił się w tym molochu.
Wmieszałem się w grupkę żołnierzy biegnących na zewnątrz, starając się jakoś zminimalizować widoczność więzów na rękach. Na moje szczęście, wszyscy byli zbyt zaaferowani, aby to nawet zauważyć.
Z bram pałacu wydostałem się na ulicę. Przez chwilę jeszcze towarzyszyłem żołnierzom, po czym skręciłem w jakąś uliczkę. Po raz kolejny doświadczyłem niezwykłego wręcz farta – żebrak, za opłatą kilu drobnych monet, rozciął krępujące mnie więzy. Nożem, którego strażnicy nie zauważyli i mi nie odebrali.
W przewrocie uczestniczyłem już czysto rekreacyjnie i jako wolny człowiek. Jednak czuję, że tajemniczy mężczyzna z karczmy nie odpuści i najwyższa pora przestać rozpowszechniać swoje nazwisko.
Ostatecznie... Jaką różnicę komuś robi, czy zwraca się do mnie per Zima czy po imieniu?
Od Nicolasa, C. D. Mercera
Myślałem w napięciu. Uśmiech szybko spełz mi z twarzy. Co zrobić, żeby się odczepił? W sumie, to moja wina. Po co śledzić faceta z bronią za pasem? Pozwalając sobie na małą dygresję ja też nieźle walczę, ale załóżmy, że jestem pacyfistą. Moja dłoń wachała się, czy sięgnąć po jedyną broń, jaką miałem na podorędziu. Bałem się że sprowokóje tym przeciwnika, który wydawał się być znacznie bardziej biegły w walce. Mężczyzna wyjął nóż. Wiedziałem że raczej się nie zawacha. Nagle cisze poranka przerwał dźwięk...
Mercer?
Mercer?
poniedziałek, 24 marca 2014
Od Castiela, C. D. Sensitive
- Jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa to
powiedz od razu. - Jakoś nie uśmiechało mi się dzisiaj być nachalnym,
zwłaszcza w stosunku do Sensitive.
Spojrzała na mnie trochę zmartwiona. Czekałem co odpowie, ale ona nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie naciskając zacząłem zbierać moje rzeczy. Sensi tylko patrzyła. Nie byłem jakoś specjalnie zadowolony z tej ciszy, ale nie przeszkadzała mi. Gdy wszystkie moje ubrania były pozbierane powiedziałem ciche "Dobranoc" i ruszyłem na poszukiwania wolnego pokoju. Właśnie wchodziłem po schodach gdy ktoś mnie złapał za rękę. Tchniony instynktem odwróciłem się i zobaczyłem Sen. Chciała chyba coś powiedzieć, ale... < Sensualna? :] > |
||
Od Castiela, C. D. Anny
- Ach tak? - Uniosłem wysoko jedną brew. - W takim razie pójdziemy razem.
Widziałem widoczne zdenerwowanie na jej twarzy. Rozglądała się na boki. Byłem pewien, że jest tu z tego samego powodu co ja: Aby zabić tego gościa od trupów.
Drgnęła lekko, gdy uświadomiła sobie, że stoję trochę za blisko. Mój sztylet powoli otarł się o jej udo i podwinął jej koszulę.
- A teraz grzecznie i bez krzyków odejdziesz stąd i dasz mi załatwić moją robotę, zrozumiałaś? - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem wprost do ucha panny.
Spojrzała na mnie i prosto w moje oczy odparła...
< Aniu, przepraszam za długość (a raczej jej brak)>
Widziałem widoczne zdenerwowanie na jej twarzy. Rozglądała się na boki. Byłem pewien, że jest tu z tego samego powodu co ja: Aby zabić tego gościa od trupów.
Drgnęła lekko, gdy uświadomiła sobie, że stoję trochę za blisko. Mój sztylet powoli otarł się o jej udo i podwinął jej koszulę.
- A teraz grzecznie i bez krzyków odejdziesz stąd i dasz mi załatwić moją robotę, zrozumiałaś? - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem wprost do ucha panny.
Spojrzała na mnie i prosto w moje oczy odparła...
< Aniu, przepraszam za długość (a raczej jej brak)>
Od Mercera
Noc była cicha i spokojna. Kropił lekki,
wiosenny, ciepły deszcz, a powietrze pachniało nienaturalną wręcz dla
tego miejsca świeżością. Wbiegłem w jeden z zaułków i wspiąłem się na
dach małego domu. Dachówki były śliskie od wody i porośnięte mchem, ale
mimo to jakoś udało mi się po nim biec. Niezauważony przeskakiwałem
zwinnie z dachu na dach. W końcu dotarłem do wyznaczonego przez siebie
miejsca. Budynek był płaski i połączony ze sklepem, którego góra
zakończona była konkretnym spadem. Między dachówkami dostrzegłem
drewnianą klapę, która zasłaniała nieduże okno dachowe. Zbliżyłem się do
celu i obejrzałem kłódkę, która odgradzała mnie od bogatego wnętrza
sklepu krawieckiego. Obejrzałem mechanizm i z uśmiechem na twarzy
zacząłem w nim grzebać wytrychem. Po chwili całość puściła. Uchyliłem
klapę, otwarłem okno i wsunąłem do wnętrza sklepu. Znalazłem się na
starym poddaszu. Wszędzie pełno wygryzionych przez mole szmat, kufrów i
mebli, a nigdzie czegoś, co mogłoby wzbogacić moją kieszeń. Przeszedłem
przez pomieszczenie do drzwi, które prowadziły po schodach w dół na
piętro budynku. Rozejrzałem się po korytarzu. Duża ilość drzwi, za
którymi prawdopodobnie spali właściciele zakładu krawieckiego. Nie warto
ryzykować przeszukiwania pomieszczeń mieszkalnych, dlatego zszedłem na
dół. Ujrzałem regały, lady i gabloty wyłożone drogą odzieżą i biżuterią.
Moje serce zabiło mocniej na widok drogocennych ozdób w szklanych
gablotkach. Podszedłem do jednej i od razu zacząłem grzebać w zamku.
Jeden wytrych poszedł w pierony. Kolejny również. Szlag! Mocne zamki.
Przy trzecim podejściu puścił wreszcie. Pośpiesznie zacząłem ładować
biżuterię do torby u pasa. Nie zdążyłem schować zdobyczy, gdy poczułem
na szyi ostrze czyjegoś sztyletu. Co do…? Otwarłem szerzej oczy.
-Kogo my tu mamy...?-Usłyszałem przy uchu czyjś szept. <Castiel? Co tam robisz, Słodziaku? <3 > |
niedziela, 23 marca 2014
Hurra!
Wasza upierdliwa Sensitive/druga adminka/Ciemna xD/le Autorka chciałaby ogłosić, że na Udertwood zostało opublikowane już ponad 300 postów! Zapewne to mały krok dla ludzkości, jednak duży dla administracji C: Bardzo dziękuję wam za aktywność, która dziś też zostanie wynagrodzona.
PA otrzymują:
PA otrzymują:
- Castiel
- Thomas
- Rin
- Esalien
- Nicolas
- Mirajane
- Ayame
- Sauren
- Mercer
- Celea
Aniu/pierwsza adminko/Shopiu/Yer fior, chcesz coś dodać? C;
Od Saurena, C. D. Esaliena
-Tam już nic nie ma, ogień jest szybszy niż jakikolwiek z nas.
Esalien stał przede mną i patrzył się na mnie. Jak łatwo było odczytać z jego oczu, że jest przerażony tym co powiedziałem. Odwrócił się nerwowo w stronę, gdzie powinno znajdować się Akumel, ale choćby szedł całymi godzinami znalazłby tylko pogorzelisko, ruiny dawnej cywilizacji, która ostatecznie umarła po tylu latach. Spalone drzewa, zniszczone dawne domy, ogrody, wszelkie osiągnięcia naszego ludu. Jak mógł nie ogarnąć mnie gniew, nie znana była mi nawet przyczyna wybuchu pożaru, a jednak nie byli nią ludzie. Wiedziałem, że nie będzie chciał mi uwierzyć. Spodziewałem się jednak innej reakcji, aniżeli otrzymałem. Stał całkiem sztywno, nie poruszał się i był przygnębiony. W końcu osunął się na ziemię i zaczął gładzić ręką wyrastające z niej źdźbła trawy.
-Dokąd teraz pójdziemy?
-Gdyby nie ty, udalibyśmy się za góry, teraz nie ma to już sensu –odparłem. –Musimy iść do ludzi, czy mi się to podoba, czy też nie.
Wtedy zwróciłem znów uwagę na dziewczynę, która odchrząknęła najpewniej mając w zamiarze coś powiedzieć.
<Rin?>
Esalien stał przede mną i patrzył się na mnie. Jak łatwo było odczytać z jego oczu, że jest przerażony tym co powiedziałem. Odwrócił się nerwowo w stronę, gdzie powinno znajdować się Akumel, ale choćby szedł całymi godzinami znalazłby tylko pogorzelisko, ruiny dawnej cywilizacji, która ostatecznie umarła po tylu latach. Spalone drzewa, zniszczone dawne domy, ogrody, wszelkie osiągnięcia naszego ludu. Jak mógł nie ogarnąć mnie gniew, nie znana była mi nawet przyczyna wybuchu pożaru, a jednak nie byli nią ludzie. Wiedziałem, że nie będzie chciał mi uwierzyć. Spodziewałem się jednak innej reakcji, aniżeli otrzymałem. Stał całkiem sztywno, nie poruszał się i był przygnębiony. W końcu osunął się na ziemię i zaczął gładzić ręką wyrastające z niej źdźbła trawy.
-Dokąd teraz pójdziemy?
-Gdyby nie ty, udalibyśmy się za góry, teraz nie ma to już sensu –odparłem. –Musimy iść do ludzi, czy mi się to podoba, czy też nie.
Wtedy zwróciłem znów uwagę na dziewczynę, która odchrząknęła najpewniej mając w zamiarze coś powiedzieć.
<Rin?>
Towarzysz Ellanhore, Tamiza!
Imię: Tamiza
Wiek: 5 lat
Cechy: Tamiza jest niesfornym koniem z temperamentem. Szybko się uczy. Wytrzymała i niezwykle szybka, idealna do pościgów. Przywiązana do swej starej właścicielki, Leihstrenne. Nie toleruje innych ludzi.
Właściciel: Ellanhore
Od Ellanhore, C. D.
Liethstrenne zaczęła zmierzać w kierunku drzwi. Już miała nacisnąć klamkę, kiedy syknęłam.
- Czekaj!
Wyraźnie zdziwiona dziewczyna spojrzała na mnie. Czy powinnam jej mówić? Zresztą, to i tak już jest bez znaczenia…
- Nie otwieraj… Nie teraz- dodałam pospiesznie.
- Ale… ale czemu?- spytała dziewczyna. Z trudem podniosłam się z łóżka. Leithstrenne chciała mnie zatrzymać, jednak na próżno. Założyłam buty i spytałam.
- Masz konie?
- Tak, ale…
- Zaprowadź mnie do nich- przerwałam jej. Dziewczynie wyraźnie się to nie spodobało. Maniery manierami, ale w tej chwili powinna być mi wdzięczna za to, co robię. Ku mojemu zdziwieniu wykonała rozkaz. Po chwili stałyśmy przed boksami, w których stały dwa konie.
- Dobrze, zrobiłam jak chciałaś. Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi?- spytała dziewczyna unosząc brew ku górze. Już nie wyglądała jak wcześniej- miła, przyjazna dziewczyna z uśmiechem na ustach i pełnych życia oczach. Zrobiła się bardziej poważna, stanowcza… Nareszcie.
- Można powiedzieć, że nie jestem w tym mieście zbyt mile widziana- mruknęłam.
- To znaczy?- dopytywała się Leithstrenne. Westchnęłam.
- To znaczy, że jeżeli szybko się stąd nie ulotnimy, to zabiją nas… Czekaj, poprawka. Ciebie zabiją, bo ja zdąże uciec- po tych słowach dosłownie wskoczyłam do boksu gniadosza. Założyłam mu uzdę i dzikim galopem ruszyłam w stronę lasu. W samą porę, gdyż właśnie z niewielkiego domku wyskoczyły dwie tęgie postacie.
- Miło się rozmawiało Lei- mruknęłam z nieprzyjemnym uśmieszkiem “zdobiącym” obecnie mą twarz, po czym straciłam chatkę z oczu.
< CD nastąpi >
- Czekaj!
Wyraźnie zdziwiona dziewczyna spojrzała na mnie. Czy powinnam jej mówić? Zresztą, to i tak już jest bez znaczenia…
- Nie otwieraj… Nie teraz- dodałam pospiesznie.
- Ale… ale czemu?- spytała dziewczyna. Z trudem podniosłam się z łóżka. Leithstrenne chciała mnie zatrzymać, jednak na próżno. Założyłam buty i spytałam.
- Masz konie?
- Tak, ale…
- Zaprowadź mnie do nich- przerwałam jej. Dziewczynie wyraźnie się to nie spodobało. Maniery manierami, ale w tej chwili powinna być mi wdzięczna za to, co robię. Ku mojemu zdziwieniu wykonała rozkaz. Po chwili stałyśmy przed boksami, w których stały dwa konie.
- Dobrze, zrobiłam jak chciałaś. Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi?- spytała dziewczyna unosząc brew ku górze. Już nie wyglądała jak wcześniej- miła, przyjazna dziewczyna z uśmiechem na ustach i pełnych życia oczach. Zrobiła się bardziej poważna, stanowcza… Nareszcie.
- Można powiedzieć, że nie jestem w tym mieście zbyt mile widziana- mruknęłam.
- To znaczy?- dopytywała się Leithstrenne. Westchnęłam.
- To znaczy, że jeżeli szybko się stąd nie ulotnimy, to zabiją nas… Czekaj, poprawka. Ciebie zabiją, bo ja zdąże uciec- po tych słowach dosłownie wskoczyłam do boksu gniadosza. Założyłam mu uzdę i dzikim galopem ruszyłam w stronę lasu. W samą porę, gdyż właśnie z niewielkiego domku wyskoczyły dwie tęgie postacie.
- Miło się rozmawiało Lei- mruknęłam z nieprzyjemnym uśmieszkiem “zdobiącym” obecnie mą twarz, po czym straciłam chatkę z oczu.
< CD nastąpi >
Od Esaliena, C. D. Saurena i Rin
Wiem dobrze jak musiało to wyglądać i raczej nie dziwiła mnie jej reakcja. Kiedy pojawił się mój ojciec pewne było, że raczej nie mogą już liczyć na jej pomoc. Są ludzie, którzy nie lubią towarzystwa, są tacy, którzy zupełnie go unikają, a mój ojciec zaliczał się do grupy, która niszczyła wszelkie rozmowy, czy innego rodzaju spotkania. Nie wiem, dlaczego to robił, ale zapewne chodziło znów o to, iż był zbyt poważny, czasem wręcz nie do wytrzymania. Nie wiem, jakim sposobem pozostali mistrzowie znosili jego osobę.
-Zwą mnie Sauren, a to jak już się domyśliłaś jest mój syn, Esalien.
Kasneir postanowił wtedy podejść do niej i wyraźnie był zainteresowany jej torbą. „Kasneir, zostaw” powiedziałem do niego w myślach. Natychmiast się odsunął. Dziewczyna jednak była nim zainteresowana, choć głównym tego powodem był z pewnością fakt, że wyglądał jej na oswojonego.
-A to jest Kasneir –dodałem do wypowiedzi ojca.
-Esalien idziemy –powiedział mój ojciec, jak zawsze surowo i z tonem, który nie znosił żadnego sprzeciwu. Chwycił mnie za ramie i spróbował pociągnąć w stronę lasu. Dlaczego jednak mielibyśmy ruszyć na północ? Coś tutaj nie grało... Wyrwałem się mu i wskazałem w kierunku południowo-zachodnim, czyli tam gdzie leżało Akumel.
-Pomyliłeś drogę, a zresztą ja tam nie wrócę dopóki… -nie dokończyłem, bo przerwał mi, a głos jego wyrażał zarówno gniew na mnie, jak i wielki ból.
<Sauren?>
-Zwą mnie Sauren, a to jak już się domyśliłaś jest mój syn, Esalien.
Kasneir postanowił wtedy podejść do niej i wyraźnie był zainteresowany jej torbą. „Kasneir, zostaw” powiedziałem do niego w myślach. Natychmiast się odsunął. Dziewczyna jednak była nim zainteresowana, choć głównym tego powodem był z pewnością fakt, że wyglądał jej na oswojonego.
-A to jest Kasneir –dodałem do wypowiedzi ojca.
-Esalien idziemy –powiedział mój ojciec, jak zawsze surowo i z tonem, który nie znosił żadnego sprzeciwu. Chwycił mnie za ramie i spróbował pociągnąć w stronę lasu. Dlaczego jednak mielibyśmy ruszyć na północ? Coś tutaj nie grało... Wyrwałem się mu i wskazałem w kierunku południowo-zachodnim, czyli tam gdzie leżało Akumel.
-Pomyliłeś drogę, a zresztą ja tam nie wrócę dopóki… -nie dokończyłem, bo przerwał mi, a głos jego wyrażał zarówno gniew na mnie, jak i wielki ból.
<Sauren?>
Od Rin, C. D. Esaliena
Parzyłam na tą scenę zaskoczona. Niezbyt wiedziałam jak się w takiej sytuacji zachować. Stał przede mną dziwny chłopak, a do tego przytula go jakis facet. Zapewne jego ojciec. Stałam tak z wytrzeszczonymi oczami i ustami szeroko rozwartymi. Cała ta, nieco komiczna dla mnie, sytuacja trwała dobre kilka minut. Wystarczyły one jednak żeby poukładać myśli. Odchrząknęłam znacząco. Mężczyzna spojrzał na mnie chłodno. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Zastanawiałam się co teraz zrobić. Odejść w spokoju, czy raczej zostać i dowiedzieć się czegoś więcej o tych osobliwych typach.
Poczułam że mężczyzna jest do mnie wrogo nastawiony. Bez zastanowienia odwzajemniłam mu zimne spojrzenie. Młodszy chłopak odsunął się lekko.
- Ojcze, ja... Przepraszam, ale... - zaczął. "Czyli jednak to rodzina"
- Nie interesuje mnie to! Mam dość twoich wybryków. Czy zdajesz sobie sprawę z tego co mogło się stać? Czy tak trudno chociaż raz posłuchać sarszych? - przerwał mu ostro ojciec. Westchnął cicho. Zaśmiałam się w duchu. Ta scena przypomniała mi dzieciństwo. Nie był to najlepszy moment na tego typu wspomnienia.
Po chwili mężczyzna zwrócił się do mnie.
- A ty kim właściwie jesteś? - zapytał twardo. Przeszłam go morderczym spojrzeniem.
- Chcąc poznać czyjeś imie wpierw podaj swoje. - odrzekłam dumnie. Odruchowo sięgnęłam ostrza. Nie wyjęłam go jednak tylko trzymałam w pogotowiu. Mężczyzna prychnął cicho. Był nieustępliwy.
- Więc? Jak cie zwą? - naciskał. Westchnęłam cicho.
- Rin. Rin Everdeen. - przedstawiłam się. Oboje zaczęli mi się bliżej przyglądać. - Teraz ty.
< Esan, Sauren?>
Poczułam że mężczyzna jest do mnie wrogo nastawiony. Bez zastanowienia odwzajemniłam mu zimne spojrzenie. Młodszy chłopak odsunął się lekko.
- Ojcze, ja... Przepraszam, ale... - zaczął. "Czyli jednak to rodzina"
- Nie interesuje mnie to! Mam dość twoich wybryków. Czy zdajesz sobie sprawę z tego co mogło się stać? Czy tak trudno chociaż raz posłuchać sarszych? - przerwał mu ostro ojciec. Westchnął cicho. Zaśmiałam się w duchu. Ta scena przypomniała mi dzieciństwo. Nie był to najlepszy moment na tego typu wspomnienia.
Po chwili mężczyzna zwrócił się do mnie.
- A ty kim właściwie jesteś? - zapytał twardo. Przeszłam go morderczym spojrzeniem.
- Chcąc poznać czyjeś imie wpierw podaj swoje. - odrzekłam dumnie. Odruchowo sięgnęłam ostrza. Nie wyjęłam go jednak tylko trzymałam w pogotowiu. Mężczyzna prychnął cicho. Był nieustępliwy.
- Więc? Jak cie zwą? - naciskał. Westchnęłam cicho.
- Rin. Rin Everdeen. - przedstawiłam się. Oboje zaczęli mi się bliżej przyglądać. - Teraz ty.
< Esan, Sauren?>
sobota, 22 marca 2014
Os Esaliena, C. D. Rin
-Nie wiem za bardzo dokąd iść –kontynuowałem. –Nie znam ludzi i czułbym się wśród nich zupełnie obcy…
-Zaraz, zaraz –przerwała mi. –Jak to nie znasz ludzi? Nie jesteś człowiekiem?
-Nie, choć nie wiem, czy zrozumiesz. Jestem druidem.
Wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu, no może trochę przesadzam, ale była zdziwiona. Po chwili jednak stan ten zmienił się w zamyślenie i uważne studiowanie mojej postaci. Wyglądało to, jakby czegoś się domyślała, już zanim jej zdradziłem to kim jestem. Nastała długa cisza, w której cos mi jednak przeszkadzało. Pachniało jak dym, ale skąd on by się wziął? Jakoś nie mogłem przyjąć tego do wiadomości i zacząłem się nerwowo rozglądać po lesie. Gdzieś w oddali mogłem usłyszeć płacz drzew, ale co się działo.
Dziewczyna patrzyła na mnie. Ciekawe, czy uznała mnie już za wariata, czy dopiero się nad tym zastanawiała. Wolę nie myśleć, jak wyglądałem, gdy nerwowo odwracałem głowę to w tę, to w tamtą stronę, by pojąć co się działo. Jakoś mi to nie szło. Telepatia ma pewne ograniczenia. Bardzo ciężko bowiem określić skąd pochodzą głosy, tym bardziej jeśli chodzi o drzewa, ze zwierzętami jeszcze jakoś. Usłyszałem szelest w krzewach i na polanę wyskoczył Kasneir. Ten jeleń jest tak do mnie przywiązany, że chyba polazłby za mną wszędzie. Teraz czekało mnie jeszcze większe zdziwienie, choć dziewczyna musiała już zupełnie nie rozumieć sytuacji. Mój ojciec, bowiem w ślad za Kasneirem stanął na polanie, przyciągnął mnie do siebie i można, rzec „przykuł” do swojej piersi.
<Rin?>
-Zaraz, zaraz –przerwała mi. –Jak to nie znasz ludzi? Nie jesteś człowiekiem?
-Nie, choć nie wiem, czy zrozumiesz. Jestem druidem.
Wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu, no może trochę przesadzam, ale była zdziwiona. Po chwili jednak stan ten zmienił się w zamyślenie i uważne studiowanie mojej postaci. Wyglądało to, jakby czegoś się domyślała, już zanim jej zdradziłem to kim jestem. Nastała długa cisza, w której cos mi jednak przeszkadzało. Pachniało jak dym, ale skąd on by się wziął? Jakoś nie mogłem przyjąć tego do wiadomości i zacząłem się nerwowo rozglądać po lesie. Gdzieś w oddali mogłem usłyszeć płacz drzew, ale co się działo.
Dziewczyna patrzyła na mnie. Ciekawe, czy uznała mnie już za wariata, czy dopiero się nad tym zastanawiała. Wolę nie myśleć, jak wyglądałem, gdy nerwowo odwracałem głowę to w tę, to w tamtą stronę, by pojąć co się działo. Jakoś mi to nie szło. Telepatia ma pewne ograniczenia. Bardzo ciężko bowiem określić skąd pochodzą głosy, tym bardziej jeśli chodzi o drzewa, ze zwierzętami jeszcze jakoś. Usłyszałem szelest w krzewach i na polanę wyskoczył Kasneir. Ten jeleń jest tak do mnie przywiązany, że chyba polazłby za mną wszędzie. Teraz czekało mnie jeszcze większe zdziwienie, choć dziewczyna musiała już zupełnie nie rozumieć sytuacji. Mój ojciec, bowiem w ślad za Kasneirem stanął na polanie, przyciągnął mnie do siebie i można, rzec „przykuł” do swojej piersi.
<Rin?>
Od Siergieja, Quest 3
Otaczała mnie ciemność. Nie widziałem nawet czubka własnego miecza, nie mówiąc już o otaczających mnie postaciach. Bo ktoś musiał tam być. Czułem czyjąś obecność.
I na co mi był ten spacer w góry?!
Namówił mnie, oczywiście, Rogozin. Stary dziad zażądał odnalezienia jakiegoś patałacha, zapalonego botanika, który poszedł po składniki do leczniczego eliksiru rosnące w wysokich górach i nie wrócił.
– Ja go potrzebuję, bratan – powiedział Rogozin z naciskiem. – Tego chłopaka i tego eliksiru. Zapłacę.
To był decydujący argument. Chyba muszę wreszcie zacząć jakoś przebierać w zleceniach, a nie zgadzać się od razu po magicznym słowie „zapłacę”. Szczególnie, jeśli chodzi o coś, co nie polega na wywijaniu mieczem.
Na początku było całkiem przyjemnie. Pominąwszy fakt, że musiałem pojechać konno. Siwy najpierw nie chciał ruszyć, potem nie chciał skręcić, następnie nie chciał zwolnić. W końcu zrobiłem prymitywny palcat z gałęzi i walnąłem go w ten leniwy zad. Uspokoił się.
Ślady chłopaka były całkiem wyraźne. Odbiły się głęboko w wilgotnej ziemi, widziałem je nawet z wysokości siodła. Mogły być całkiem świeże, chociaż, szerze mówiąc, znam się na tropieniu jak wielbłąd na skrzypcach.
Problemy zaczęły się wyżej. Po pierwsze, podłoże było twarde i dla odmiany nie widziałem żadnych śladów. Po drugie, Siwy miał lęk wysokości. Zrzucił mnie przy pierwszej lepszej okazji i pognał na dół. Dalej musiałem iść piechotą.
Po trzech godzinach zacząłem przeklinać siebie, Rogozina, Siwego i całą resztę świata. Bolały mnie nogi, kusza i miecz ciążyły, śladów nie było żadnych, a na dodatek zaczęło kropić. Lepiej być nie mogło.
Następne pół godziny pokazało, że jednak mogło. Drobny deszczyk przeistoczył się w ulewę, ulewa – w burzę. Z gradobiciem.
Zgięty w pół, na oślep macałem ścianę szukając choćby najmarniejszej wnęki. Kule lodu spadające z nieba robiły się coraz większe. Bałem się o życie, po raz pierwszy od tylu lat. Nie cierpię tego uczucia.
Niespodziewanie ściana się skończyła i wręcz wpadłem do jakiejś groty. Było w niej bardzo ciemno, jedynie światło błyskawic rozświetlało jej wnętrze. Niestety, grota nie zapewniała ochrony przed wiatrem i deszczem. Chociaż nie dostawałem po plecach i głowie kulami lodu, mokro i zimno było dalej. Chciałem znaleźć suchsze miejsce, więc ruszyłem w głąb groty.
Nagle zrobiło się cicho, jak nożem uciął. Nie słyszałem już deszczu, gradu ani grzmotów. Ciemność zgęstniała. Powoli wysunąłem miecz z pochwy. Nic nie widziałem, ale jednego byłem pewien – nie jestem sam.
Coś się ruszyło za mną. Błyskawicznie się obróciłem i próbowałem wytężyć wzrok, jednak nic nie dostrzegłem. Znowu coś się ruszyło za moimi plecami. Gdy się ponownie odwróciłem, ruch za mną się powtórzył. Wtedy zrozumiałem, że jestem otoczony.
Cios był szybki, cichy i podstępny. Poczułem nagły ból z tyłu głowy, zmiękłem w kolanach. I zemdlałem.
***
– Ech, Karajew, Karajew. Ty to się jednak do niczego nie nadajesz.
Usłyszawszy znajomy głos, otworzyłem oczy. Znajdowałem się w jakimś pokoju, zapakowany do łóżka. Głowa mi pulsowała. Rogozin siedział obok i patrzył na mnie z rozbawieniem. Byliśmy sami.
– Znalazłeś chłopaka, to trzeba ci przyznać – ciągnął dalej Rogozin, nie zważając na moje kompletne zdezorientowanie. Znalazłem...? Kiedy? Jak? – Szkoda tylko, że martwego. Swoją drogą, myśleliśmy, że ty też jesteś martwy, bratan. Jak twoja szkapa przybiegła, tośmy się nastrachali. I ta burza cholerna. A łeb toś sobie paskudnie rozwalił. Co ci się stało, hę? Karajew?
Zamknąłem oczy. Nikt nie musi wiedzieć o cieniach z tajemniczej groty. Jednego byłem pewien – nigdy tam nie wrócę. Do Groty Cieni, w której omal nie zginąłem.
I na co mi był ten spacer w góry?!
Namówił mnie, oczywiście, Rogozin. Stary dziad zażądał odnalezienia jakiegoś patałacha, zapalonego botanika, który poszedł po składniki do leczniczego eliksiru rosnące w wysokich górach i nie wrócił.
– Ja go potrzebuję, bratan – powiedział Rogozin z naciskiem. – Tego chłopaka i tego eliksiru. Zapłacę.
To był decydujący argument. Chyba muszę wreszcie zacząć jakoś przebierać w zleceniach, a nie zgadzać się od razu po magicznym słowie „zapłacę”. Szczególnie, jeśli chodzi o coś, co nie polega na wywijaniu mieczem.
Na początku było całkiem przyjemnie. Pominąwszy fakt, że musiałem pojechać konno. Siwy najpierw nie chciał ruszyć, potem nie chciał skręcić, następnie nie chciał zwolnić. W końcu zrobiłem prymitywny palcat z gałęzi i walnąłem go w ten leniwy zad. Uspokoił się.
Ślady chłopaka były całkiem wyraźne. Odbiły się głęboko w wilgotnej ziemi, widziałem je nawet z wysokości siodła. Mogły być całkiem świeże, chociaż, szerze mówiąc, znam się na tropieniu jak wielbłąd na skrzypcach.
Problemy zaczęły się wyżej. Po pierwsze, podłoże było twarde i dla odmiany nie widziałem żadnych śladów. Po drugie, Siwy miał lęk wysokości. Zrzucił mnie przy pierwszej lepszej okazji i pognał na dół. Dalej musiałem iść piechotą.
Po trzech godzinach zacząłem przeklinać siebie, Rogozina, Siwego i całą resztę świata. Bolały mnie nogi, kusza i miecz ciążyły, śladów nie było żadnych, a na dodatek zaczęło kropić. Lepiej być nie mogło.
Następne pół godziny pokazało, że jednak mogło. Drobny deszczyk przeistoczył się w ulewę, ulewa – w burzę. Z gradobiciem.
Zgięty w pół, na oślep macałem ścianę szukając choćby najmarniejszej wnęki. Kule lodu spadające z nieba robiły się coraz większe. Bałem się o życie, po raz pierwszy od tylu lat. Nie cierpię tego uczucia.
Niespodziewanie ściana się skończyła i wręcz wpadłem do jakiejś groty. Było w niej bardzo ciemno, jedynie światło błyskawic rozświetlało jej wnętrze. Niestety, grota nie zapewniała ochrony przed wiatrem i deszczem. Chociaż nie dostawałem po plecach i głowie kulami lodu, mokro i zimno było dalej. Chciałem znaleźć suchsze miejsce, więc ruszyłem w głąb groty.
Nagle zrobiło się cicho, jak nożem uciął. Nie słyszałem już deszczu, gradu ani grzmotów. Ciemność zgęstniała. Powoli wysunąłem miecz z pochwy. Nic nie widziałem, ale jednego byłem pewien – nie jestem sam.
Coś się ruszyło za mną. Błyskawicznie się obróciłem i próbowałem wytężyć wzrok, jednak nic nie dostrzegłem. Znowu coś się ruszyło za moimi plecami. Gdy się ponownie odwróciłem, ruch za mną się powtórzył. Wtedy zrozumiałem, że jestem otoczony.
Cios był szybki, cichy i podstępny. Poczułem nagły ból z tyłu głowy, zmiękłem w kolanach. I zemdlałem.
***
– Ech, Karajew, Karajew. Ty to się jednak do niczego nie nadajesz.
Usłyszawszy znajomy głos, otworzyłem oczy. Znajdowałem się w jakimś pokoju, zapakowany do łóżka. Głowa mi pulsowała. Rogozin siedział obok i patrzył na mnie z rozbawieniem. Byliśmy sami.
– Znalazłeś chłopaka, to trzeba ci przyznać – ciągnął dalej Rogozin, nie zważając na moje kompletne zdezorientowanie. Znalazłem...? Kiedy? Jak? – Szkoda tylko, że martwego. Swoją drogą, myśleliśmy, że ty też jesteś martwy, bratan. Jak twoja szkapa przybiegła, tośmy się nastrachali. I ta burza cholerna. A łeb toś sobie paskudnie rozwalił. Co ci się stało, hę? Karajew?
Zamknąłem oczy. Nikt nie musi wiedzieć o cieniach z tajemniczej groty. Jednego byłem pewien – nigdy tam nie wrócę. Do Groty Cieni, w której omal nie zginąłem.
Od Saurena, C. D.
-Czy do tego nie będzie nam potrzebna obecność Esaliena? –zapytał mistrz ziemi, najwyraźniej nie będący pewnym, czy działania jakie przyjdzie nam podjąć są słuszne.
-Esalien powróci, nim uda nam się ukończyć przygotowania. Sam tego dopilnuję, tymczasem musimy rozpocząć działania mające na celu poszerzenie bariery. Moc moja i Esaliena potrzebna będzie na koniec tego procesu, teraz potrzebna jest wasza pomoc.
Wtedy przypomniałem sobie, jednak o zamiarach smoków i postanowiłem, że najwyższy czas je zdradzić.
-Smoki zdecydowały, że chcą zaatakować. Zamieszanie wywołane wśród ludzi może nam pomóc, odciągną one, bowiem uwagę od lasu. Wtedy będziemy mogli przeprowadzić ostateczną fazę odcięcia się od ludzi.
-Mistrzu, co zamierzają smoki? –zapytał nie kto inny jak mistrz wody.
-Spowodują jak zwykle panikę. Plan jest dokładnie ten sam, co jedenaście lat temu. Zniszczą uprawy i spichlerze, a także spalą niektóre domostwa, to powinno wystarczyć. Ludzie dawno nie byli nękani przez smoki, wystarczyłby nawet jeden, by wywołać chaos … -nie było mi dane dokończyć tego zdania, gdyż nagle w wiosce rozległy się krzyki. Również na radzie wybuchło poruszenie. Lagren zaczął węszyć w powietrzu, aż w końcu niczym wąż prześlizgnął się do wyjścia z drzewa i zerwał się z powietrze unosząc za sobą chmurę pyłu. Tymczasem moją i całej rady uwagę przykuła łuna ponad lasem i uciekając przed nią zwierzęta. Teraz już wiedziałem co się stało.
Cale Akumel opanował chaos, wszyscy uciekali, nie za bardzo wiedząc dokąd się kierować. Szybko ustaliłem z radą, że mają ruszać za góry, tam mieli pozostać, by być bezpieczni. Ja sam natomiast ruszyłem biegiem przez wioskę w celu odnalezienia Esaliena. Dlaczego on nie mógł teraz siedzieć w domu, no dlaczego? Zastanawia mnie czasem, dlaczego on nie potrafi mnie słuchać, czy to naprawdę takie trudne?
Kolejne drzewa stawały w czerwono-pomarańczowych płomieniach, które w nieprzerwanym tańcu ogarniały kolejne części lasu. Nade mną ujrzałem cień, którym niewątpliwie był Lagren. Kierował się prosto, ku smoczym grotom i dał mi znak, bym biegł w tamtą stronę. Drzewa waliły się wokoło, wszędzie unosiło się mnóstwo dymu, który uniemożliwiał dostrzeganie szczegółów i utrudniał oddychanie. Ledwo mogłem utrzymać tępo biegnąć, dym wciąż gryzł mnie w gardło, a ja sam zaczynałem powoli mieć problemy z oddychaniem. Każdy wdech i wydech to była męka. Oczy piekły, jak nigdy. Nogi tymczasem zaczęły się ze zmęczenia uginać pod moim ciałem. Będąc już w lesie mogłem zobaczyć, jak cały dorobek naszej cywilizacji pochłaniają płomienie, a smoki lecą w stronę gór, a mój lud ucieka by skryć się za ich barierą.
Smocze groty, to zespół pagórków, porośniętych obficie przez mchy i porosty, w niektórych miejscach nawet przez drzewa, czy krzewy. Przetrwały więcej pokoleń niż cokolwiek innego, co dane było mi zobaczyć. Teraz tymczasem tak samo jak wszystko inne, ogarnęły je płomienie. Nie było wewnątrz widać ani jednego smoka, a podziemne korytarze przez nie opuszczone wydały się zupełnie puste. Lagren jednak wiedział o czymś, czego ja nie wiedziałem i zaprowadził mnie go jaskini tak niskiej, ze musiałem iść tam kucając. Wiedział, ze tam nie wejdzie i wyraźnie prosił mnie o pomoc, zawsze posiadał dziwną zdolność przekazywania swych potrzeb bez użycia słów. To co tam znalazłem zdumiało mnie. Ratar pomyślałby zapewne, ze to dziwny kamień, to jednak było najprawdziwsze smocze jajo, którego mieszkaniec był gotowy do wyklucia, brakowało tylko głosu smoka.
Wyciągnąłem szmaragdowe jajo z jaskiń i zbliżyłem do Lagrena, ob. Jednak nie przemówił, tylko skierował się do lasu. Był jedynym smokiem, jaki nie zamknął swego umysłu całkowicie, lecz teraz postanowił zupełnie ignorować moje prośby o zajęcie się jajem. Znów coś knuł, tego mogłem być pewny. Jeśli w smoczej naturze leży przebiegłość i złośliwość, to Lagren był najbardziej przebiegły i złośliwy spośród swego rodzaju. Teraz nie było jednak czasu na wywody filozoficzne o naturze smoków, musiałem się śpieszyć, by w porę znaleźć mojego syna.
I znalazłem, gdy rozmawiał z jakąś jasnowłosą dziewczyną.
<Esalien?>
-Esalien powróci, nim uda nam się ukończyć przygotowania. Sam tego dopilnuję, tymczasem musimy rozpocząć działania mające na celu poszerzenie bariery. Moc moja i Esaliena potrzebna będzie na koniec tego procesu, teraz potrzebna jest wasza pomoc.
Wtedy przypomniałem sobie, jednak o zamiarach smoków i postanowiłem, że najwyższy czas je zdradzić.
-Smoki zdecydowały, że chcą zaatakować. Zamieszanie wywołane wśród ludzi może nam pomóc, odciągną one, bowiem uwagę od lasu. Wtedy będziemy mogli przeprowadzić ostateczną fazę odcięcia się od ludzi.
-Mistrzu, co zamierzają smoki? –zapytał nie kto inny jak mistrz wody.
-Spowodują jak zwykle panikę. Plan jest dokładnie ten sam, co jedenaście lat temu. Zniszczą uprawy i spichlerze, a także spalą niektóre domostwa, to powinno wystarczyć. Ludzie dawno nie byli nękani przez smoki, wystarczyłby nawet jeden, by wywołać chaos … -nie było mi dane dokończyć tego zdania, gdyż nagle w wiosce rozległy się krzyki. Również na radzie wybuchło poruszenie. Lagren zaczął węszyć w powietrzu, aż w końcu niczym wąż prześlizgnął się do wyjścia z drzewa i zerwał się z powietrze unosząc za sobą chmurę pyłu. Tymczasem moją i całej rady uwagę przykuła łuna ponad lasem i uciekając przed nią zwierzęta. Teraz już wiedziałem co się stało.
Cale Akumel opanował chaos, wszyscy uciekali, nie za bardzo wiedząc dokąd się kierować. Szybko ustaliłem z radą, że mają ruszać za góry, tam mieli pozostać, by być bezpieczni. Ja sam natomiast ruszyłem biegiem przez wioskę w celu odnalezienia Esaliena. Dlaczego on nie mógł teraz siedzieć w domu, no dlaczego? Zastanawia mnie czasem, dlaczego on nie potrafi mnie słuchać, czy to naprawdę takie trudne?
Kolejne drzewa stawały w czerwono-pomarańczowych płomieniach, które w nieprzerwanym tańcu ogarniały kolejne części lasu. Nade mną ujrzałem cień, którym niewątpliwie był Lagren. Kierował się prosto, ku smoczym grotom i dał mi znak, bym biegł w tamtą stronę. Drzewa waliły się wokoło, wszędzie unosiło się mnóstwo dymu, który uniemożliwiał dostrzeganie szczegółów i utrudniał oddychanie. Ledwo mogłem utrzymać tępo biegnąć, dym wciąż gryzł mnie w gardło, a ja sam zaczynałem powoli mieć problemy z oddychaniem. Każdy wdech i wydech to była męka. Oczy piekły, jak nigdy. Nogi tymczasem zaczęły się ze zmęczenia uginać pod moim ciałem. Będąc już w lesie mogłem zobaczyć, jak cały dorobek naszej cywilizacji pochłaniają płomienie, a smoki lecą w stronę gór, a mój lud ucieka by skryć się za ich barierą.
Smocze groty, to zespół pagórków, porośniętych obficie przez mchy i porosty, w niektórych miejscach nawet przez drzewa, czy krzewy. Przetrwały więcej pokoleń niż cokolwiek innego, co dane było mi zobaczyć. Teraz tymczasem tak samo jak wszystko inne, ogarnęły je płomienie. Nie było wewnątrz widać ani jednego smoka, a podziemne korytarze przez nie opuszczone wydały się zupełnie puste. Lagren jednak wiedział o czymś, czego ja nie wiedziałem i zaprowadził mnie go jaskini tak niskiej, ze musiałem iść tam kucając. Wiedział, ze tam nie wejdzie i wyraźnie prosił mnie o pomoc, zawsze posiadał dziwną zdolność przekazywania swych potrzeb bez użycia słów. To co tam znalazłem zdumiało mnie. Ratar pomyślałby zapewne, ze to dziwny kamień, to jednak było najprawdziwsze smocze jajo, którego mieszkaniec był gotowy do wyklucia, brakowało tylko głosu smoka.
Wyciągnąłem szmaragdowe jajo z jaskiń i zbliżyłem do Lagrena, ob. Jednak nie przemówił, tylko skierował się do lasu. Był jedynym smokiem, jaki nie zamknął swego umysłu całkowicie, lecz teraz postanowił zupełnie ignorować moje prośby o zajęcie się jajem. Znów coś knuł, tego mogłem być pewny. Jeśli w smoczej naturze leży przebiegłość i złośliwość, to Lagren był najbardziej przebiegły i złośliwy spośród swego rodzaju. Teraz nie było jednak czasu na wywody filozoficzne o naturze smoków, musiałem się śpieszyć, by w porę znaleźć mojego syna.
I znalazłem, gdy rozmawiał z jakąś jasnowłosą dziewczyną.
<Esalien?>
Od Ellanhore, C. D.
Coś, a raczej ktoś. Moje oczy dostrzegły smukłą postać w czarnej pelerynie. Kiedy zorientowała się, że ją zauważyłam, natychmiast ruszyła biegiem w przeciwnym kierunku. Poderwałam się na równe nogi i wybiegłam z karczmy.
- Ej, gdzie biegniesz!?- usłyszałam głos dziewczyny, ale nie doczekała się ona odpowiedzi. Zarzuciłam na głowę kaptur od peleryny i ile sił w nogach biegłam w stronę postaci. To musiał być on, nie było innej możliwości. Dystans pomiędzy nami zmniejszał się coraz bardziej. Widać było, że mój cel niedługo da za wygraną. Biegliśmy tak przez opustoszałe uliczki Goldencoast. Nie dziwie się ludziom, że nie wychodzili z domów, pogoda była okropna. Zakapturzona postać wbiegła w ślepą uliczkę, a ja zaraz za nią. Uśmiechnęłam się. “Teraz już mi nie uciekniesz”- pomyślałam i wyciągnęłam sztylet. Cel stał obrócony do mnie plecami. Ruszyłam na niego. Już miałam wbić sztylet w jego plecy, kiedy zorientowałam się, że coś mi tu nie pasuje, a chwilę potem rozpłaszczyłam się na kamiennej ścianie jednego z domów. Osunęłam się na ziemię. Sztylet wypadł mi z ręki.
“Jak!? Co się stało!?”. Podniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła. Nic, pustka. Tylko ja, sztylet i ta cholerna ściana. Wszystko mnie bolało. Nie miałam już siły trzymać głowy w górze, a co dopiero próbować wstać, więc oparłam ją o kamienną uliczkę. Na wpół zamknięte oczy utkwiłam w bliżej nieokreślonym mi kierunku. Nagle poczułam coś ciepłego na sobie. Podniosłam wzrok.
- To ty…- wyszeptałam, a zaraz po tym straciłam przytomność.
***
Promienie słońca poraziły mnie w oczy. Zakryłam je dłonią.
- Jeszcze pięć minut- mruknęłam, po czym przewróciłam się na drugi bok.
- Na pewno? Śpisz już dobrą dobę- usłyszałam znajomy głos. Skoczyłam jak oparzona, ale zaraz tego pożałowałam. Ból jaki przeszył moją głowę był nie do opisania. Syknęłam. Nagle poczułam czyjeś dłonie na czole.
- Trzeba było nie spać w deszczu na ulicy- powiedziała zielonooka- masz gorączkę.
- Nie spałam, tylko się przewróciłam- odparłam i strąciłam dłonie dziewczyny z czoła. Podniosłam na nią wzrok. Tak jak wtedy- z jej twarzy nie znikał uśmiech. Co za irytująca dziewucha.
- Właśnie, nie powiedziałaś mi w końcu jak masz na imię. Ja nazywam się Leithstrenne, ale możesz mi mówić Lei.
- Nie twoja sprawa- burknęłam.
- Ej, ja ci się przedstawiłam. Teraz ty powinnaś to zrobić, tego wymaga zwyczaj…
- Tyle, że mnie nie obchodzi jak masz na imię- przerwałam jej.
- A po za tym, nie powinno się przerywać mówiącemu- dodała zielonooka. Westchnęłam. Chyba zdałoby się zachowywać dobrze, w końcu jestem chora i nie mam się gdzie podziać…
- Ellanhore- mruknęłam.
- Oh, El… Elan… Elano… Ach, mogę ci mówić Ela?
- Nie!- zawołałam natychmiast. Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała na mnie. Westchnęłam.
- Wolę jak używa się mojego pełnego imienia- powiedziałam w końcu. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dobrze, tylko powtórz jak brzmi.
- Ellanhore.
- Postaram się zapamiętać- odparła radośnie dziewczyna. Najwidoczniej chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak przerwało jej pukanie do drzwi.
< CD nastąpi >
Od Ellanhore
Siedziałam w karczmie, a dokładniej w jej najciemniejszym kącie. Wokół, gwar, śmiechy, dobra zabawa... Jak ci ludzie mogli tak marnować czas? Utkwiłam wzrok w mokrych od deszczu uliczkach za oknem. "Wyschnę i ruszam dalej"- pomyślałam. Przysunęłam się bliżej kominka, by przyśpieszyć proces schnięcia. Siedziałam tak w ciszy przypatrując się kroplom deszczu spływającym po szybie.
- Co podać?- usłyszałam radosny głos kelnerki. Aż podskoczyłam. Jaki to zwyczaj zakradać się do klienta i krzyczeć mu nad głową!?
- Zatyczki do uszu- mruknęłam, po czym wróciłam do jakżeż pasjonującego zajęcia jakim było patrzenie na deszcz. Myślałam, że dziewczyna oburzy się, bądź też pójdzie sobie, czego oczywiście chciałam. Ta jednak uśmiechnęła się jeszcze bardziej i odparła:
- Przykro mi, ale nie mamy zatyczek. Może coś ciepłego do picia? Jest pani cała przemoczona.
"Pani"? Ta dziewczyna była zapewne w moim wieku, ale cóż, widać tego wymagała praca kelnerki. Podniosłam wzrok na nieznajomą by przyjrzeć się jej uważniej. Jej niemalże białe, bujne loki sięgały za ramiona. Swymi pełnymi życia, zielonymi oczami wpatrywała się we mnie. Podobnie jak ja cerę miała śnieżnobiałą. Była niższa i młodsza ode mnie, a w każdym bądź razie na taką wyglądała.
- To może się do pani dosiądę!?- zawołała radośnie i nie czekając na odpowiedź siadła naprzeciwko mnie.- Wygląda pani tak samotnie, towarzystwo dobrze pani zrobi!
Spojrzałam na nią spode łba, po czym powiedziałam:
- Posłuchaj młoda, zacznijmy od tego, że nie jestem "pani"...
- To kim?- wtrąciła się dziewczyna.
- I od tego, że mi się nie przerywa!- warknęłam.- Nie twój interes kim jestem, bądź jak się nazywam. Po za tym nie potrzebuję towarzystwa, lubię być sama.
- Nie wygłupiaj się! Jak tak będziesz mówić, to zostaniesz zgorzkniałą staruchą!- zawołała młoda. No dobra, teraz już naprawdę mocno podirytowana chciałam dogadać smarkuli, ale coś mnie powstrzymało.
< CD nastąpi >
- Co podać?- usłyszałam radosny głos kelnerki. Aż podskoczyłam. Jaki to zwyczaj zakradać się do klienta i krzyczeć mu nad głową!?
- Zatyczki do uszu- mruknęłam, po czym wróciłam do jakżeż pasjonującego zajęcia jakim było patrzenie na deszcz. Myślałam, że dziewczyna oburzy się, bądź też pójdzie sobie, czego oczywiście chciałam. Ta jednak uśmiechnęła się jeszcze bardziej i odparła:
- Przykro mi, ale nie mamy zatyczek. Może coś ciepłego do picia? Jest pani cała przemoczona.
"Pani"? Ta dziewczyna była zapewne w moim wieku, ale cóż, widać tego wymagała praca kelnerki. Podniosłam wzrok na nieznajomą by przyjrzeć się jej uważniej. Jej niemalże białe, bujne loki sięgały za ramiona. Swymi pełnymi życia, zielonymi oczami wpatrywała się we mnie. Podobnie jak ja cerę miała śnieżnobiałą. Była niższa i młodsza ode mnie, a w każdym bądź razie na taką wyglądała.
- To może się do pani dosiądę!?- zawołała radośnie i nie czekając na odpowiedź siadła naprzeciwko mnie.- Wygląda pani tak samotnie, towarzystwo dobrze pani zrobi!
Spojrzałam na nią spode łba, po czym powiedziałam:
- Posłuchaj młoda, zacznijmy od tego, że nie jestem "pani"...
- To kim?- wtrąciła się dziewczyna.
- I od tego, że mi się nie przerywa!- warknęłam.- Nie twój interes kim jestem, bądź jak się nazywam. Po za tym nie potrzebuję towarzystwa, lubię być sama.
- Nie wygłupiaj się! Jak tak będziesz mówić, to zostaniesz zgorzkniałą staruchą!- zawołała młoda. No dobra, teraz już naprawdę mocno podirytowana chciałam dogadać smarkuli, ale coś mnie powstrzymało.
< CD nastąpi >
Nowy członek, Ellanhore!
ELLANHORE WEITLING
Frakcje
Dobra, więc przechodząc do sedna, część z was może doznać miłego szoku. ^u^
Propnuję przywódctwa nad frakcjami:
Propnuję przywódctwa nad frakcjami:
- Gildia Złodziei- Mercer Jorsen
- Związek Zabójców- Sensitive Lagren
- Bractwo- Christopher Welley (niepewne ze względu na sytuację sterującego)
- Twierdza Magii- Sauren Saidonu
- Akademia Sztuk- Nicolas Kirkland
Proszę wybranych o kontakt. ^u^
Towarzysz Siergieja, Siwy!
Imię: Siwy
Wiek: 5 lat
Cechy: Uparty i nieposłuszny. Próbuje wszystkim udowodnić, że jest szefem stada. Jeźdźca ignoruje bądź próbuje zrzucić – jazda na nim to wyzwanie. Zmusić do posłuszeństwa mogą go tylko ostrogi, ostre wędzidło lub... zrozumienie.
Właściciel: Siergiej
Od Siergieja (opowiadanie z perspektywy towarzysza)
Tamtego dnia ludzie znowu zabrali mnie na targ. W sumie byłem do tego przyzwyczajony i nie działo się nic nadzwyczajnego: przychodzili inni ludzie, coś tam seplenili, czasem zabierali któregoś z moich towarzyszy za mały woreczek. Na mnie nigdy nie padło, zadbałem o to – ostatni, który (pobrzękując woreczkiem) wskazał na mnie, dostał kopniaka. Odtąd jakoś brakowało amatorów.
Po kilku godzinach zostałem tylko ja, jeden pociągowy imieniem Karaś oraz drobna, pełnokrwista Płoszka. Byłem pewien, że już wrócimy do stajni. Przecież zostaliśmy tylko we trójkę, a Płoszkę już bolały nogi i zaczęła wierzgać. Wtedy, ku mojej irytacji, podeszło jeszcze dwóch facetów.
Jeden z nich był mały i brodaty, z twarzą całą naznaczoną paskudnymi bliznami. Drugi zaś wysoki, barczysty i czarnowłosy. Nie spodobali mi się.
– Aj, słaby wybór – oznajmił brodaty. – To wszystkie wasze szkapy? Skąd są?
– Niestety tylko te zostały, panie – pośpieszył z odpowiedzą handlarz. – Siwy i klacz z Blackmill, a duży z okolic Northsage. Jakiego konia potrzebujesz, panie?
– Wierzchowca. Wytrzymałego i niepłochliwego – powiedział cicho ten drugi, uprzedzając brodacza.
Handlarz zamyślił się.
– Duży na pewno nie na wierzchowca. To wytrzymały koń, ale do pługa. Klacz szybka i skoczna, ale płochliwa, kapryśna. A siwy... – Westchnął. – A siwy dobry koń do polowań. Tylko...
– Tylko? – pochwycił nieufnie obcy.
– Tylko... Charakter... No... Taki jest...
– Nie kręcić mi tu – upomniał go surowo brodacz.
– Diabeł wcielony – powiedział handlarz z bezradnym uśmiechem. – Gryzie. Kopie. Nie słucha. Nikt go nie chce kupić.
Brodacz wyraźnie zmarkotniał i zwrócił się do swojego towarzysza.
– No, Zima, decyzja. Potrzeba konia, a jeśli tylko takie zostały... Tego dużego lepiej nie, skoro nie przyuczony do siodła. Skoro klacz płochliwa, to też się nie nada. Oszaleje podczas pierwszej lepszej jatki. Czyli tylko siwy został...
Zima westchnął rozdzierająco.
– Niech to cholera. Ile?
– Ja to bym za niego dopłacił – Handlarzowi zebrało się na szczerość. – Niech pan darmo bierze, i dzięki stokrotne. Już się zastanawiałem nad urżnięciem dziada, póki mięso młode...
Zima skrzywił się i podszedł do mnie. Moment, moment, to on mnie zabiera? A co z woreczkiem? Nie, ja nie chcę!
Zerwałem się gwałtownie w bok i wyrzuciłem kopyta w tył. Tak mocno, jak tylko potrafiłem. Jednak Zima zrobił zgrabny unik. Nie poddałem się, próbowałem dalej. Mężczyzna ciągle był ode mnie szybszy i skakał wokół mnie jak jakaś irytująca mucha. Poczułem narastającą złość, nie, wściekłość! Stawałem dęba, kopałem, byleby dosięgnąć. Stratować, skopać, zabić... Zabić. Zabić. Zabić!
Dostałem zadyszki. Moje kopnięcia były coraz słabsze, podrywanie się rzadsze. Miałem już dość, walka mnie zmęczyła. Pocieszający był fakt, że Zima też już nie wyrabiał i usuwał się dosłownie w ostatniej chwili.
Nie mogłem. Już za długo. W końcu opadłem bez sił na ziemię, ciężko dysząc. Wygrał, niech go szlag, wygrał.
Po kilku godzinach zostałem tylko ja, jeden pociągowy imieniem Karaś oraz drobna, pełnokrwista Płoszka. Byłem pewien, że już wrócimy do stajni. Przecież zostaliśmy tylko we trójkę, a Płoszkę już bolały nogi i zaczęła wierzgać. Wtedy, ku mojej irytacji, podeszło jeszcze dwóch facetów.
Jeden z nich był mały i brodaty, z twarzą całą naznaczoną paskudnymi bliznami. Drugi zaś wysoki, barczysty i czarnowłosy. Nie spodobali mi się.
– Aj, słaby wybór – oznajmił brodaty. – To wszystkie wasze szkapy? Skąd są?
– Niestety tylko te zostały, panie – pośpieszył z odpowiedzą handlarz. – Siwy i klacz z Blackmill, a duży z okolic Northsage. Jakiego konia potrzebujesz, panie?
– Wierzchowca. Wytrzymałego i niepłochliwego – powiedział cicho ten drugi, uprzedzając brodacza.
Handlarz zamyślił się.
– Duży na pewno nie na wierzchowca. To wytrzymały koń, ale do pługa. Klacz szybka i skoczna, ale płochliwa, kapryśna. A siwy... – Westchnął. – A siwy dobry koń do polowań. Tylko...
– Tylko? – pochwycił nieufnie obcy.
– Tylko... Charakter... No... Taki jest...
– Nie kręcić mi tu – upomniał go surowo brodacz.
– Diabeł wcielony – powiedział handlarz z bezradnym uśmiechem. – Gryzie. Kopie. Nie słucha. Nikt go nie chce kupić.
Brodacz wyraźnie zmarkotniał i zwrócił się do swojego towarzysza.
– No, Zima, decyzja. Potrzeba konia, a jeśli tylko takie zostały... Tego dużego lepiej nie, skoro nie przyuczony do siodła. Skoro klacz płochliwa, to też się nie nada. Oszaleje podczas pierwszej lepszej jatki. Czyli tylko siwy został...
Zima westchnął rozdzierająco.
– Niech to cholera. Ile?
– Ja to bym za niego dopłacił – Handlarzowi zebrało się na szczerość. – Niech pan darmo bierze, i dzięki stokrotne. Już się zastanawiałem nad urżnięciem dziada, póki mięso młode...
Zima skrzywił się i podszedł do mnie. Moment, moment, to on mnie zabiera? A co z woreczkiem? Nie, ja nie chcę!
Zerwałem się gwałtownie w bok i wyrzuciłem kopyta w tył. Tak mocno, jak tylko potrafiłem. Jednak Zima zrobił zgrabny unik. Nie poddałem się, próbowałem dalej. Mężczyzna ciągle był ode mnie szybszy i skakał wokół mnie jak jakaś irytująca mucha. Poczułem narastającą złość, nie, wściekłość! Stawałem dęba, kopałem, byleby dosięgnąć. Stratować, skopać, zabić... Zabić. Zabić. Zabić!
Dostałem zadyszki. Moje kopnięcia były coraz słabsze, podrywanie się rzadsze. Miałem już dość, walka mnie zmęczyła. Pocieszający był fakt, że Zima też już nie wyrabiał i usuwał się dosłownie w ostatniej chwili.
Nie mogłem. Już za długo. W końcu opadłem bez sił na ziemię, ciężko dysząc. Wygrał, niech go szlag, wygrał.
Od Sensitive, C. D. Castiela
- Coś nie tak?- odezwał się Castiel.
- Nie...- odpowiedziałam i wbiłam wzrok w podłogę. Nastała cisza, którą po chwili przerwał mężczyzna.
- Sensi...
- Nie nazywaj mnie tak- przerwałam Castielowi patrząc na niego spode łba.
- Dobrze Sensi...- mruknął, po czym znowu przeciągnął się. Ziewnął.
- Nie chce ci się spać?- spytałam. Mój towarzysz ponownie spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko, po czym powiedział...
< Cas? Sorki, że tak krótko, ale nie wiedziałam o czym pisać xd >
- Nie...- odpowiedziałam i wbiłam wzrok w podłogę. Nastała cisza, którą po chwili przerwał mężczyzna.
- Sensi...
- Nie nazywaj mnie tak- przerwałam Castielowi patrząc na niego spode łba.
- Dobrze Sensi...- mruknął, po czym znowu przeciągnął się. Ziewnął.
- Nie chce ci się spać?- spytałam. Mój towarzysz ponownie spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko, po czym powiedział...
< Cas? Sorki, że tak krótko, ale nie wiedziałam o czym pisać xd >
Od Sensitive, C. D. Julie
Uniosłam brew ku górze. Mało przekonująca historia, ale przecież nie zacznę prowadzić dochodzenia w sprawie jakiejś głupiej książki. Już miałam odejść, kiedy coś przyszło mi do głowy.
- Mogę ją na chwilę?- spytałam wyciągając dłoń po księgę. Julie zawahała się.
- Wiesz, nie pożyczam jej byle komu...- zaczęła nieco zakłopotana.
- Co się takiego może stać?- nie ustępowałam. Dziewczyna cofnęła się trochę. Zapadła cisza. Wyglądało jakby Julie rozważała wszystkie za i przeciw. W końcu powiedziała...
< Julie? Sorki, że tyle musiałaś czekać. >
- Mogę ją na chwilę?- spytałam wyciągając dłoń po księgę. Julie zawahała się.
- Wiesz, nie pożyczam jej byle komu...- zaczęła nieco zakłopotana.
- Co się takiego może stać?- nie ustępowałam. Dziewczyna cofnęła się trochę. Zapadła cisza. Wyglądało jakby Julie rozważała wszystkie za i przeciw. W końcu powiedziała...
< Julie? Sorki, że tyle musiałaś czekać. >
Od Siergieja
Na dworze siąpił deszcz. Wszystko tonęło w paskudnym błocie. Cały świat wydawał się jakiś szary i bardziej ponury niż zwykle. Uroki wczesnej wiosny.
– Psia pogoda – zauważył półgłosem Jewłogij Rogozin, dowódca najemnego oddziału „Szkarłatne Kwiaty”. – Aż się dupy nie chce ruszyć do miasta, nie, bratan?
Kiwnąłem głową. Siedzieliśmy nad grzańcami w rogu przytulnej gospody w jakiejś zapadłej wsi. Dwa dni drogi od Goldencoast. Oprócz nas i dwóch pijanych mężczyzn pod jedną z ław gospoda była pusta – reszta kompanii Rogozina rozproszyła się po okolicznych burdelach.
– To co, Zima – Rogozin z hukiem odstawił swój kufel na stół. – Zostajesz na razie z nami czy próbujesz szczęścia w czym innym?
– A macie jakąś robotę dla mnie? – zapytałem cicho.
– Znalazłoby się coś. Ostatnio rada Goldencoast ogłosiła nabór do straży miejskiej. Nieźle płacą. Mamy zamiar się na to załapać i trochę uciułać. Wiesz, spłukani jesteśmy.
– Co konkretnie będziecie robić?
Rogozin wzruszył ramionami.
– Mają problem ze złodziejami. Szerzy się to plugastwo, że aż strach. Powyłapywać skurwieli, może trochę podziurawić. I tyle.
Chwilę się zastanawiałem. Propozycja Rogozina była kusząca, a mój budżet poważnie nadszarpnięty. Łapanie złodziei to nie najgorsza robota. A skoro nieźle płacą...
– Pojadę z wami – zadecydowałem w końcu. Rogozin uśmiechnął się, zadowolony.
– Wyjeżdżamy jutro, bratan.
***
Po dwóch dniach brnięcia w błocie brudni, niezadowoleni i przemoczeni stawiliśmy się u rady miejskiej Goldencoast. Rajcy radośnie nas przywitali, obiecali sowitą nagrodę, wypłacili lichą zaliczkę i kazali już następnego dnia iść „na łowy”.
– Skąpiradła – mruczał niezadowolony Rogozin, licząc pieniądze. – Niech ich szlag. Miejskie fircyki.
Puściłem jego gadanie mimo uszu. Mnie osobiście zaliczka w zupełności wystarczyła: miałem za co wynająć pokój w gospodzie i napić się wieczorem. Na nowy płaszcz nie starczyło.
Następnego dnia łaziliśmy całą bandą po mieście bite trzy godziny. Rogozin w końcu uznał, że to bez sensu. Podzielił nas na mniejsze grupki i kazał nie wracać bez złodzieja.
Mnie przydzielono do dwóch młodych, chyba szesnastoletnich żółtodziobów. Jeden miał na imię Miszka, a na drugiego wszyscy wołali Kapeć. Dlaczego, wolałem nie wnikać.
Ruszyliśmy do najbardziej zagrożonej dzielnicy miasta. Uznałem, że tam najłatwiej dorwać jakiegoś złodziejaszka, choćby najlichszego. Bardzo potrzebowałem nowego płaszcza.
W końcu, gdy po okrążeniu całej dzielnicy sześć i pół raza, straciliśmy już nadzieję, usłyszeliśmy głośny wrzask.
– Złodziej!!! Chwytaj, łapaj!
Przejąłem inicjatywę.
– Miszka, zablokuj tamtą przecznicę. Kapeć, ty blokuj tę z drugiej strony. Jazda!
Młodzi posłuchali mnie od razu i rozbiegli się w dwóch różnych kierunkach. Na szczęście dla nas, ów złodziej wybrała bieg w moim kierunku. Szczerze wątpię, czy któryś z moich współtowarzyszy zdołałby zatrzymać rozpędzonego faceta.
Okazało się, że to jednak była kobieta. Przytulając jakiś pakunek do łona, sadziła przez ulicę. Gdy zbliżyła się do miejsca, przy którym stałem, rzuciłem się na nią i zwaliłem z nóg. Zanim zdążyła wyjąć jakąś broń, złapałem ją za nadgarstki i wykręciłem ręce do tyłu. Wyrywała się, próbowała walczyć. Jednak była za słaba...
<która z dziewcząt dała się tak perfidnie zwalić z nóg? =)>
– Psia pogoda – zauważył półgłosem Jewłogij Rogozin, dowódca najemnego oddziału „Szkarłatne Kwiaty”. – Aż się dupy nie chce ruszyć do miasta, nie, bratan?
Kiwnąłem głową. Siedzieliśmy nad grzańcami w rogu przytulnej gospody w jakiejś zapadłej wsi. Dwa dni drogi od Goldencoast. Oprócz nas i dwóch pijanych mężczyzn pod jedną z ław gospoda była pusta – reszta kompanii Rogozina rozproszyła się po okolicznych burdelach.
– To co, Zima – Rogozin z hukiem odstawił swój kufel na stół. – Zostajesz na razie z nami czy próbujesz szczęścia w czym innym?
– A macie jakąś robotę dla mnie? – zapytałem cicho.
– Znalazłoby się coś. Ostatnio rada Goldencoast ogłosiła nabór do straży miejskiej. Nieźle płacą. Mamy zamiar się na to załapać i trochę uciułać. Wiesz, spłukani jesteśmy.
– Co konkretnie będziecie robić?
Rogozin wzruszył ramionami.
– Mają problem ze złodziejami. Szerzy się to plugastwo, że aż strach. Powyłapywać skurwieli, może trochę podziurawić. I tyle.
Chwilę się zastanawiałem. Propozycja Rogozina była kusząca, a mój budżet poważnie nadszarpnięty. Łapanie złodziei to nie najgorsza robota. A skoro nieźle płacą...
– Pojadę z wami – zadecydowałem w końcu. Rogozin uśmiechnął się, zadowolony.
– Wyjeżdżamy jutro, bratan.
***
Po dwóch dniach brnięcia w błocie brudni, niezadowoleni i przemoczeni stawiliśmy się u rady miejskiej Goldencoast. Rajcy radośnie nas przywitali, obiecali sowitą nagrodę, wypłacili lichą zaliczkę i kazali już następnego dnia iść „na łowy”.
– Skąpiradła – mruczał niezadowolony Rogozin, licząc pieniądze. – Niech ich szlag. Miejskie fircyki.
Puściłem jego gadanie mimo uszu. Mnie osobiście zaliczka w zupełności wystarczyła: miałem za co wynająć pokój w gospodzie i napić się wieczorem. Na nowy płaszcz nie starczyło.
Następnego dnia łaziliśmy całą bandą po mieście bite trzy godziny. Rogozin w końcu uznał, że to bez sensu. Podzielił nas na mniejsze grupki i kazał nie wracać bez złodzieja.
Mnie przydzielono do dwóch młodych, chyba szesnastoletnich żółtodziobów. Jeden miał na imię Miszka, a na drugiego wszyscy wołali Kapeć. Dlaczego, wolałem nie wnikać.
Ruszyliśmy do najbardziej zagrożonej dzielnicy miasta. Uznałem, że tam najłatwiej dorwać jakiegoś złodziejaszka, choćby najlichszego. Bardzo potrzebowałem nowego płaszcza.
W końcu, gdy po okrążeniu całej dzielnicy sześć i pół raza, straciliśmy już nadzieję, usłyszeliśmy głośny wrzask.
– Złodziej!!! Chwytaj, łapaj!
Przejąłem inicjatywę.
– Miszka, zablokuj tamtą przecznicę. Kapeć, ty blokuj tę z drugiej strony. Jazda!
Młodzi posłuchali mnie od razu i rozbiegli się w dwóch różnych kierunkach. Na szczęście dla nas, ów złodziej wybrała bieg w moim kierunku. Szczerze wątpię, czy któryś z moich współtowarzyszy zdołałby zatrzymać rozpędzonego faceta.
Okazało się, że to jednak była kobieta. Przytulając jakiś pakunek do łona, sadziła przez ulicę. Gdy zbliżyła się do miejsca, przy którym stałem, rzuciłem się na nią i zwaliłem z nóg. Zanim zdążyła wyjąć jakąś broń, złapałem ją za nadgarstki i wykręciłem ręce do tyłu. Wyrywała się, próbowała walczyć. Jednak była za słaba...
<która z dziewcząt dała się tak perfidnie zwalić z nóg? =)>
piątek, 21 marca 2014
Nowy członek, Sirgiej!
SIERGIEJ KARAJEW
Od Castiela, C. D. Sensitive
- Nie powinnaś się trochę osuszyć? - Zapytałem patrząc na jej prześwitujące, przyklejone do ciała odzienie. Podążyła za moim wzrokiem i szybko zakryła się płaszczem.
- Chyba masz rację - powiedziała nieco speszona i wstała. - Zaraz wrócę.
Poszła pewnie do swojego pokoju, aczkolwiek nie wiem - nie śledziłem jej. Zdjąłem koszule, która wysuszyła się na mnie i zmieniła się w twardą skorupę przyklejoną do mojej skóry. Po paru bolesnych próbach udało mi się zrzucić tą "skorupę". Opadłem zmęczony na mój fotel, rozkoszując się ciepłem rozpływającym się po mojej nagiej klatce piersiowej. Z tego przyjemnego transu obudziła mnie dopiero kelnerka przynosząc 2 kufle grzanego wina z cytryną i cynamonem. Odurzający zapach ciepłego napoju napawał mnie coraz bardziej. Czułem się coraz bardziej błogo, ale nie chciałem pić bez mojej towarzyszki. Z tą myślą zasnąłem.
Po przebudzeniu w izbie było już mało ludzi, a naprzeciwko mnie siedziała moja towarzyszka niedoli w suchych ubraniach.
- Nie wiem jak masz na imię - mruknąłem zaspany.
Zaskoczona spojrzała na mnie.
- Sensi...to znaczy Sensitive - powiedziała nieco mieszana.
Popatrzyłem na stolik między nami. Stał tam jeszcze mój grzaniec - ku mojej uciesze. Nie podejrzewałem Sensi, po prostu... Mógł ktoś go wypić. W każdym bądź razie wypiłem go jednym tchem i ułożyłem się w fotelu.
- Cudownie tak - Wyjęczałem przeciągając się.
Przyznała mi rację cichym pomrukiem zadowolenia. Po jakimś czasie odwróciłem głowę w stronę dziewczyny, patrzyła na mnie.
- Chyba masz rację - powiedziała nieco speszona i wstała. - Zaraz wrócę.
Poszła pewnie do swojego pokoju, aczkolwiek nie wiem - nie śledziłem jej. Zdjąłem koszule, która wysuszyła się na mnie i zmieniła się w twardą skorupę przyklejoną do mojej skóry. Po paru bolesnych próbach udało mi się zrzucić tą "skorupę". Opadłem zmęczony na mój fotel, rozkoszując się ciepłem rozpływającym się po mojej nagiej klatce piersiowej. Z tego przyjemnego transu obudziła mnie dopiero kelnerka przynosząc 2 kufle grzanego wina z cytryną i cynamonem. Odurzający zapach ciepłego napoju napawał mnie coraz bardziej. Czułem się coraz bardziej błogo, ale nie chciałem pić bez mojej towarzyszki. Z tą myślą zasnąłem.
Po przebudzeniu w izbie było już mało ludzi, a naprzeciwko mnie siedziała moja towarzyszka niedoli w suchych ubraniach.
- Nie wiem jak masz na imię - mruknąłem zaspany.
Zaskoczona spojrzała na mnie.
- Sensi...to znaczy Sensitive - powiedziała nieco mieszana.
Popatrzyłem na stolik między nami. Stał tam jeszcze mój grzaniec - ku mojej uciesze. Nie podejrzewałem Sensi, po prostu... Mógł ktoś go wypić. W każdym bądź razie wypiłem go jednym tchem i ułożyłem się w fotelu.
- Cudownie tak - Wyjęczałem przeciągając się.
Przyznała mi rację cichym pomrukiem zadowolenia. Po jakimś czasie odwróciłem głowę w stronę dziewczyny, patrzyła na mnie.
< Sensitive? >
Od Mirajane, C. D. Thomasa
- Mirajane masz tu swoją wypłatę - powiedziała Ergia wręczając mi sakiewkę z pieniędzmi.
- Dzięki - powiedziałam chowając ją do kieszeni - W końcu będę mogła kupić ten niebieski komplecik kałamarza i piór - pomyślałam.
Gdy skończyłam robotę wróciłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej mój sejf do którego odkładałam moje oszczędności. Zabrałam potrzebną sumę dołożyłam ją do mojej wypłaty i wyszłam na miasto. Bezzwłocznie poszłam do sklepu z przyborami do pisania, w nim właśnie zobaczyłam ten cudny komplecik. Po kilku minutach znalazłam się przed sklepem, otworzyłam drzwi, zabrzęczał srebrny dzwoneczek wiszący nad nimi.
- Dzień dobry, w czym możemy służyć? - zapytała pani stojąca za ladą.
- Chciałabym niebieski komplet kałamarza i piór.
- Dobrze za chwilkę przyniosę - powiedziała i zniknęła w głębi pomieszczenia.
Odwróciłam się tyłem do lady i zaczęłam rozglądać się po sklepie. Było tu całkiem dużo różnych przedmiotów przydatnych do pisania począwszy od stalówek a skończywszy na przyciskach do papieru. Przez wielką szybę wystawową było widać przechodzących ludzi, jako iż było wiosenne popołudnie wielu ludzi z miasta wyległo na ulice.
- Swoją drogą ciekawe czy Thomas już wrócił, niedawno wyjechał sprzedać kilka zwierząt, trochę za nim tęskniłam...
- Proszę, chodziło ci o ten komplecik? - zapytała się sprzedawczyni stawiając towar przede mną i przerywając moje rozmyślania.
- Tak, proszę tu jest zapłata.
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałam zabierając komplet i wychodząc ze sklepu.
Przeciskając się przez tłum ludzi udało mi się w końcu wrócić do gospody. Chociaż i tu zgromadziło się wiele osób.
- To pierwszy tak ciepły dzień w tym roku, nie? - zagadnęła mnie jedna ze śpiewaczek.
- Tak to prawda, wrócił już Thomas?
- Nie. A tak przy okazji, Ergia cię wołała, coś od ciebie chciała.
- Dzięki - odpowiedziałam i poszłam w kierunku zaplecza, zważając na to by nikt nie zniszczył mojego kompletu.
- Mirajane, chodź tutaj! - zawołała Ergia z za lady.
- Już, słucham co chciałaś? - zapytałam podchodząc.
- Nic wielkiego, idź na zakupy zapomniałam kupić pieczywa. Masz pieniądze, tylko wróć szybko goście czekają.
Kiwnęłam głową na znak zgody i ponownie zaczęłam przeciskać się przez gwarny tłum.
- Dzięki - powiedziałam chowając ją do kieszeni - W końcu będę mogła kupić ten niebieski komplecik kałamarza i piór - pomyślałam.
Gdy skończyłam robotę wróciłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej mój sejf do którego odkładałam moje oszczędności. Zabrałam potrzebną sumę dołożyłam ją do mojej wypłaty i wyszłam na miasto. Bezzwłocznie poszłam do sklepu z przyborami do pisania, w nim właśnie zobaczyłam ten cudny komplecik. Po kilku minutach znalazłam się przed sklepem, otworzyłam drzwi, zabrzęczał srebrny dzwoneczek wiszący nad nimi.
- Dzień dobry, w czym możemy służyć? - zapytała pani stojąca za ladą.
- Chciałabym niebieski komplet kałamarza i piór.
- Dobrze za chwilkę przyniosę - powiedziała i zniknęła w głębi pomieszczenia.
Odwróciłam się tyłem do lady i zaczęłam rozglądać się po sklepie. Było tu całkiem dużo różnych przedmiotów przydatnych do pisania począwszy od stalówek a skończywszy na przyciskach do papieru. Przez wielką szybę wystawową było widać przechodzących ludzi, jako iż było wiosenne popołudnie wielu ludzi z miasta wyległo na ulice.
- Swoją drogą ciekawe czy Thomas już wrócił, niedawno wyjechał sprzedać kilka zwierząt, trochę za nim tęskniłam...
- Proszę, chodziło ci o ten komplecik? - zapytała się sprzedawczyni stawiając towar przede mną i przerywając moje rozmyślania.
- Tak, proszę tu jest zapłata.
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałam zabierając komplet i wychodząc ze sklepu.
Przeciskając się przez tłum ludzi udało mi się w końcu wrócić do gospody. Chociaż i tu zgromadziło się wiele osób.
- To pierwszy tak ciepły dzień w tym roku, nie? - zagadnęła mnie jedna ze śpiewaczek.
- Tak to prawda, wrócił już Thomas?
- Nie. A tak przy okazji, Ergia cię wołała, coś od ciebie chciała.
- Dzięki - odpowiedziałam i poszłam w kierunku zaplecza, zważając na to by nikt nie zniszczył mojego kompletu.
- Mirajane, chodź tutaj! - zawołała Ergia z za lady.
- Już, słucham co chciałaś? - zapytałam podchodząc.
- Nic wielkiego, idź na zakupy zapomniałam kupić pieczywa. Masz pieniądze, tylko wróć szybko goście czekają.
Kiwnęłam głową na znak zgody i ponownie zaczęłam przeciskać się przez gwarny tłum.
* * *
- To wszystko, dziękuję - powiedziałam wychodząc z piekarni.
Upał już trochę zelżał, a także ludzie udali się do swoich domów. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Szłam nie zbyt szeroką uliczką, oprócz mnie znajdował się na niej jeździec. Miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam, tylko nie wiedziałam gdzie. Gdy nieznajomy obejrzał się, serce mi zamarło - Ingel.
- To już rok odkąd opuścił miasto, czemu nagle się tak zjawia? - pomyślałam - Co on tu robi, nigdy nie wiedziałam kim tak naprawdę jest. Zawsze był tajemniczy, ale jeszcze nigdy nie znikał na tak długo.
Jeździec przyśpieszył, a po chwili zniknął za zakrętem. Odetchnęłam z ulgą i jak najszybciej wróciłam do karczmy. Weszłam bocznym wejściem, położyłam kosz z pieczywem w kuchni, zabrałam swój niebieski komplecik i poszłam do siebie, miałam nadzieję że Thomas już wrócił.
<Thomas?>
Upał już trochę zelżał, a także ludzie udali się do swoich domów. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Szłam nie zbyt szeroką uliczką, oprócz mnie znajdował się na niej jeździec. Miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam, tylko nie wiedziałam gdzie. Gdy nieznajomy obejrzał się, serce mi zamarło - Ingel.
- To już rok odkąd opuścił miasto, czemu nagle się tak zjawia? - pomyślałam - Co on tu robi, nigdy nie wiedziałam kim tak naprawdę jest. Zawsze był tajemniczy, ale jeszcze nigdy nie znikał na tak długo.
Jeździec przyśpieszył, a po chwili zniknął za zakrętem. Odetchnęłam z ulgą i jak najszybciej wróciłam do karczmy. Weszłam bocznym wejściem, położyłam kosz z pieczywem w kuchni, zabrałam swój niebieski komplecik i poszłam do siebie, miałam nadzieję że Thomas już wrócił.
<Thomas?>
środa, 19 marca 2014
Od Mercera, C. D. Nicolasa
-A może po prostu wpakuję Ci sztylet w gardło, a potem oskubię Cię ze
wszystkiego w ramach rekompensaty za to, że zmarnowałeś moją szansę na
zarobek.-Splunąłem mu pod nogi.-No chyba, że dobrowolnie oddasz mi to,
co masz ukryte w kieszeniach.-Uśmiechnąłem się do niego lekko i
nieprzyjemnie. Nie wierzyłem w jego pewne siebie, głupie i naiwne
słówka. Ludzi jego pokroju albo się unika, albo okrada, albo zabija.
Chłopak zawahał się. Nie wyglądał ani na zadowolonego, ani na zbyt pewnego siebie. Skierowałem dyskretnie palce ku sztyletom u pasa.
-Liczę do trzech. Trzy…
Pot na jego czole.
-Dwa…
Zgrzyt zębów.
-Jeden.-Uśmiechnąłem się nieprzyjemnie.
<Nicolas? Wybacz, że tak długo. Jakoś mi umknęło to wszystko.>
Chłopak zawahał się. Nie wyglądał ani na zadowolonego, ani na zbyt pewnego siebie. Skierowałem dyskretnie palce ku sztyletom u pasa.
-Liczę do trzech. Trzy…
Pot na jego czole.
-Dwa…
Zgrzyt zębów.
-Jeden.-Uśmiechnąłem się nieprzyjemnie.
<Nicolas? Wybacz, że tak długo. Jakoś mi umknęło to wszystko.>
Towarzysz Mercera, Rosch!
Imię: Rosch
Wiek: 4 lata
Cechy: Rosch jest koniem temperamentnym, mądrym, dość porywczym. Czasami można odnieść wrażenie, że lubi się popisywać. Jest trudny do ujarzmienia. Jest niezależny, ale wierny. Bywa nierozsądny.
Właściciel: Mercer
Od Mercera
Wiatr świszczał żałośnie między budynkami i opustoszałymi, cuchnącymi alejami. Przez rynsztoki płynęła brązowa, śmierdząca woda. Tłuste szczury śmigały między nogami, a wychudzone koty śledziły każdy twój krok spod stert śmieci i cieni rzucanych przez małe budynki. Sunąłem szybkim krokiem przed siebie, otulając się szczelnie ciemnym, wyłatanym płaszczem. Usłyszałem ciężkie kroki kilku osób. Patrol miejski. Cholera! Szybko wsunąłem do zaułka między dwoma większymi domami. Ulicą przeszli czterej strażnicy w charakterystycznych uniformach wyposażonych w zbrojne elementy. W rękach nieśli pochodnie, a miecze szczękały cicho i złowrogo w pochwach u pasa.
-… Siepacz z Newford gnije wreszcie w lochach! Złapali go jak okradał kwaterę jednego ze szlachciców. Jak mu tam było? Lord Amestoris?-rzucił jeden.
-I dobrze. Mam nadzieję, że zdechnie tam na jakąś grypę czy co. W końcu lochy w Newford są jednymi z najgorszych. Zimno tam, że na samą myśl gęsia skóra mi wyłazi-odparł jeszcze jeden.
Przeszli dalej skręcając w jedną z ulic. Wysunąłem z zaułka i ruszyłem szybko w kierunku tutejszych stajni. Już z daleka widziałem piękne, różnorodne konie stojące w boksach. Noce były jeszcze w miarę ciepłe, więc większość z nich stała na zewnątrz. Przy nich czuwały psy, a w niedużej budce obok drzemał strażnik. Obszedłem stajnię na około i po cichu podkradłem się do jednego z pierwszych boksów. Stał w nim masywny, siwy wałach. To nie to… Nie szukam wolnego tarana, a śmigłego, smukłego wierzchowca. Wskoczyłem na przegrodę boksu i omiotłem wzrokiem dalsze konie. Mój wzrok spoczął na karym, śmigłym, młodym ogierze o ciemnej grzywie z kilkoma białymi pasmami i długą, białą strzałką na głowie. Zwinnym, szybkim ruchem przeskoczyłem przez boksy koni dostając się do wypatrzonego ogiera. Szybkim, wprawnym ruchem otwarłem jego zagrodę, dosiadłem go na oklep i mocnym, zdecydowanym klepnięciem w zad zmusiłem do biegu. Koń zarzucił łbem i wybiegł ze swojego boksu. Usłyszałem ujadanie psów, które rzuciły się za mną, ale nie były w stanie dogonić karego wierzchowca. Z budki wybiegł strażnik, wrzeszcząc tak, jakby chciał obudzić pół miasta. Wyjechałem z miasta kierując się do pobliskiego lasu. Nie miałem ochoty jechać gościńcem. Zbyt duże ryzyko złapania. Wierzchowiec podrzucał łbem zdezorientowany, ale nie stawiał większych oporów. Biegł płynnie, z gracją, buchając parą z chrap. Jego ciężkie kopyta waliły głośno w ubitą, wilgotną glebę. Odjechaliśmy już na tyle daleko, że nie byli w stanie wytropić nas w najbliższym czasie. Myślę, że za jakieś dwa miesiące zapomną o tym incydencie. Przecież… jeden koń nie robi im różnicy. Uśmiechnąłem się do siebie lekko. Wierzchowiec przystanął między drzewami. Uspokoił się. Zeskoczyłem z jego grzbietu i poklepałem po szyi. Zwierzę wpatrywało się we mnie dużymi, niebieskimi, mądrymi oczyma. Nie uciekało, nie było zdenerwowane ani agresywne. Po jego postawie miałem twierdzić, że bardziej chce pokazać co potrafi, chce mnie przetestować, czy jestem godzien być jego jeźdźcem. Dobrze. Przekonamy się wkrótce…
-… Siepacz z Newford gnije wreszcie w lochach! Złapali go jak okradał kwaterę jednego ze szlachciców. Jak mu tam było? Lord Amestoris?-rzucił jeden.
-I dobrze. Mam nadzieję, że zdechnie tam na jakąś grypę czy co. W końcu lochy w Newford są jednymi z najgorszych. Zimno tam, że na samą myśl gęsia skóra mi wyłazi-odparł jeszcze jeden.
Przeszli dalej skręcając w jedną z ulic. Wysunąłem z zaułka i ruszyłem szybko w kierunku tutejszych stajni. Już z daleka widziałem piękne, różnorodne konie stojące w boksach. Noce były jeszcze w miarę ciepłe, więc większość z nich stała na zewnątrz. Przy nich czuwały psy, a w niedużej budce obok drzemał strażnik. Obszedłem stajnię na około i po cichu podkradłem się do jednego z pierwszych boksów. Stał w nim masywny, siwy wałach. To nie to… Nie szukam wolnego tarana, a śmigłego, smukłego wierzchowca. Wskoczyłem na przegrodę boksu i omiotłem wzrokiem dalsze konie. Mój wzrok spoczął na karym, śmigłym, młodym ogierze o ciemnej grzywie z kilkoma białymi pasmami i długą, białą strzałką na głowie. Zwinnym, szybkim ruchem przeskoczyłem przez boksy koni dostając się do wypatrzonego ogiera. Szybkim, wprawnym ruchem otwarłem jego zagrodę, dosiadłem go na oklep i mocnym, zdecydowanym klepnięciem w zad zmusiłem do biegu. Koń zarzucił łbem i wybiegł ze swojego boksu. Usłyszałem ujadanie psów, które rzuciły się za mną, ale nie były w stanie dogonić karego wierzchowca. Z budki wybiegł strażnik, wrzeszcząc tak, jakby chciał obudzić pół miasta. Wyjechałem z miasta kierując się do pobliskiego lasu. Nie miałem ochoty jechać gościńcem. Zbyt duże ryzyko złapania. Wierzchowiec podrzucał łbem zdezorientowany, ale nie stawiał większych oporów. Biegł płynnie, z gracją, buchając parą z chrap. Jego ciężkie kopyta waliły głośno w ubitą, wilgotną glebę. Odjechaliśmy już na tyle daleko, że nie byli w stanie wytropić nas w najbliższym czasie. Myślę, że za jakieś dwa miesiące zapomną o tym incydencie. Przecież… jeden koń nie robi im różnicy. Uśmiechnąłem się do siebie lekko. Wierzchowiec przystanął między drzewami. Uspokoił się. Zeskoczyłem z jego grzbietu i poklepałem po szyi. Zwierzę wpatrywało się we mnie dużymi, niebieskimi, mądrymi oczyma. Nie uciekało, nie było zdenerwowane ani agresywne. Po jego postawie miałem twierdzić, że bardziej chce pokazać co potrafi, chce mnie przetestować, czy jestem godzien być jego jeźdźcem. Dobrze. Przekonamy się wkrótce…
wtorek, 18 marca 2014
Od Rin, C. D. Esaliena
Byłam w lesie. Bardzo lubiłam to miejsce. Było tu tak cicho i spokojnie. Tu wszystkie problem uciekały jak powietrze z przebitego balona i zostawały w mieście. Zawsze się zastanawiałam czemu ludzie nie chcą tu przychodzić. Każdy potrzebuje zebrać czasem myśli, a przecież nie da się tego zrobić w gospodzie pełnej pijaków i hazardzistów.
Choć była wiosna, nadal było zimno i śnieg trzeszczał pod nogami. Było go nie wiele, ale na niewydeptanych ścieżkach, po których nikt od lat nie chodził, leżał tu grubymi warstwami. Brodziłam i parłam przed siebie. Przedwiośnie to najlepszy czas na zbieranie Rdestu, a ponieważ nie rósł przy głównej drodze musiałam zboczyć w głąb lasu. Byłam cała przemoknięta, gdy znalazła roślinę. Nie zważałam jednak na to że kości odmawiały mi posłuszeństwa przez chłód i zaczęłam powoli odcinać korzenie Rdestu. Roślina była twarda i trochę zamarznięta. Skubałam roślinę, gdy po pewnym czasie usłyszałam za sobą kroki. Zastanawiałam się kto mógł przyjść w takie miejsce. Udawałam jednak że nic nie słyszę i tylko spowolniłam trochę pracę. Miałam nadzieję że ten ktoś sobie stąd jak najszybciej pójdzie. Jednak osoba zatrzymała się niedaleko mnie. Przestałam odcinać korzenie i odwróciłam głowę. Przede mną stał wysoki i młody chłopak. Miał brązowe włosy i ciemne oczy. Choć najbliższe miasto, w którym zresztą mieszkam, było całkiem spore to znałam prawie wszystkich jego mieszkańców. Jego jednak w ogóle nie kojarzyłam. Odwróciłam się do niego i przyjrzałam uważniej.
- Witaj. - odezwał się. Miał bardzo przyjemny dla ucha ton. Jego głos rozbrzmiewał chwilę w mojej czaszce. Zrobiłam krok w jego stronę i postarałam się uśmiechnąć. Nie wiem czy przypominało to uśmiech czy bardziej grymas.
- Witaj. Co tu robisz? Rzadko widuję tu innych. - powiedziałam. Tym pytaniem chyba dodałam mu trochę śmiałości. Był wobec mnie trochę nieufny. Chłopak bardzo mnie intrygował. Było w nim coś innego, coś co różniło go od pozostałych ludzi.
- Zmierzam na tereny ludzi. Poszukuję Naznaczonych. Znasz ich może? - odparł. Spojrzałam na niego zdziwiona. "Kim są Naznaczeni?” zastanawiałam się.
- Nie. Nie mam pojęcia kim oni są. - powiedziałam. Chłopak westchnął cicho i zaczął się powoli wycofywać. Zapytałam jednak:- Mogę Ci jakoś pomóc?
Aż mnie samą zdziwiło to co powiedziałam. Chłopak stanął i przeszył mnie wzrokiem.
- Jest coś, o co mógłbym Cię prosić. - powiedział. Na jego ustach na chwilę pojawił się nieśmiały uśmiech.
Choć była wiosna, nadal było zimno i śnieg trzeszczał pod nogami. Było go nie wiele, ale na niewydeptanych ścieżkach, po których nikt od lat nie chodził, leżał tu grubymi warstwami. Brodziłam i parłam przed siebie. Przedwiośnie to najlepszy czas na zbieranie Rdestu, a ponieważ nie rósł przy głównej drodze musiałam zboczyć w głąb lasu. Byłam cała przemoknięta, gdy znalazła roślinę. Nie zważałam jednak na to że kości odmawiały mi posłuszeństwa przez chłód i zaczęłam powoli odcinać korzenie Rdestu. Roślina była twarda i trochę zamarznięta. Skubałam roślinę, gdy po pewnym czasie usłyszałam za sobą kroki. Zastanawiałam się kto mógł przyjść w takie miejsce. Udawałam jednak że nic nie słyszę i tylko spowolniłam trochę pracę. Miałam nadzieję że ten ktoś sobie stąd jak najszybciej pójdzie. Jednak osoba zatrzymała się niedaleko mnie. Przestałam odcinać korzenie i odwróciłam głowę. Przede mną stał wysoki i młody chłopak. Miał brązowe włosy i ciemne oczy. Choć najbliższe miasto, w którym zresztą mieszkam, było całkiem spore to znałam prawie wszystkich jego mieszkańców. Jego jednak w ogóle nie kojarzyłam. Odwróciłam się do niego i przyjrzałam uważniej.
- Witaj. - odezwał się. Miał bardzo przyjemny dla ucha ton. Jego głos rozbrzmiewał chwilę w mojej czaszce. Zrobiłam krok w jego stronę i postarałam się uśmiechnąć. Nie wiem czy przypominało to uśmiech czy bardziej grymas.
- Witaj. Co tu robisz? Rzadko widuję tu innych. - powiedziałam. Tym pytaniem chyba dodałam mu trochę śmiałości. Był wobec mnie trochę nieufny. Chłopak bardzo mnie intrygował. Było w nim coś innego, coś co różniło go od pozostałych ludzi.
- Zmierzam na tereny ludzi. Poszukuję Naznaczonych. Znasz ich może? - odparł. Spojrzałam na niego zdziwiona. "Kim są Naznaczeni?” zastanawiałam się.
- Nie. Nie mam pojęcia kim oni są. - powiedziałam. Chłopak westchnął cicho i zaczął się powoli wycofywać. Zapytałam jednak:- Mogę Ci jakoś pomóc?
Aż mnie samą zdziwiło to co powiedziałam. Chłopak stanął i przeszył mnie wzrokiem.
- Jest coś, o co mógłbym Cię prosić. - powiedział. Na jego ustach na chwilę pojawił się nieśmiały uśmiech.
< Esan? >
poniedziałek, 17 marca 2014
Od Saurena
Skończywszy przygotowywać dokumenty
potrzebne na zebranie rady, spostrzegłem mistrza wody stojącego w
drzwiach. Wyglądał na czymś zakłopotanego. Zebrałem, więc wszystkie
zwoje i podszedłem do niego.
-Cóż cię trapi przyjacielu? –zapytałem spoglądając mu prosto w oczy. Wydawał się przerażony czymś, aczkolwiek skrył to jak zwykle za zasłoną melancholii. Lanather zawsze taki był, pamiętałem to dokładnie. Introwertyk popadający nieustannie w melancholię, nie mogłem zaprzeczyć jednak faktu, iż był doskonałym magiem. Sam zresztą bardzo go ceniłem i nadal cenię.
-Mistrzu –rozpoczął bardzo cicho, ale mimo wszystko wyraźnie. –nie zastałem twojego syna w jego pokoju.
To było do przewidzenia. Przez to wszystko zapomniałem na chwile jaki jest Esalien. Jak ja nawet mogłem pomyśleć, że on wciąż tam będzie. On z pewnością kiedyś wpakuje się w kłopoty i to nie małe kłopoty, miałem wtedy jednak nadzieję, że nie był to ten dzień.
-Rada nie będzie czekać.
-Ależ mistrzu…
-Musimy już iść –naprawdę nie było wówczas czasu na ociąganie się. Nie cierpiałem się spóźniać, nawet gdy miałem ku temu powód –postanowimy jeszcze co z Esalienem.
Nie powiedziałbym, ze zadowoliło to mistrza wody. Zawsze martwił się, o każdego członka wspólnoty. Ja zresztą też, lecz chyba nigdy tak bardzo po sobie tego nie pokazałem.
Jak zwykle rada miała swe zebranie wewnątrz wielkiego drzewa. Ktokolwiek, by tu wkroczył miał wrażenie, że jest mały. Tak też miało być. Drzewo to miało nam powiedzieć, jak mali jesteśmy w porównaniu do sił natury, a co za tym idzie do Stwórcy. I nawet magia nie jest wstanie nic zdziałać z taką potęgą. Drzewo to było bowiem jedynym nie stworzonym przy pomocy magii w Akumel. Potężny pień tego dębu, wystarczył aż nadto, by pomieścić całą dziesięcioosobową radę.
-Wreszcie możemy Cię powitać mistrzu –rzekł mistrz ziemi, zasiadający już na swoim miejscu. Niedługo potem i ja je zająłem, a z cienia za moimi plecami wyłonił się Lagren. Utworzyliśmy krąg siedząc ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach, rozłożonych na podłodze. Gadzie oczy Lagrena przyglądały się uważnie twarzom wszystkich zgromadzonych. Ja tymczasem skupiłem się na temacie rozmów.
-Smoki pragną zemsty, wiem to ja i wiecie to wy –rozpocząłem wstając i występując na środek kręgu. –Pytanie jakie musimy sobie w tej chwili zadać, to czym my również? –Rozejrzałem się po wnętrzu drzewa. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, więc uznałem, że mogę dalej mówić. –Zatem, musimy przedsięwziąć bardziej radykalne działania. Jeśli ma to się udać musimy wreszcie zakończyć nasze dotychczasowe plany. Teraz jest najlepszy ku temu okres, bariera musi zostać rozszerzona.
-Cóż cię trapi przyjacielu? –zapytałem spoglądając mu prosto w oczy. Wydawał się przerażony czymś, aczkolwiek skrył to jak zwykle za zasłoną melancholii. Lanather zawsze taki był, pamiętałem to dokładnie. Introwertyk popadający nieustannie w melancholię, nie mogłem zaprzeczyć jednak faktu, iż był doskonałym magiem. Sam zresztą bardzo go ceniłem i nadal cenię.
-Mistrzu –rozpoczął bardzo cicho, ale mimo wszystko wyraźnie. –nie zastałem twojego syna w jego pokoju.
To było do przewidzenia. Przez to wszystko zapomniałem na chwile jaki jest Esalien. Jak ja nawet mogłem pomyśleć, że on wciąż tam będzie. On z pewnością kiedyś wpakuje się w kłopoty i to nie małe kłopoty, miałem wtedy jednak nadzieję, że nie był to ten dzień.
-Rada nie będzie czekać.
-Ależ mistrzu…
-Musimy już iść –naprawdę nie było wówczas czasu na ociąganie się. Nie cierpiałem się spóźniać, nawet gdy miałem ku temu powód –postanowimy jeszcze co z Esalienem.
Nie powiedziałbym, ze zadowoliło to mistrza wody. Zawsze martwił się, o każdego członka wspólnoty. Ja zresztą też, lecz chyba nigdy tak bardzo po sobie tego nie pokazałem.
Jak zwykle rada miała swe zebranie wewnątrz wielkiego drzewa. Ktokolwiek, by tu wkroczył miał wrażenie, że jest mały. Tak też miało być. Drzewo to miało nam powiedzieć, jak mali jesteśmy w porównaniu do sił natury, a co za tym idzie do Stwórcy. I nawet magia nie jest wstanie nic zdziałać z taką potęgą. Drzewo to było bowiem jedynym nie stworzonym przy pomocy magii w Akumel. Potężny pień tego dębu, wystarczył aż nadto, by pomieścić całą dziesięcioosobową radę.
-Wreszcie możemy Cię powitać mistrzu –rzekł mistrz ziemi, zasiadający już na swoim miejscu. Niedługo potem i ja je zająłem, a z cienia za moimi plecami wyłonił się Lagren. Utworzyliśmy krąg siedząc ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach, rozłożonych na podłodze. Gadzie oczy Lagrena przyglądały się uważnie twarzom wszystkich zgromadzonych. Ja tymczasem skupiłem się na temacie rozmów.
-Smoki pragną zemsty, wiem to ja i wiecie to wy –rozpocząłem wstając i występując na środek kręgu. –Pytanie jakie musimy sobie w tej chwili zadać, to czym my również? –Rozejrzałem się po wnętrzu drzewa. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, więc uznałem, że mogę dalej mówić. –Zatem, musimy przedsięwziąć bardziej radykalne działania. Jeśli ma to się udać musimy wreszcie zakończyć nasze dotychczasowe plany. Teraz jest najlepszy ku temu okres, bariera musi zostać rozszerzona.
Od Anny, C. D. Sensitive
No błagam, a ten tu czego? Czy zawsze ktoś musi się wtrącać wtedy kiedy nie powinien? Staram się pomóc jej przejrzeć na oczy, a ten dureń się tu pojawia.
Nie odezwałam się słowem, stałam tylko wpatrzona w Mike`a.
Mężczyźnie chyba to nie przeszkadzało, a sam także nie wydawał się skory do rozmowy. Lub chciał sprawiać takie wrażenie.
Kątem oka dostrzegłam zezłoszczoną twarz Sensitive. Wolałaby chyba, żebyśmy przeszli do dalszego stopnia, ale nie było o tym żadnej mowy.
Wiedziałam, że trzyma łuskę i choć mocno mnie to drażniło, starałam się nie dać po sobie poznać. W końcu nie po nią tutaj jestem.
-Więc po co tu przyszłaś?- niesamowicie cieszyłam się, że Mike odezwał się pierwszy. Było to moje małe zwycięstwo.
-Pokazać Sensitive, jakim jesteś dupkiem- powiedziałam spokojnie. Uniósł brew w przesadnym zdziwieniu.
-Nastawić ją przeciw mnie?- zapytał.
-Raczej powiedzieć prawdę.
<Sen, kontynuuj>
Nie odezwałam się słowem, stałam tylko wpatrzona w Mike`a.
Mężczyźnie chyba to nie przeszkadzało, a sam także nie wydawał się skory do rozmowy. Lub chciał sprawiać takie wrażenie.
Kątem oka dostrzegłam zezłoszczoną twarz Sensitive. Wolałaby chyba, żebyśmy przeszli do dalszego stopnia, ale nie było o tym żadnej mowy.
Wiedziałam, że trzyma łuskę i choć mocno mnie to drażniło, starałam się nie dać po sobie poznać. W końcu nie po nią tutaj jestem.
-Więc po co tu przyszłaś?- niesamowicie cieszyłam się, że Mike odezwał się pierwszy. Było to moje małe zwycięstwo.
-Pokazać Sensitive, jakim jesteś dupkiem- powiedziałam spokojnie. Uniósł brew w przesadnym zdziwieniu.
-Nastawić ją przeciw mnie?- zapytał.
-Raczej powiedzieć prawdę.
<Sen, kontynuuj>
Zmiany
Na blogu pojawiło się wiele zmian. Proszę o ponowne zapoznanie się z zakładkami.
A w skrócie:
Kocham was mocno, miśki i mam nadzieję, że nie załamie was ten jakże ciekawy post. c:
A w skrócie:
- Jak pewnie zauważyliście zmienił się wygląd bloga. Zobaczymy, jak długo wytrzymam. Tak, jak ja raz coś zmienię, to potem już tak mogę bez końca.
- Zmieniona została mapa i ogólnie tereny. Abertown nie jest więcej stolicą naszego kraju. Co się łączy z nowym terenami- proszę o przesłanie miejsca zamieszkania swojej postaci.
- Więcej zdolności! Magia i Muzyka zostały rozbite na bardziej szczegółowe. Jeśli chcielibyście (lub musicie, jeśli stara zdolność została skasowana) zmienić jakąś zdolność na jedną z nowych, droga wolna- piszcie!
- Nowe bannery! Brzydkie jak cholera, aż razi po oczach. xD Jak będzie mi się chciało i znajdę ładne obrazki to jakoś to naprawię.
- Wydaje mi się, że największą nowością będą frakcje. Są to różne organizacje, do których mogą dołączać wasze postaci. Wkrótce wasze jakże cudna administracja będzie wybierać przewodniczących owych stowarzyszeń (Sen, pogadamy o tym). Więcej o nich w regulaminie oraz zakładce "Frakcje".
- Kilka nowych przedmiotów w sklepie, głównie dla kobiet. Związane z ciążą, dziećmi i takimi tam rzeczami.
- Usunęłam rankingi- przepraszam Senstive. ;3
- Dziękuję za liczne odwiedziny! Bo jak patrzy się na te ponad 9 tys. to jest OK. Ale duma mnie rozpiera, jak widzę np. ilość wejść w postacie- ponad 700! Haha, ale z drugiej strony to Galeria czy Sklep mają po niecałe 60. ;D
- I jeszcze jedno. Wiem, wiem, nawalam jako adminka po całości. Nie ma mnie, jestem straszliwym leniuszkiem. I jak widać na dodatek psuję wszystkim nastroje. Ale kochani moi! AKTYWNOŚĆ. Bo patrzę co po niektórych twarzyczkach i nie podoba mi się, co widzę. Trzeci miesiąc na blogu- jedno opowiadanie? Nie. Samodzielnie, bez pytania o zgodę usunęłam trzy (albo dwie, już nie wiem) członkinie. W ogóle zapomniałam o ich obecności. Proszę też, zwłaszcza nowe dziewczyny, żeby napisać co nieco, bo inaczej do widzenia. Sory, ale nie będę was błagać na kolanach o opowiadania. Nie o to mi chodzi. Wolę mieć pięciu aktywnych członków, a nie dwudziestkę nie piszących. Za przeproszeniem takie bezużyteczne KP zaśmiecają bloga.
I takie małe podsumowanie czasu spędzonego wspólnie na blogu:
Liczba wyświetleń dzisiaj
|
: 1 (może dlatego, że jest pierwsza w nocy, cholercia)
|
Liczba wyświetleń wczoraj
|
: 179
|
Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu
|
: 3 482
|
Łączna liczba wyświetleń:
|
9 818
|
~Anna
P.S. Mam jakiś dzień dobroci dla zwierząt. Każdy kto zaakceptował regulamin, może zmienić za darmo wygląd lub charakter swojej postaci i dać jej jedną dodatkową umiejętność wrodzoną. Enjoy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)